niedziela, 30 grudnia 2012

Rozdział trzynasty


Trzy miesiące minęły bardzo szybko. Wrzesień nie zaskoczył - nadal było wietrznie i zimno, jak przez cały sierpień i połowę lipca.

Wyciągnęłam telefon z torebki i odczytałam sms'a:
"Przyjadę po ciebie za piętnaście minut, The Wanted zapraszają! Nie musisz schodzić, sam po ciebie wejdę - Max."
Uniosłam brew w górę i odłożyłam komórkę na biurko. Nieostrożnie zerknęłam na Gwen, która uparcie zapisywała coś na wielkiej kartce, lewą ręką przytrzymując grzywkę. Zauważyłam, że Justin właśnie szedł z kubkiem w dłoni w stronę kuchni.
- Jus! Jak dobrze cię widzieć - zawołałam z wielkim uśmiechem na twarzy.
- To jest wyzysk, wiesz? - zmrużył oczy, zgarniając mój kubek z biurka.
Gdy się odwracał, na jego twarzy zagościł uśmiech numer 37. Czyli ten idealny do podrywu.
Wysłałam e-mail do pana Barney'a, który ostatnimi czasy zatrudnił mnie do remontu całego domu. Było to bardzo wygodne, bo szef Mark zwolnił mnie od innych zleceń, i w głowie mogłam mieć tylko dom pana Barney'a. Jedynym problemem było to, że klient był niezdecydowany i trochę czasu mijało, gdy wybraliśmy dywan do przedpokoju.
Rozumiem, że nie wspomniałam na początku, że jestem w pracy?
Więc - jestem w pracy. U Mark'a Baines'a, jeżeli pamiętacie. Jestem tutaj zatrudniona od lipca. Pracuje tu jeszcze: 
Justin, czyli projektant-podrywacz. Jest całkiem podobny do Bieber'a, i taką właśnie nadałam mu ksywkę.
Katherine, czyli trochę przygłupia sekretarka. Ona z kolei podobna jest do Barbie, ale to nie jest jej pseudonim.
Oraz Gwen, która jest dosyć dziwna. Pesymistycznie nastawiona do świata, uwielbia z wszystkimi się kłócić. Ale trzeba przyznać, że jest ładna i jak chce, potrafi być zabawna.
Mimo, że moja kariera troszkę ruszyła na przód, nadal chciałam pracować i zachowywać się normalnie. Przecież to, że zagrałam kilka razy jako support w UK z chłopakami oraz to, że nagrałam z nimi piosenkę, nie może wybić mnie z rytmu. Przynajmniej dopóki owa piosenka nie zostanie wypuszczona wraz z teledyskiem.
- Fran? Z mlekiem chcesz? - Bieber wyjrzał z kuchni.
- Chciałam tylko, żebyś odnósł kubek. Zaraz się zbieram - odpowiedziałam.
- Och, właśnie! Pan Mark kazał was wygonić przed 15 - Kath pojawiła się w naszym wspólnym gabinecie. - Jeju, już jest 15!
- Brawo za spostrzegawczość - mruknęła Gwen, zwijając papiery.
Moje biurko było prawie puste, więc siedziałam spokojnie.
- Przyjedzie po ciebie ten chłopak, co zawsze? - Gwen spojrzała na mnie. - Ten łysy.
- Tak, a co? - wyszczerzyłam się.
- Ej! To ten, który tak ciągle zarywa do naszej Gwen? - Justin zatarł ręce, siadając na moim biurku.
Brunetka wstała szybko, zarzuciła sobie torbę na ramię i pokręciła głową z dezaprobatą. 
- Przykro mi, ale on mi się nie podoba - powiedziała wyraźnie.
Skierowała się do drzwi. Wychyliłam się, by odprowadzić ją wzrokiem. W chwili, gdy otwierała drzwi, Max stał na korytarzu i chyba zamierzał pukać. Obdarzył ją jednym z tych jego cudnych uśmiechów, a ona? Ona zmrużyła oczy i wyminęła go bez słowa.
Bieber roześmiał się głośno, co zrobiłam i ja. Max spojrzał na nas zdezorientowany.
- Ona cię chyba nie chce, stary - skwitował Jus.

- Powiesz, o co chodzi? - zapytałam, siedząc na kanapie u The Wanted.
- Spokojnie, Franka - Tom skoczył na miejsce obok mnie. - Za moment się dowiesz.
Przewróciłam oczami. Odchyliłam głowę do tyłu i zamknęłam powieki.
- Cześć Fran!
- Hej, Nathan - odpowiedziałam automatycznie.
Po chwili poczułam, jak usta Sykes'a odciskają się na moim czole. Od pewnego czasu uwielbiał całować mnie w czoło. To chyba dawało mu uczucie wyższości.
W czerwcu razem z Nath'em pojechaliśmy do weterynarza z Gerardem. To, co usłyszeliśmy zwaliło nas z nóg. Ten mały piesek okazał się Leonbergerem! To oznaczało, że niedługo miał dosięgać wzrostem bernardyna. Już teraz, jako trzymiesięczny szczeniak jest wielkości średniego labradora.
- Okej, będą za pięć minut. Korki - Max wszedł do pokoju z telefonem w ręku.
- Ale kto? - spytałam po raz kolejny z nadzieją, że może tym razem odpowiedzą.
- Zawsze zadajesz tyle pytań? - włączył się Jay, bawiąc się swoimi loczkami.
Znów odrzuciłam głowę do tyłu.
- Czemu nie ma Kelsey? - spytała Nareesha, przytulając się do Sivy.
- Nie wiem - odpowiedział Tom, po czym nastała krępująca cisza.
W tym czasie patrzyłam w sufit i postanowiłam więcej nic nie mówić, żeby 'nie zadawać ciągle pytań'.
W ciągu tych trzech miesięcy między mną a Jay'em nic się nie zmieniło. Nadal dokuczaliśmy sobie nawzajem i kłóciliśmy się. Max został moim przyjacielem numer jeden. Nathan ostatnimi czasy ciągle podrywał jakieś dziewczyny i zaczął korzystać z życia młodego przystojnego mężczyzny. Tom coraz częściej kłócił się z Kelsey i sporo imprezował. A Siva przygotowywał się do oświadczyn, przynajmniej tak wnioskuję.
- Jeju, wreszcie - krzyknął Max, wybiegając na zewnątrz. 
Odwróciłam się w stronę okna i wyjrzałam. Jednak ten ktoś musiał zaparkować z drugiej strony. Z westchnieniem opadłam na poduszki.
- To będzie napewno miłe spotkanie, mogę ci to obiecać - powiedział Nathan, jakby czytając mi w myślach.
- Jest kobietą, więc to bardziej niż pewne - zaśmiał się Tom.
Z korytarza dosłyszałam rozmowy conajmniej czterech (uwaga!) mężczyzn. Mimo, że to było nie na miejscu, podekscytowałam się.
Gdy weszli do pokoju, okazało się że całkiem potrzebnie. Odkąd The Wanted przestali być dla mnie atrakcją tylko konieczną codziennością (spędzanie z nimi większości dnia jest naprawdę uporczywe!), moje życie stało się nudne. Nawet mini-Bieber w pracy mi tego nie zastępował.
A tutaj proszę.
Do salonu weszła czwórka mężczyzn, zaraz za Max'em. Byli wysocy, prócz jednego który na oko był mojego wzrostu, przystojni i jednym słowem - boscy. I na dodatek, ja ich znałam!
Chłopak z brązowymi, kręconymi włosami i ciemnymi oczami to musiał być wokalista z zespołu Lawson. Najniższy z nich to był chyba perkusista. Wysoki blondyn oraz szeroko uśmiechnięty szatyn to z pewnością gitarzyści.
- Doczekałaś się, Fran - Max klasnął w ręce.
Kiedy otrząsnęłam się z szoku, Nathan zaczął się śmiać. Popchnęłam go lekko, dzięki czemu z oparcia spadł na kanapę.
- Pozwól, że przedstawimy ci zespół Lawson - zapowiedział Seev, podnosząc się.
Wstali wszyscy, prócz Ree i Jay'a, więc ja również. Podeszłam do tej całej grupki. Max objął ramieniem bruneta z loczkami.
- Mam cię przedstawić, czy się odezwiesz? - zapytał Max chłopaka.
- Andy Brown, przyjaciel tego idioty obok - powiedział Andy, wyciągając w moją stronę rękę.
- Fran Orchard, i radzę ci teraz uciekać - odparłam, patrząc na Max'a.
Andy roześmiał się i doznałam uczucia, że ma identyczny śmiech i akcent jak Max. Zdecydowanie muszą być przyjaciółmi.
- Ja jestem Ryan Fletcher - odezwał się tamten blondyn.
- Fran Orchard - uśmiechnęłam się.
W momencie, gdy wyciągnęłam rękę w jego kierunku, blondyn przygarnął mnie do siebie. Dobrze, że moja twarz ukryła się wśród jego koszulki, bo chłopaki mieliby niezły ubaw.
- Adam Pitts - usłyszałam od najniższego, gdy tylko odkleiłam się od Ryan'a.
- Fran Orchard - czułam się jak automat, ciągle wypowiadając swoje imię i nazwisko.
- Miło cię poznać, Fran - uśmiechnął się.
- Właśnie, Fran - wtrącił się ostatni chłopak o niebieskich oczach i uroczym uśmiechu. - Jak brzmi twoje pełne imię?
- Francessa - powiedziałam i zmarszczyłam nos, bo nie lubiłam tego imienia.
- Śliczne - znów ten uśmiech. - Joel Peat, do usług.
Po czym ukłonił się, jak na dżentelmena przystało. Uśmiechnęłam się szeroko.
- Będę pamiętać - odparłam.
- Koniec tego! Siadajcie! - klasnął w dłonie Tom. - Może zmieścimy się na tych trzech kanapach...
Usiadłam tam, gdzie ostatnio. Z jednej strony wepchnął się Sykes, a z drugiej Ryan i z przykrością musiałam stwierdzić, że i tak było ciasno. Ta sofa była trochę mniejsza od pozostałych. Na tamtych dwóch zmieściło się siedmioro ludzi, i to bez wielkiego problemu.
- Więc, słuchajcie - odchrząknął Max. - Jest sprawa.
- Domyślamy się po tym, że nas tu ściągnęliście - odezwał się Fletcher.
- Zacna uwaga - Adam pokiwał głową z uznaniem.
- Już? Skończyliście? - udzielił się tantrum Tom'a.
- Powiem to szybko i bezboleśnie - zaczął Siva. - Musimy nagrać film o nas, o zespole i o naszej karierze. A żeby ten film był rzeczywisty, powinniście w nim wystąpić, bo jesteście naszymi przyjaciółmi. Zgadzacie się?
- Miałabym zagrać siebie? - uniosłam brwi w górę.
- Dokładnie.
- Och, wow. Nie mogę zagrać Nath'a? - wyrwało mi się, a wszyscy się roześmiali. - Wystarczyłoby, żebym założyła fullcap i napewno wyszłoby lepiej - dodałam.
Nathan schował twarz w dłonie, śmiejąc się nieznacznie. Reszta brechtała się bez wstydu.
- Zaczynam ją lubić! - zawołał Andy.
Skinęłam głową, jak cnotka. Choć The Wanted i tak już się na mnie poznali i wiedzieli, że raczej przypominam diabła.
Tylko Sykes nadal mówił na mnie 'Aniele'.
- Ktoś jeszcze ma tam grać, oprócz nas? - spytałam, przybierając zawodowy ton.
- Poprosiliśmy jeszcze Ed'a Sheeran'a i Kelsey, oczywiście - odpowiedział Jay.
- To wyczuwam niezłą zabawę na planie! - Ryan klasnął w dłonie.
- A co z wynagrodzeniem? - zapytał Joel, kryjąc uśmiech.
- Zapłacę ci w naturze - Tom przewrócił oczami.
- Cofam pytanie! - krzyknął Joel, unosząc ręce w górę.
Parsknęliśmy śmiechem.
- Tom'owi chodziło pewnie o daninę w postaci naturalnych owoców i warzyw, prawda? - wtrąciłam.
Na twarzy Parker'a pojawił się podstępny uśmiech. Kiwnął głową i powiedział:
- Yayaya!
Zaśmialiśmy się. Dosięgnęłam wzrokiem zegara i ze smutkiem stwierdziłam:
- Mój syn musi iść na spacer.
- Masz syna? - Adam uniósł brwi w górę.
Nathan roześmiał się głośno. 
- Z nim?!
- Chodzi o Gerarda, ich psa - mruknął Jay.
- Macie razem psa... Chodzicie ze sobą? - dołączył Andy.
- Ja z nim? - oburzyłam się. - Nie chcę być opiekunką na pełny etat!
- Coś czuję, że ktoś będzie wracał na pieszo - Sykes zatarł ręce.
- Ha, właśnie, że nie! - wtrącił się Max. - Ja dziś odwożę Fran. Pozwolisz? - wyciągnął dłoń w moją stronę.
- Z najwyższą przyjemnością opuszczę to przedszkole - powiedziałam, wstając. - Pamiętajcie, żeby zmienić Nath'owi pieluchy!
W ostatniej chwili odskoczyłam, broniąc się przed poduszką rzuconą we mnie przez Nathan'a. Nieszczęśliwie dla Jay'a, pocisk trafił właśnie w niego.
- Miło było poznać, ale uciekam zanim oni mnie dogonią - wskazałam na Jay'a i Nathan'a.
- Spójrzcie chłopaki! Oni są jak jedna, wielka rodzina - wygłosił Andy.
- Też mogę zmienić ci pieluchę! - wyrwał się Ryan.
Max i ja wyszliśmy z domu, a z salonu nadal słychać było głośne śmiechy.

George musiał odwieźć mnie najpierw na parking pod pracą, gdzie zostawiłam rano samochód. Dzięki Bogu, ta ulica była akurat w środku drogi między moim mieszkaniem, a domem The Wanted.
- Kiedy jedziesz do studia? - zapytał.
- Pojutrze? Chyba tak - odpowiedziałam, odpisując na sms-a od Meg.
- I będziesz się rano wlokła przez cały Londyn? Powodzenia - zaśmiał się.
- Tak właściwie to chciałam was poprosić o przenocowanie jutro - zaczęłam. - Od was to tylko kawałeczek.
Westchnął głośno, a potem udał, że myśli.
- Jest pewien warunek. Nawet dwa.
- Jakież to? - uniosłam brew.
Max skręcił w lewo, a zaraz po tym dopadło nas czerwone światło. Zatrzymał auto.
- Pokażesz mi tą piosenkę dla nas, nad którą tajnie pracujesz - uniósł palec w górę - i jutro obowiązkowo przyjdziesz na festiwal, żeby nas wspierać.
- Piosenka ma być niespodzianką, nie ma mowy bym ci ją pokazała - zatrzegłam.
Zielone światło. Samochód wyrwał się na przód.
- Nieugięta i uparta, jak zawsze - mruknął do siebie.
- Słyszałam to!
- A co z festiwalem? - podjął. - Nasi koledzy z Lawson też będą - powiedział, niby obojętnym tonem.
- Sugerujesz coś? - rozsiadłam się na miejscu pasażera, choć tak na oko zostało nam tylko 3 minuty jazdy.
- Ja? Skądże - przybrał jego sławną minę niewinątka. - To naprawdę fajni goście. Nie obrażą się, jak wpadniesz. Zresztą, i tak niedługo lepiej się poznacie.
- I tak bym przyszła, Maxiu - złapałam go za policzek, a potem ścisnęłam go dwoma palcami.
W tym momencie Max zaparkował obok mojego żołto-pomarańczowego cadillaca. Anthony obiecał mi go już kiedyś, a ostatnio skończył nad nim pracę. Co prawda, żeby go kupić musiałam wyciągnąć 'kieszonkowe' od dziadka, ale było warto.
- Jutro cały dzień będziemy na próbach, zobaczymy się dopiero wieczorem - powiedział George.
- Chyba przeżyję - zaśmiałam się. - Mam sporo pracy przy nowym projekcie.
- Przyjdziesz pół godziny wcześniej? Trochę się denerwuję - ściszył ton głosu. - To występ na rzecz fundacji dla osób chorych na nowotwór, chciałbym cokolwiek zebrać.
- Wszyscy kochają The Wanted! Zbierzecie górę pieniędzy - poklepałam go po ramieniu. - A skoro Lawson ma wam pomóc...
Max wyszczerzył się do mnie, a ja spuściłam wzrok na wycieraczkę.
- To ja idę, dzięki za...
- Czekaj! Możesz pozdrowić jutro tą twoją koleżankę z pracy i wspomnieć, że jutro będę występował?
- Chodzi ci o Gwen?
- Tak ma na imię? Ładnie - uśmiechnął się.
- Chyba się nie zakochałeś, prawda? - zmarszczyłam czoło.
- Żartujesz? Chcę tylko... się sprawdzić - powiedział, jakby sam chciał się upewnić.
- Jaasne... Okej, wspomnę jej - kiwnęłam głową. - A teraz wracaj już do tych swoich kolegów.
Na pożegnanie próbował mnie łaskotać, więc szybko uciekłam z samochodu. Poczekał, aż wejdę do swojego auta i odpalę silnik, niczym starszy brat. A potem obydwoje odjechaliśmy, w dwie zupełnie różne strony.

Kiedy weszłam do domu, najpierw przepchnęłam do środka swoją torbę. Gerard się nie rzucił, więc jest dobrze.
Na spokojnie zamknęłam drzwi od środka, postawiłam torbę i zaczęłam zdejmować kurtkę, kiedy to rude bydle skoczyło na mnie. Gdyby nie szafka, na pewno wylądowałabym na podłodze.
- Jezu! Gerek, zawsze taki będziesz? - krzyknęłam, jednak mój gniew ustąpił śmiechowi.
Uklęknęłam i pogłaskałam psa za uchem, dopóki nie zechciał gryźć mojej ręki. Rozebrałam się z kurtki, z ulgą zdjęłam szpilki i podreptałam do kuchni. Legowisko Gerarda w salonie byłoby zdecydowanie zbyt wielkie. Pies i tak przywykł sypiać w moim łóżku lub na kanapie. Osobiście wolałam to drugie, bo moje łóżko było zbyt małe dla nas razem.
Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam, było zadzwonienie do pani Amelii. Dzięki Bogu, wszystko było w porządku. Podobno dziadek zaczął nawet planować święta!
Potem wyjęłam swój magiczny zeszyt i otworzyłam na stronie, zapisaną moimi małymi literkami prawie w całości. Tekst piosenki był gotowy, brakowało tytułu i trzeba było dopracować linię melodyczną. 
Gerard wskoczył na blat i oparł się o niego dwoma łapami, gdy tylko wyciągnęłam produkty na obiad z lodówki.
- Jesteś powodem, dla którego nie chcę mieć nigdy dzieci - westchnęłam, spychając go na podłogę.

Witam Was!
Obiecywałam zmiany, więc są.
Poznaliśmy dzisiaj Lawson, nieco Was wprowadziłam... Potraktujcie ten rozdział jako prolog nowej części.
Będzie ciekawie. Siva postanowi się ustatkować, Fran wreszcie znajdzie miłość, Nathan zacznie się buntować... Dobra, nie musicie wiedzieć zbyt dużo.
Wiem, że będziecie złe. Fancy będzie z kimś spoza The Wanted. Mam nadzieję, że to przetrzymacie. Bo pamiętajcie - ze mną nigdy nic nie wiadomo.

Rozdział miałam dodać jutro, ale... dzisiaj rano zobaczyłam okrągłe sześć tysięcy wyświetleń! Dziękuję Wam za to, z czytacie te wypociny...

Do Nowego Roku nic tu nie napiszę, więc Kochani! Szczęśliwego Nowego Roku, świetnej zabawy w Sylwestra, mądrych postanowień noworocznych i mnóstwo... piccolo. < żart >

Skoro już do Was wróciłam, to mogę Was pomęczyć. Podoba Wam się rozdział i 'nowe' OS? <OS: skrót od odszukać-siebie, czyli nazwy bloga, dla niewiedzących> 

Trzymajcie się ciepło! I komentujcie, ale nie powiedziałam tego głośno.

Widzicie? To Joel z Lawson i nasz Jay!


niedziela, 16 grudnia 2012

Rozdział dwunasty


**UWAGA**
Proszę usiąść wygodnie i przygotować nerwy. W tym rozdziale po raz ostatni gościmy Fray, więc nie denerwujcie się. To już naprawdę ostatni raz!

Coś posmyrało mnie po twarzy.
- Cześć, kochanie! Wstawaj szybko.
Otworzyłam oczy i krzyknęłam. Max uśmiechnął się szeroko.
- Co ty tutaj robisz? - zapytałam natychmiast.
- Potrzebujesz opieki, prawda? - uniósł brew. - I tak, też miło cię widzieć.
- Jesteś sam? - spytałam, podnosząc się do pozycji siedzącej.
- Tak. Ustaliliśmy grafik opieki nad tobą - poruszył brwiami.
- Och, nie mów, że aż tak się mną martwicie!
- Praktycznie rzecz biorąc, to nasza wina że skręciłaś kostkę i jesteś prawie kaleką - wyjaśnił.
- Ee, dzięki za podnoszenie mnie na duchu - ziewnęłam.
- Wstawaj, ubieraj się, a ja... pokręcę się w salonie.
I wyszedł.
Podniosłam się i dokuśtykałam do szafy. Wyjęłam luźny szary sweter i granatowe leginsy. Trudno było mi funkcjonować z tą nogą, ale jeśli będę się tylko oszczędzała przez dwa tygodnie, wszystko będzie normalnie.
Z drugiej strony, The Wanted muszą się bardzo nudzić. Grafik opieki nade mną? Co ja będę robić z nimi całymi dniami?
Wyszłam już ubrana z łazienki i ku mojemu zdziwieniu - nie słyszałam włączonego telewizora. Za to poczułam ciekawy zapach dochodzący z kuchni.
- Max? - zawołałam.
Wychylił się z kuchni w świetnym humorze.
- Chodź, zrobiłem śniadanie!
Byłam mocno zaszokowana, ale udało mi się dojść do kuchni i usiąść przy stole. Max z wielkim bananem na twarzy, postawił przede mną talerz pełen jajecznicy. Usiadł obok mnie z porcją dla siebie.
- Ambitne - skomentowałam z ironią.
- To jest maksymalny zakres moich możliwości kulinarnych, więc jakbyś mogła - chrząknął - to nie bądź aż tak surowa.
- Dobrze, jeszcze dzisiaj nie oddasz fartucha - wzruszyłam ramionami.
Roześmiał się.
- Jakby coś, to ja mogę gotować - dodałam, nabierając na widelec trochę żółciutkiej masy.
Spróbowałam. Ku mojemu jeszcze większemu zdziwieniu, była idealna!
- I jak? - spytał, poruszając brwiami.
- Może umiesz robić tylko jajecznicę, ale za to robisz ją świetnie - pochwaliłam go. - Przedstawisz mi ten grafik wreszcie?
- Oczywiście, Fran - odchrząknął i wyprostował się. - Zasada jest prosta: MaxMonday, TomTuesday, ThursJay, SivaSaturday i SykesSunday.
- Okej, a co ze środą i piątkiem?
- W środę przychodzi Ree. A piątek masz wolny od tych idiotów - machnął ręką.
Podskoczyłam na dźwięk telefonu. Max podniósł się szybko i odebrał. 
- Słucham? Tak, oczywiście. Już podaję.
I odwrócił się do mnie. 
- Kto? - spytałam bezgłośnie.
- Jakiś Matt.
Wyciągnęłam rękę, a George podał mi telefon. 
- No cześć! - odezwałam się.
- Fran! Stoo lat! Stoo lat! Niech żyje, żyje naam!
Z tego wszystkiego nawet zapomniałam, że wczoraj miałam urodziny.
- Nie mogliśmy się wczoraj wcale do ciebie dodzwonić!
- Byłam poza miastem - odpowiedziałam. - Z przyjaciółmi.
- No ładnie! Dopiero wyjechałaś, i już masz nowych przyjaciół?
- Tak się złożyło - uśmiechnęłam się na widok Max'a myjącego patelnię.
- Kim był ten facet, co odebrał?
- Właśnie jeden z nowych przyjaciół.
- Kurde, muszę już jechać do pracy. Megan tu jest, zaraz ci ją dam!
Przez parę minut po drugiej stronie panowała cisza. Zdążyłam zjeść jajecznicę, więc Max znów zaczął zmywać naczynia. Trzeba dodać, że gdy to robił podśpiewywał pod nosem i w dziwny sposób kręcił biodrami. Jednak na każde moje parsknięcie śmiechem odwracał się i był oburzony, więc starałam się nie śmiać.
- Fran! Wszystkiego najlepszego, kochanie! - usłyszałam nagle.
- Dzięki, Meg - odpowiedziałam.
- Przez ten weekend wcale nie rozmawiałyśmy.
Teraz Max nasypał karmy do miski Gerarda, a pies natychmiast pojawił się w kuchni.
- Przecież dzwoniłam w czwartek!
- Martwiłam się.
- Wyjechałam na weekend - odparłam.
- Jestem z Matt'em!
- Wow... Serio? Od kiedy?
- Od piątku! Nie mogłam się doczekać, żeby ci to powiedzieć.
- Opowiadaj!
Wtedy dałam Max'owi znać, że może spokojnie oglądać mecz, bo trochę mi się zejdzie.

Potem zadzwoniłam też do dziadka. Nasłuchałam się o tym, jak to świetnie się czuje. Zupełnie zaskoczyłam go tym, że zechciałam porozmawiać z panią Amelią. Ona miała już trochę odmienne zdanie na temat dziadka diety i jego podejścia do wszystkiego.
- Już wykorzystałaś wszystkie darmowe minuty? - zażartował, gdy wróciłam do salonu.
- Przepraszam, że musiałeś się nudzić - powiedziałam, padając na kanapę.
Wyłączył telewizor.
- Pomyślałem, że teraz jest idealny moment, by pogadać o twojej karierze - zaczął.
- Co masz na myśli?
- Ja i Tom chcemy ci pomóc. Wtajemniczyłem go.
- A to jest jakaś tajemnica? - spytałam śmiejąc się.
- Posłuchaj - złożył dłonie w wieżyczkę. - Chciałbym, żebyś wystąpiła przed Jayne. Ona jest naprawdę świetna w łowieniu nowych talentów, może ci pomóc. Dodatkowo, pracowalibyśmy razem. The Wanted wzięło by cię pod opiekę, byłabyś suportem i uczennicą.
Długo na niego patrzyłam, nie mogąc wydusić z siebie słowa.
- Ty naprawdę to wszystko obmyśliłeś - mruknęłam do siebie.
- Żebyś wiedziała - uśmiechnął się. - Wystarczy, że Jayne cię przyjmie. A wiem, że polubiła cię, gdy pierwszy raz się spotkałyście.
- Po co nam Tom w tym wszystkim?
- Szykujesz się na przesłuchanie, więc chciałbym ci pomóc. Ale mamy tylko dwa dni dla siebie - dziś i przyszły poniedziałek. Tom jest świetnym wokalistą, pomoże ci.
- To brzmi jak wielka ściema, szczerze mówiąc - uśmiechnęłam się. 
- Nie gadaj, tylko bierzmy się do pracy! Masz jakieś szkice piosenek? Najlepiej by było zaśpiewać coś swojego.

Do wieczora siedzieliśmy nad moimi notatkami. Max wybrał piosenkę zatytułowaną "Unforgettable". Opowiadała o miłości nie do spełnienia, ale też nie do wymazania z pamięci.
- Zamówię pizzę, okej? Zgłodniałem - powiedział wreszcie.
- Byłoby świetnie - przyznałam.
Zagrałam melodię do tej piosenki na fortepianie. Teraz ze znudzeniem i zmęczeniem na twarzy.
Max wrócił po minucie i usiadł na oparciu kanapy. Nie wiem, co mnie podkusiło, ale w trakcie naciskania klawiszy, powiedziałam:
- Całowałam się z Jay'em.
Otworzył szerzej oczy, jednak milczał. W tym czasie ja też zachowałam ciszę. Pokój był oświetlony jedynie małą lampką stojącą na parapecie obok kaktusów.
- I co było dalej?
- Powiedział, że to nie miało prawa się stać i odszedł.
- Idiota - mruknął, zsuwając się na kanapę.
- A potem mówił coś dziwnego - zaczęłam niepewnie. - Że nie jest dla mnie odpowiedni, że nie może się we mnie zakochać. I że ja nie powinnam w nim.
Max uniósł głowę i wyjrzał zza oparcia kanapy.
- To dziwne. 
- Szczerze mówiąc, powiedziałam ci to, bo liczyłam na jakąś radę - westchnęłam.
- Nie mam pojęcia, czemu nie miałby być dla ciebie odpowiedni... Nigdy nie wierzył w siebie. Uważa, że w porównaniu z Nath'em wypada mizernie. Musi się bać - wzruszył ramionami. 
Pokiwałam głową, dalej wystukując różne nuty na fortepianie. Max się zerwał i patrzył na mnie z ciekawością.
- No ale, jak on całował? - spytał szybko i przypomniał mi Nareeshę.
Uśmiechnęłam się szeroko i zupełnie mimo woli. Max bez słów to skomentował ruchem brwi.
- Normalnie - odparłam.
- Normalnie dobrze, źle, czy średnio? - pytał dalej.
Pukanie do drzwi.
- Chyba nasza pizza przyjechała - oznajmiłam z satysfakcją.
Max przewrócił oczami i ruszył do drzwi.

We wtorek wpadł Tom. Niby miał mi pomóc, i rzeczywiście to robił, jednak przez większość czasu pękaliśmy ze śmiechu. Za to w środę Nareesha powiedziała, że koniecznie trzeba wysprzątać cały dom i chcąc nie chcąc - musiałam jej pomóc.
W czwartek wstałam bardzo wcześnie rano. Zastanawiałam się, jak spędzę cały dzień z Jay'em, skoro nasze relacje są... dziwne.
Założyłam koszulę z materiału dżinso-podobnego i turkusowe rurki. Spojrzałam w lustrze na swoje włosy i wiedziałam, że zdecydowanie muszę coś z nimi zrobić.
Co z tego, skoro i tak nie mogę ruszyć się z domu?
Zrobiłam śniadanie Gerardowi. A tak dokładniej, wrzuciłam mu pozostałości karmy do miski. 
Rozpaczliwie potrzebowałam zakupów i świeżego powietrza!
Rozległo się pukanie do drzwi. Podeszłam do nich, a moja kostka już prawie nie bolała... Może by się udało jutro wyjść?
Otworzyłam drzwi. Zobaczyłam Loczka i choć nie była to żadna niespodzianka, serce mocniej mi zabiło.
- Cześć - odezwał się.
- Cześć, wejdź - powiedziałam, po czym utkwiłam swój wzrok w podłodze.
Jaybird wszedł do środka, i zamknęłam za nim drzwi.
- Jest coś specjalnego, co chciałabyś dzisiaj robić? Nie miałem pomysłu, bo teoretycznie rzecz biorąc nie powinnaś wychodzić - zaczął.
- Nawet nie wiesz, jak chciałabym się stąd wyrwać - westchnęłam.
Gerek skoczył na Jay'a parę razy, a ten podniósł go na ręce i pieszczotliwie podrapał psa za uchem.
- Jadłaś już śniadanie? - zapytał, patrząc na mnie.
- Jeszcze nie.
- To ja wyjdę z nim na spacer - wskazał podbródkiem na psa - a ty zjedz coś treściwego, to może sprawię ci niespodziankę - uśmiechnął się.
Rozmawia ze mną, uśmiecha się - jest lepiej niż myślałam, że będzie.
- No dobrze - mruknęłam.

Gdy już pozmywałam po śniadaniu, usłyszałam że Jay wszedł do domu. 
- Jesteśmy!
Uśmiechnęłam się pod nosem. Może to głupie, ale wyobraziłam sobie nas jako parę mieszkającą razem.
Brr. Wyrzuć to z umysłu.
James wkroczył do kuchni, poprawiając swoją szarą czapkę.
- Więc co miałaś do załatwienia na mieście? - spytał z uśmiechem na twarzy.
- Nie mam nic w lodówce, muszę iść do fryzjera i... i jest jeszcze jedna rzecz, ale ona może poczekać - powiedziałam.
- No dobra... To zbieraj się - usłyszałam.
Podniosłam na niego wzrok i wyszczerzyłam się.
- Naprawdę? Jesteś k... - zatrzymałam się. - Dzięki.
Wcisnęłam na nogi buty za kostkę, które dodatkowo ją usztywniły. Związałam włosy, a Jay poszedł oddać Gerarda Jo.
Pogoda była naprawdę ładna. Zresztą, w końcu w niedzielę miał być 1 lipca!
James skrzywił się, gdy zamknęłam drzwi mieszkania i spoglądaliśmy na schody. 
- Wskakuj mi na plecy, poświęcę się - rzekł, lekko uginając kolana.
- Jesteś pewien? Nie należę do najlżejszych.
- Już nieraz cię podnosiłem, a kręgosłup nadal mam cały - zażartował.
Otoczyłam rękami jego szyję, a on złapał moje nogi pod kolanami. Szybko przeskoczył przez schodki. Sięgnęłam ręką klamki i otworzyłam drzwi od kamienicy. Na ulicy, Jay ostrożnie mnie postawił. Wtedy udał, że strasznie bolą go plecy.
- Bardzo śmieszne, McGuiness - syknęłam.
- Zaczynasz mówić do mnie po nazwisku, więc spodziewam się, że już wszystko w porządku - zauważył, uśmiechając się szelmowsko.
- Będziemy tu stać i marnować czas, czy przestaniesz gadać? - uniosłam brew, uśmiechając się lekko.
Jay zrozumiał i podeszliśmy do jego auta. Otworzył mi drzwi, kłaniając się nieznacznie. Pomógł mi wsiąść.
Odetchnęłam z ulgą. Tamten pocałunek nie zadziałał na niekorzyść, chyba nawet przeciwnie. Nasze przycinki stały się bardziej przyjacielskie, niż wcześniej.

Samochód zatrzymał się przed sporym, białym domem. Zerknęłam na Jay'a.
- Gdzie jesteśmy?
- Oto jest dom The Wanted - powiedział dumnie.
- Tutaj mieszkacie? Więc, po co mnie tu przywiozłeś?
- Och, zawsze zadajesz tyle pytań? - zaśmiał się.
Tym razem znów pomógł mi wysiąść. Kostka lekko pobolewała, ale znacznie mniej niż wcześniej.
Bird otworzył drzwi i zaprosił mnie do środka. Wnętrze było przytulne, skąpane w bieli i żółci. Brakowało dodatków, ale tak bywa w domach zabieganych ludzi. 
- Niestety, chłopaków nie ma - powiedział Jay, zanim zdążyłam spytać. - Są w studio.
- Jesteśmy sami?
- Nie, na pewno nie - zaśmiał się. - Tutaj zawsze ktoś jest.
I jak na zawołanie, na korytarzu pojawiła się Jayne. Uśmiechnęła się do nas.
- Miło cię widzieć, Fran - odezwała się. - Chętnie bym posiedziała z wami, ale dziś mam castingi - westchnęła.
- Nie życzę ci powodzenia, wiadomo że masz gust - powiedział McGuiness.
- Tak?
- A kto wybrał The Wanted?
Jayne się zaśmiała i poklepała Loczka po ramieniu.
- Nie zagaduj mnie, bo spóźnienie będzie bardzo nieprofesjonalne! - powiedziała. - Jeśli szukasz Brada, jest na górze.
- Dzięki.
Gdy Jayne wyszła, uprzednio uśmiechając się do mnie, James westchnął:
- Te schody mnie prześladują.
- Dobra, nie płacz. Spróbuję sama - machnęłam ręką.
- Spróbuj. Pójdę za tobą, w razie czego cię złapię - uśmiechnął się zadziornie.
Wywróciłam oczami. Poradziłam sobie ze schodami w krótkim tempie, a Jay nie musiał mnie łapać.
Celem naszej podróży był pokój (inaczej nazywany domowym studiem fryzjerskim) Brada, który okazał się fryzjerem chłopaków. Ucieszył się, gdy Bird powiedział, że potrzebuję pomocy z moimi włosami.
McGuiness bardzo się nudził. Wreszcie poszedł do swojego pokoju, a zostawił mnie samą z Bradem. Najgorsze było to, że zabrał lustro i nie wiedziałam, co robi.
Skończył nareszcie. Spojrzał na mnie z wielkim uśmiechem.
- Mam nadzieję, że będziesz zadowolona. Pozbawiłem cię tej farby, masz śliczny naturalny kolor - mówił, sięgając po lustro. 
Spojrzałam na siebie i trudno było mi przyzwyczaić wzrok. Włosy sięgały mi teraz ramion, były proste i świecące. W kolorze ciemnego brązu, z wyjątkiem miodowych końcówek. Od tej pory miałam przedziałek po środku.
- Łał... Nie wiem, co powiedzieć - wydukałam.
- Może Jay się wyprodukuje. Jaaay! - zawołał Brad.
Loczek stanął na progu pokoju. Uniosłam na niego wzrok z niepewną miną. Zwilżył dolną wargę językiem.
- Świetnie wyglądasz, Orchard - odparł.
- Skoro wszyscy są zadowoleni, to wybaczcie, ale chciałbym odpocząć zanim tamta banda wróci - westchnął Brad.
James bez ostrzeżenia złapał mnie za rękę i wyprowadził na korytarz. 
- To straszna maruda, jakbyś została tam sekundę dłużej to chyba byś nie wytrzymała - wyjaśnił, puszczając moją rękę.
- Chyba muszę mu zapłacić...
- Zapłacić? Przyjaciele naszych przyjaciół są jego przyjaciółmi. Jesteśmy kwita - uśmiechnął się. - Zanim pojedziemy dalej, chciałbym ci kogoś przedstawić.
Otworzył drzwi naprzeciwko. Weszłam do pokoju, jak się okazało - Jay'a. Zadowolony, przyklęknął obok terrarium i wyjął z niego dużą jaszczurkę. Neytiri.
- Nie musisz mówić, jak się nazywa - uśmiechnęłam się i przyklękłam obok. - Cześć, Tia - szepnęłam do jaszczurki i pogłaskałam ją po grzbiecie.
- Lubisz jaszczurki? - spytał.
- Nie każdą. Jednak Neytiri jest naprawdę słodka - odpowiedziałam.
- Chcesz wziąć ją na ręce?

- Co było tą rzeczą, która może poczekać? - zapytał Jay, prowadząc samochód.
- Odkąd przyjechałam do Londynu miałam w planach nowy tatuaż, jednak jeszcze nie znalazłam czasu - wzruszyłam ramionami.
- A znajdziesz teraz?
Po kwadransie siedziałam już na fotelu u tatuażysty - autora sławnej jaszczurki z przedramienia Jay'a. Trzymałam w ręku katalog, jednak zupełnie nie wiedziałam, jaki tatuaż wybrać.
Powinien kojarzyć się z Londynem. Z The Wanted.
Szybko podjęłam decyzję i poprosiłam o słońce z teledysku do CTS w miejscu, gdzie Jay ma swój kompas. 
Nie chciałam, żeby Loczek się ze mnie śmiał i starałam się nie robić głupich min podczas tworzenia tatuażu. Siedział na krześle obrotowym obok i kręcił się w kółko, jak dziecko w gabinecie lekarskim.
- Gotowe! - powiedział tatuażysta i obdarował mnie uśmiechem.
Zerknęłam na rękę. Słońce było idealne.
- Wyszło wyśmienicie - skomentowałam.
- Niezła robota! - dodał Jay.
- Czyli ile jestem winna? - spytałam, sięgając po torebkę.
- O nie, wybij to sobie z głowy. Ja zapłacę - Loczek już wyjmował pieniądze.
- Jay! Nie chcę cię na nic naciągać - powiedziałam.
- Nie naciągasz mnie! To prezent urodzinowy, zadowolona? - zapytał z przekorą.

Koło 14 podjechaliśmy pod TESCO. James pobiegł po wózek, a ja czekałam na niego moment. Poczułam wibracje w kieszeni.
- Słucham? - odezwałam się, odbierając telefon.
- Dzień dobry, panno Orchard - usłyszałam głos Marka. - Umawialiśmy się, że przyjdzie pani do pracy w przyszłym tygodniu, jednak termin musi zostać przesunięty.
- To znaczy?
- Zacznie pani pracę 9 lipca. Kobieta, która zwolni pani miejsce musi pracować aż do tego terminu.
- Rozumiem, to nawet dobrze się składa. Skręciłam kostkę i miałabym problemy - odpowiedziałam, i zobaczyłam w tym czasie Jay'a na horyzoncie.
- Czyli wszystko w porządku?
- Tak.
- Miło mi to słyszeć. Życzę miłego dnia!
Rozłączyłam się, a wtedy doszedł James.
- Coś się stało? - spytał, gdy weszliśmy do sklepu.
- Nie, to tylko mój przyszły szef - wzruszyłam ramionami.
- Nie boli cię kostka? Bo boję się, że trochę za wcześnie pozwoliłem ci wyjść.
- Jest okej - uśmiechnęłam się.
Wrzucałam do wózka to, co było mi potrzebne. Kiedy miałam problem z podniesieniem czegoś, Jay zawsze mnie wyręczał. Był bardzo przydatny.
W między czasie kilka osób robiło nam zdjęcia. Parę dziewczyn zechciało też zrobić sobie zdjęcie z Jamesem, więc wtedy oglądałam towary i czekałam, aż będziemy mogli podjechać do kasy.
Jay wyglądał dziś całkiem nieźle. Co prawda, loczki schował pod szarą czapką. Założył czerwoną koszulę w kratkę i czarne spodnie luźne w kroku. 
Kiedy ustawiliśmy się w kolejce do kasy, powiedział:
- Teraz wszyscy uważają, że jesteś moją dziewczyną.
Mogłam odpowiedzieć, że gdyby nie był głupkiem, rzeczywiście bym nią była.
- Chyba muszę sobie poradzić z taką obrazą - westchnęłam.
Wyjęłam portfel z torebki i zastrzegłam, że tym razem płacę ja. Jay przewrócił oczami i powiedział, że nie rozumie dzisiejszych kobiet, bo przecież każda chciałaby mieć fryzurę, tatuaż i zakupy za darmo!

Gdy wróciliśmy do mojego mieszkania, rozłożyliśmy zakupy w lodówce. Jay znów pobiegł z Gerardem na spacer i w gdy go nie było, mój telefon stacjonarny zaczął dzwonić. 
Podniosłam słuchawkę i naturalnie zaczęłam słowem:
- Słucham?
- Fran? To ty? - usłyszałam głos pani Amelii.
- Tak, coś się stało?
- Naprawdę mi przykro, ale twój dziadek...
- Co się stało? - spytałam szybko.
- Jest w szpitalu, miał atak.
Serce biło mi jak oszalałe.
- Do Manchesteru dostanę się jeszcze dziś - powiedziałam.
- Nie, nie trzeba. Ze Stephenem już wszystko dobrze, po prostu musiałaś wiedzieć.
- Chcę go zobaczyć - szepnęłam rozpaczliwym tonem.
Wrócił Jay.
- Powiedział, żebyś nie przyjeżdżała. Nie chce, żebyś wszystko dla niego rzucała.
- Mówił coś jeszcze?
- Że bardzo cię kocha i że dotrzyma słowa.
Pamiętam. Obiecał mi kiedyś, że będzie silny i że będzie bardzo długo żył.
- Niech pani się nim opiekuje, proszę. I proszę mu powiedzieć, że też go kocham i że tęsknię - powiedziałam.
- Oczywiście. Nie denerwuj się, wszystko jest pod kontrolą. Trzymaj się, Kochana.
Odłożyłam słuchawkę i dopiero teraz zauważyłam, że Jay stał obok. Schowałam twarz w ręce i zwyczajnie w świecie się rozpłakałam.
Otoczył mnie ramionami. Przytuliłam się do niego, nadal cicho łkając. 

Mam nadzieję, że nie przestraszyła Was ta uwaga na górze. 
Więc, to jest ostatni rozdział przed zmianami.
Można powiedzieć, że to koniec 'pierwszej części' tego bloga.
Nie wiem, kiedy pojawi się pierwsza notka drugiej, ale to już nie jest zależne ode mnie.

Powiem tak -> do akcji przyłączy się jeszcze parę bohaterów, a w życiu Fran nastąpi sporo zmian.

No ale, nie musicie wcale dużo wiedzieć. Poczekacie cierpliwie, prawda? : )

Cieszę się, że było dziesięć komentarzy pod ostatnią notką i będę niewdzięczna, ale - czy tylko mi się wydaje, że większość pisała ta sama osoba? > . <
Nie zbieram komentarzy na ilość. Chciałabym tylko, żeby ci którzy czytali, czyli różne osoby komentowały. Tak, bym poznała zdanie kilku osób, a nie jednej w 5 komentarzach.

Dobra, to by było na tyle. I nie martwcie się o Stephen'a! Będę się nim opiekować.


niedziela, 9 grudnia 2012

Rozdział jedenasty


- Stoo lat! Stoo lat! Niech żyje, żyje nam!
Upewniając się, że nie wyglądam jak straszydło, otworzyłam zamek od namiotu i wyjrzałam na zewnątrz. Wszyscy równo śpiewali, a Nareesha trzymała w rękach tort.
- Najlepszego, Franka! - tym okrzykiem Tom zakończył utwór.
Uśmiechnęłam się szeroko i stanęłam naprzeciwko nich. Siva, swoim zwyczajem, przytulił mnie i uniósł lekko do góry.
- Nie czekaj długo, zdmuchnij świeczki! - zaświergolił, opuszczając mnie na dół.
- Już dobrze, dobrze - westchnęłam.
Nachyliłam się do tortu. Czego mogę sobie jeszcze życzyć?
Dokładnie wiedziałam, czego. Chciałam, żeby można było cofnąć czas. Żebyśmy ja i Jay nigdy... nigdy się nie pocałowali. 
"Żeby dziadek przeżył jak najwięcej lat!" - wymyśliłam w pośpiechu i zdmuchnęłam wszystkie świeczki naraz.
- Jakie było twoje życzenie? - spytała Kelsey tym swoim słodkim głosikiem.
- Nie mów, Fran! Nie spełni się - rzucił Tom.
- Dużo zdrowia - powiedział Max, przytulając mnie.
- Szczęścia - Ree oddała tort Sivie i zarzuciła mi ręce na szyję.
- Pomyślności - kontynuował Tom, ściskając mnie.
- Hmm... Pieniędzy - dorzuciła Kels, która też bez oporów mnie przytuliła.
- Prawdziwej przyjaźni - Nathan przygarnął mnie do siebie.
- Jej, a ja? - oburzył się Seev. - Miłości, Fran! - znów uniósł mnie nad powierzchnię.
- I... ogólnie, czego tylko sobie życzysz - to był Jay, którego głos pełen był rezerwy i jakiejś obojętności. Mimo to, uśmiechnął się kącikiem ust z dziwną nostalgią.
Jeżeli to jest normalne, to obiecuję - zostanę zakonnicą.
- Dobra, dajmy jej szybko te prezenty i zjedzmy tort! - Tom rzucił się do samochodu.
- Macie dla mnie prezenty? Zgłupieliście? - zapytałam, choć praktycznie zostałam sama.
Wszyscy poszli do swoich kryjówek i wyciągali jakieś paczki i torebki. Zrobiło mi się miło, ale też dziwnie skrępowała mnie ta sytuacja.
- Proszę, to od nas - Tom trzymał duże coś razem z Sivą.
- Skarżyłaś się, że twoja ci się rozstroiła i nie umiesz już na niej grać, więc - zaczął Seev - oto nowa gitara.
Z prędkością światła rozdarłam papier i otworzyłam futerał. Gitara była ślicznie wykrojona. Jej struny były srebrne, a sama gitara miała wiśniowy kolor. 
- Jest piękna, strasznie wam dziękuję!
- A teraz czas na ciocię Nareeshę - uśmiechnęła się. 
Wręczyła mi kwadratowe pudełko i od razu wiedziałam, że to będą buty. Otworzyłam je, i rzeczywiście - na dnie leżały limonkowe szpilki.
- Genialne!
- Sama nadzorowałam nad nimi pracę - poruszyła brwiami.
- Przepraszam cię, wcale nie byłam przygotowana - wtrąciła się Kels - ale mam dla ciebie apaszkę, mam nadzieję, że ci się spodoba.
Uśmiechnęła się i podała mi rzeczoną apaszkę. W panterkę. Jednym słowem - nie w moim stylu.
Potem był Max, Nathan i Jay razem. Byli wyraźnie zadowoleni.
- Nasz wspólny pomysł jest prześwietny, sama to niedługo przyznasz - wyrwał się George.
Nathan wyciągnął ze spodni bransoletkę, przypominającą łańcuszek o większych ogniwach. Uniosłam brew w górę.
- Czekaj, to jeszcze nie wszystko!
Nathan wyjął z kieszeni też kilka zawieszek. Oddał je Max'owi, prócz jednej - czapki - i tą przypiął do bransoletki.
- I jak ci się podoba, Aniele? - spytał, uśmiechając się łobuziarsko.
- To teraz ja - natychmiast odezwał się Jay. 
Może był zazdrosny? Ha, czemu miałby być? Pocałował mnie wczoraj, a potem powiedział, żebym zapomniała. Nie ma prawa być o mnie zazdrosnym.
Jego zawieszką był niebieski ptak w trakcie lotu. 
Następny był Siva, który przypiął czarne lusterko. Potem Ree ze swoimi różowymi butami na obcasie. Max do bransoletki dodał okrągłą, biało-czarną piłkę. Za to Parker miał zawieszkę przedstawiającą butelkę z brązowym płynem w środku.
- To cola, jakby coś - mruknął, choć widziałam jak puścił mi oczko.
Piwo. Oczywiście, że piwo! Pamiętam, jak kupowaliśmy je razem przed domówką u mnie.
- Kto idzie na tort?! - krzyknął Seev, który i tak już dobrał się do bitej śmietany.

Moje urodziny szybko musiały ustąpić pracy. Dopiero po południu ogarnęliśmy się i zauważyliśmy, że jeszcze dziś w nocy musimy wyjeżdżać!
Wszyscy wzięliśmy się za pakowanie rzeczy. Kiedy zamknęłam swoją zieloną torbę, złapałam ją i zamachnęłam się, by ją podnieść. Przy okazji uderzyłam dosyć mocno Nathana w plecy. Dosyć mocno, to znaczy, że upadł na ziemię.
Upuściłam torbę i przyklękłam przy Sykesie. 
- Nath? Nic ci nie jest? - zapytałam, przekręcając go na plecy.
Nie wytrzymał długo, bo zaraz się uśmiechnął i otworzył oczy.
- Niestety nic, Aniele - odpowiedział.
- Możesz przestać tak na mnie mówić? Czuję się z tym conajmniej niezręcznie - powiedziałam, wstając z klęczków.
- Wolałabyś coś z diabłem? - uniósł brew do góry.
- Ocenę mojego charakteru pozostawiam tobie - rzekłam z dumą.
Znów sięgnęłam po swoją zieloną torbę, ale wtedy Nathan szybko do mnie podskoczył.
- Ja się tym zajmę, jeszcze kogoś zabijesz - wziął ją ode mnie - Aniele!
I nie czekając na konsekwencje, uciekł szybko do samochodu.
Westchnęłam głośno. Zerknęłam na Jay'a i przyłapałam go na tym, że również patrzył na mnie. A raczej na mnie i na Sykesa. Obydwoje odwróciliśmy od siebie wzrok. On poszedł grzebać w aucie, a ja poszłam pomóc Maxowi w składaniu namiotów.

Wieczorem zasiedliśmy do kolacji. Zjedliśmy już wszystko do końca - cały zapas. I wszystko by było dobrze, gdyby nie dziwne szelesty gdzieś w lesie.
- Może to duchy? - spytał Seev.
- Wierzysz w duchy? - wyśmiała go Kelsey.
- Oczywiście, moja ciocia to medium!
Tom roześmiał się głośno, a potem wskoczył w środek i przechadzał się wokół ognia.
- A może to... to coś o wiele gorszego? - zaczął niskim głosem. - Niedźwiedź! Z wielkimi kłami, ogromny jak te świerki wokół nas? Gruby niczym 4 szafy pełne ciuchów Ree? - tutaj wszyscy się roześmiali. - A wiecie, jakie ten misio wydaje dźwięki?
I zaczął ryczeć. Bardzo przypominał niedźwiedzia. Zaczęliśmy się brechtać, tym bardziej, że Tom porwał Kelsey i udawał, że chce ją zjeść.
A potem z lasu wyłoniła się ogromna owłosiona głowa. Wielkie kły, duże oczy rozglądające się za jedzeniem. Zwierzę spadło na cztery łapy i z rykiem ruszyło na nas.
Bez względu na wszystko - złapaliśmy się do ucieczki. Wszyscy razem biegliśmy przez las, potykając się o gałęzie i wpadając w pajęczyny. Raz o mało nie przywaliłam głową o pień drzewa!
Max zatrzymał nas. Stanęliśmy i zaczęliśmy ciężko dyszeć. Biegliśmy kilkanaście minut, bez przerwy! A z wf-u nigdy orłem nie byłam.
- Tom-ty-idioto! - piszczała Kels, uderzając chłopaka w klatkę piersiową. 
- Gdzie my teraz jesteśmy? - zapytała z przerażeniem Ree.
- Nie mam pojęcia, zgubiliśmy się - Jay rozglądał się w totalnej ciemności.
- Zadowolony, Parker? - Max zmrużył oczy, patrząc na przyjaciela.
- Spokojnie, jakoś się stąd wydostaniemy - zainterweniował Siva. - Macie szczęście, że ja tu jestem!
- Pamiętasz drogę? - spytałam z nadzieją.
- Nieee - zawstydził się. - Ale mam latarki!
I rzeczywiście miał. Całe cztery.
- Czyli musimy chodzić w parach - podsumował Max. - Rozdzielimy się i poszukamy obozowiska. Ci, którzy znajdą, dadzą reszcie znak latarkami... Albo wymyślmy jakiś sygnał.
- Gwizdanie, huczenie... cokolwiek - wzruszyłam ramionami.
- To jak się dobieramy? - przerwał Tom.
Nathan złapał Maxa pod rękę tak szybko, że aż się przestraszyłam. Wyglądał na nieźle przerażonego. Ree przytuliła się do Sivy, a Kels złapała za rękę Toma.
- Miejmy to już za sobą - mruknęłam, zgarniając jedną z latarek.

Szliśmy w milczeniu przez ten gąszcz. My mieliśmy pójść na zachód. Tatuaż Jay'a - kompas - był bardzo przydatny.
Ile już minęło? Kwadrans, pół godziny? A może już godzina? Nie mam pojęcia. Ale zaczynało robić się zimno, więc mocniej otuliłam się polarem. W ciemności szukałam choć śladu obozowiska. Księżyć mocno świecił.
W pewnym momencie wędrówki, niespodziewanie ległam na ziemi. Kostka zaczęła strasznie boleć, aż jęknęłam z bólu.
- Orchard? Co się stało? - zaraz był przy mnie Jay.
- Nie wiem, chyba się potknęłam - odparłam.
- Chodź, wezmę cię na ręce - szepnął.
Jay jest za blisko. Zdecydowanie za blisko. 
- Nie, dam sobie radę.
Złapałam się drzewa i wstałam. Gdy chciałam zrobić pierwszy krok, znów ogarnął mnie ból, a kostka się ugięła bez ostrzeżenia. Jay złapał mnie, jak zawsze.
- Czemu jesteś taka uparta? - westchnął.
- Kto z kim przystaje, ten się takim staje - odpowiedziałam z wyższością.
- Jesteś na mnie zła, tak?
- Na ciebie? Skąd! - machnęłam ręką, opierając się o drzewo. - Przecież tylko mnie pocałowałeś, a potem uciekłeś!
- Ja cię pocałowałem? To ty zrobiłaś to pierwsza!
- Nie żartuj. Ty zacząłeś.
- Właśnie, że ty! - udawał poważnego, choć w głębi duszy chyba był rozbawiony tą sytuacją.
- Nawet jeśli, to nie ja uciekłam - oświadczyłam z chłodem w głosie.
Spuścił głowę, ale zaraz jego oczy świdrowały moją duszę. Te jego cudowne, niebieskie oczy...
- Nie jestem dla ciebie odpowiedni. Nie mogę się w tobie zakochać, ani ty nie powinnaś we mnie - powiedział szeptem.
A przecież szeptem się nie kłamie.
- Dlaczego? - spytałam z przekorą.
- Nie zrozumiesz, nawet jeśli bym ci to wytłumaczył - odparł. - Po prostu lepiej będzie, jeżeli zakończymy to już teraz. Zapomnij o wczorajszym.
- Dobrze. A ty przestań zabijać Natha wzrokiem, gdy ze sobą rozmawiamy - uniosłam brew w górę.
Zmrużył oczy i wziął głęboki wdech. Oczekiwałam wyjaśnienia.
- Przecież on zwyczajnie w świecie cię podrywa!
- Jest w tym coś złego?
- Nie - zauważyłam, że ściska dłonie w pięści.
Zrobiłam minę w stylu 'sam widzisz' i pewnie bym odeszła, gdybym tylko mogła.
- I tak będę go zabijał wzrokiem - mruknął cicho.
- Świetnie! - klasnęłam w dłonie z zażenowaniem.
Wtedy usłyszeliśmy gwizdanie, potem huczenie, a na koniec ktoś krzyknął "Manchester"!
Max znalazł obozowisko. 
- Max szedł na południe, tak?
- Wracajmy!
Jay wziął mnie na ręce i pobiegł najpierw do miejsca, gdzie się rozstaliśmy, a potem na południe. W przeciągu paru minut wróciliśmy do obozowiska. 
- Czemu ją nosisz? Co się stało? - od razu spytał Nathan.
- Chyba skręciłam kostkę - odpowiedziałam, zanim James cokolwiek z siebie wydusił.
Kiedy doszli już wszyscy, mogliśmy odjeżdżać. Niedźwiedź zjadł tylko nasze ryby, nic więcej nie zrobił.
Wracałam z Sivą i z Nareeshą. Ogromnie cieszyłam się na myśl o mojej wannie, wygodnym łóżku, normalnym jedzeniu i o Gerardzie.

Wrzuciłam tylko torby do mieszkania i od razu wygnali mnie z kostką do szpitala. Kiedy ja byłam opatrywana przez lekarza, na korytarzu siedzieli Siva i Nareesha, gotowi wysłać wiadomość o stanie mojej nogi wszystkim. 
- Skręcona - podsumował starszy mężczyzna, uchodzący za lekarza. - Usztywniłem pani nogę gipsem, pierwsze dni mogą być ciężkie. Ma się kto panią zaopiekować? Wykluczyłbym długie spacery na pani miejscu.
Kuśtykając, weszłam na piętro. Ree się ze mną pożegnała i powiedziała, że musi się wyspać. Uściskałam ją i Sivę, a potem poszłam do sąsiadów z naprzeciwka. Jo otworzyła mi z uśmiechem i z Gerkiem na rękach.
- Już po wyjeździe? Trochę blado wyglądasz - przywitała mnie. 
Podała mi Gerarda na ręce. Pies polizał mnie po twarzy i zaczął strasznie machać ogonem. 
- Co ci się stało w nogę?! - spytała, przynosząc kolejne rzeczy Gerarda. - Och, zaniosę ci wszystko do mieszkania.
Puściłam psa do środka i sama rozsiadłam się na sofie. Co za ulga! Zaraz pokuśtykałam do łazienki i wzięłam dłuugą kąpiel w gorącej wodzie. Zmyłam cały brud, wyszorowałam dokładnie zęby i przebrałam się w czyściutką szarą podkoszulkę i flanelowe spodnie od piżamy. Podłączyłam telefon pod ładowarkę na noc i wskoczyłam do łóżka.
Gerard wcisnął się koło mnie, a potem zwyczajnie rozwalił się na łóżku. 
Nie mogłam wygonić z myśli McGuinessa. Po co powiedział mi to wszystko? Co miało znaczyć to, że nie jest dla mnie odpowiedni? Kto miał rację - Nareesha, czy Max? Czy Nathan naprawdę mnie podrywa?
Powieki same mi się skleiły. A w nocy śniło mi się błądzenie po lesie z Jamesem. 

Cześć wszystkim!
Znów zawitałam na bloga.

I powiem Wam, że szykują się zmiany. Może niewielkie, ale się szykują.
Ale o tym dowiecie się niedługo. Jeszcze następny rozdział zostanie dodany "na starych zasadach".

Chyba nie bardzo mam co pisać do tego rozdziału.
Mam nadzieję, że nacieszyliście się już Fray'em w tamtym rozdziale. ;D
Jakieś sugestie, dlaczego Nath nazywa Fran Aniołem?

Dzisiaj nie uraczę Was zagadkami w moim stylu, bo odkryłam, że są zupełnie bezsensowne.

Więc to by było na tyle. Zbieram komentarze, co łaska! <poważnie, to mam załamanie nerwowe, bo nie mogę uzbierać nawet 10 komentarzy, a bardzo chcę dodawać nowe rozdziały>

A, i jeszcze jedna sprawa. Bardzo, ale to bardzo nad tym ubolewam, ale nie wyrobię się z opisaniem świąt teraz, więc... Święta u The Wanted będą dopiero w przyszłym roku.

Ha, a może już się domyślacie, jaką mam niespodziankę? Niee, raczej nie. Ale zastanawiajcie się! I tak nie powiem szybciej niż to będzie konieczne. 

Też Was kocham!



środa, 28 listopada 2012

Rozdział dziesiąty


Zaraz po śniadaniu zabrano mnie na pomost przy jeziorze. Strasznie skrzypiał i miałam opory, by na niego wejść, jednak zostałam pozbawiona jakiegokolwiek wyboru. 
Tom wręczył mi do ręki wędkę.
- Żartujesz? Nigdy tego nie robiłam - powiedziałam szybko.
- I to jest właśnie powód, dla którego powinnaś spróbować - uśmiechnął się szeroko. - Spokojnie, wszystko ci pokażę.
Rozejrzałam się. Na pomoście byłam tylko ja i Parker. Reszta kombinowała coś przy ognisku, wyczułam podstęp.
Tom kazał stanąć mi we wskazanym miejscu, jednak ja i tak nie wiedziałam, co zrobić. Wtedy otulił mnie ramionami. Był zdecydowanie zbyt blisko, czułam każdy fragment jego ciała. Sparaliżowało mnie to.
Położył dłonie na moich, ustawiając je w odpowiedni sposób. Potem zarzucił wędką, używając swojej siły, ale moich rąk.
- To nic trudnego, teraz po prostu musisz czekać - szepnął mi wprost do ucha.
I odkleił się ode mnie.
- A długo mam czekać? - zapytałam, zdając sobie sprawę ze swojej niecierpliwości.
- Chyba ci się nigdzie nie spieszy, co? - zaśmiał się.
Po odgłosie kroków usłyszałam, że ktoś do nas biegnie. Tom stanął z wędką obok mnie. 
- Co tam, kochani moi? - zaświergolił Siva.
- Nareszcie bez Nareeshy? - wyśmiał go Tom.
- Zamknij się, Parker - Seev groźnie zmrużył oczy. - Przynajmniej słyszałem przed chwilą, co o tobie gadała Kelsey!
- Co mówiła?
- Nie powiem - Irlandczyk uśmiechnął się zwycięsko.
- Potrzymaj! - Tom wcisnął mu wędkę w ręce i pobiegł do reszty.
- Ech, dzieci - westchnęłam.
- Przepraszamy, pani przedszkolanko - odezwał się z udawaną skruchą. 
A potem spoważniał, zupełnie jak nie on. Nic nie mówił.
- Coś się stało? - spytałam w końcu.
- Mogę cię o coś spytać?
- Jasne.
Wyjrzał przez ramię i rozeznał się, czy nikt nie podsłuchuje. Potem znów zwrócił wzrok w stronę jeziora, westchnął głęboko i spojrzał na mnie.
- Czy ty kręcisz z Maxem?
Wlepiłam w niego oczy. Nie powstrzymałam się. Po prostu wybuchnęłam śmiechem tak głośnym i tak szczerym, że całe zbiorowisko znad ogniska na mnie spojrzało. Potrzebowałam paru minut, by się uspokoić.
- To było bardzo wymowne - roześmiał się też Mulat. 
- Max jest tylko twój - puściłam do niego oczko w prześmiewczym geście.
- Wiesz, że nie o to chodzi! Ani też o ciebie - zastrzegł szybko. - Tylko o niego. Nie chcę, żeby pakował się w jakieś związki, skoro nadal kocha swoją byłą.
Coś szarpnęło mnie do przodu. To wędka wyrywała się w stronę jeziora, i bynajmniej nie chciała pływać. Złapałam rybę! Najprawdziwszą rybę!
Cieszyłabym się dalej, gdybym tylko mogła wyciągnąć ją na powierzchnię. Zupełnie nie miałam siły, więc krzyknęłam:
- Czy ktoś mógłby mi pomóc?!
Siva nie mógł, też coś złowił. Ale była to malutka rybka, bardziej przypominająca szprotkę niż szczupaka.
Znów ktoś mnie objął i razem ze mną pociągnął wędkę na powierzchnię. Upadliśmy razem, z tym że miałam lepsze lądowanie. Ryba chlupnęła wodą nad naszymi głowami i zaczęła się ruszać, szukając ujścia do wody.
Część zaczęła się śmiać, druga część wydała z siebie okrzyki zazdrości. 
- Mogłabyś ze mnie zejść? - usłyszałam głos Jay'a,  jego ciepły oddech otulił moją szyję. - Wiem, że jestem wygodny, ale za bardzo się spieszysz.
Chyba się zarumieniłam, jednak nikt nie mógł tego zauważyć, bo byłam odwrócona do wszystkich tyłem. Dopiero gdy wstałam i stwierdziłam, że moje policzki nie płoną już żywym ogniem, odwróciłam się do reszty.
Jay właśnie się podniósł, a Tom z czułością gładził złowioną przeze mnie rybę po grzbiecie.  Była naprawdę duża! Jedyną jej wadą było to, że nadal żyła.
- Tom, co ty robisz do cholery? - zaśmiał się Max, klepiąc go po ramieniu.
- Sprawdzam, czy... czy jej mięso jest dobre - odchrząknął i od razu wstał.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Tom musiał bardzo kochać rybołóstwo. 
Za bardzo.
- Dzisiaj jest noc świętojańska! - krzyknęła Ree, by odwrócić naszą uwagę. - A wiecie, że tradycja jest tradycją, więc...
- Więc musimy zrobić wianki - rzucił leniwie Nathan. - Nienawidzę tego.
- Daj spokój, będzie zabawa - uradowała się Kelsey.
- Ale ktoś musi też rozprawić się z tą rybą - odezwał się Seev, zerkając na moją zdobycz - ... i tą - tu nieporadnie wskazał na swoją szprotkę.
Roześmialiśmy się wszyscy.
- Ja zostanę - wyrwał się Tom. - No i ktoś jeszcze może mi pomóc...
- Ja, błagam! - Nath podskoczył parę razy, by zwrócić na siebie uwagę.
- Zdrajcy - prychnął Max, z odrazą patrząc na tę dwójkę.
- Jak tylko skończymy, dojdziemy do was. Będziecie tam, gdzie zawsze?
- Tak sądzę - westchnął Jay, wlokąc się w stronę ogniska.

Po około 10 minutach spaceru, wyszliśmy z lasu. Zobaczyłam dużą polanę intensywnie ogrzewaną słońcem. No tak, musiało być już południe.  Cała ziemia pokryta była różnorakimi koniczynami, kwiatkami i rumiankami.
- Dwa lata temu zabłądziłam w lesie i znalazłam tą polanę - zaczęła Ree. - I sama widzisz, że jednak było warto.
- Było warto? Latałem za tobą po krzakach jak głupi! - zawołał Seev z powagą.
- Zabawa w chowanego? - uniosłam brew.
- Żartujesz? Szukałem jej, bo trzy godziny zbierała tu kwiatki!
Ech, miłość.
- Bierzmy się do roboty - Kels klasnęła w dłonie.
Jay jęknął przeciągle. A ja nie miałam pojęcia, co tak właściwie mam robić.
- Zaraz się zacznie, poczekaj tylko - usłyszałam Maxa.
Nie musiałam długo czekać, Kelsey natychmiast się do nas odwróciła.
- Fran i Jay, moglibyście pozbierać białe kwiatki? Jak najwięcej, białych zawsze dużo idzie... Siva i Max - dla was będą tamte niebieskie, które rosną tylko w jedynym miejscu. Ja wezmę różowe, a Nareesha żółte. Pytania? Nie, to świetnie. Zaczynajmy!
Wiedziałam, że Kelsey nie jest aniołkiem. Od pierwszego wejrzenia czułam, że coś z nią nie tak.
- A gdzie jest to 'tylko jedno miejsce'? - mruknął Max, a potem ruszył w bliżej nieokreślonym kierunku.
Siva wzruszył ramionami i poszedł za George'm.
- Nie stój tak, Orchard - Jay mnie wyminął. - Dała nam najcięższą robotę.
Pierwsze minuty były całkiem intensywne, ale potem słońce zaczęło dawać w kość, i mi już się nie chciało. Poległam na trawie wśród samych białych koniczyn, i to samo zrobił Jay. Położył się, zasłaniając oczy ręką.
- Hej, McGuiness - kopnęłam go w podeszwę buta. - Mamy dużo do zbierania!
- Niech sama sobie zbiera. Nie spałem w nocy - burknął, przewracając się na brzuch.
- Słyszałam - swoją kolekcję kwiatków odłożyłam na bok i też się położyłam.
Jay uniósł głowę i spojrzał na mnie.
- Nie mamy nawet połowy! Dlaczego nie zrywasz?
- Też nie spałam w nocy - mruknęłam.
Przez moment obydwoje leżeliśmy bez słowa. Ciszę przerwało głośne westchnięcie Loczka.
- Jesteś okrutna, że zmuszasz mnie do pracy.
A potem podniósł się z trawy, otrzepał i zaczął rzetelnie zbierać kwiatki. Wyszczerzyłam się i też przystąpiłam do pracy.
I takim oto sposobem, skończyliśmy ze zbieraniem najwcześniej. Obydwoje usiedliśmy w cieniu. Jay oparł plecy o drzewo, a ja obserwowałam resztę. 
- Nie krępuj się, teraz już możesz odsypiać - machnęłam ręką.
Nie widziałam go, ale poczułam, że się uśmiechnął.
- To naprawdę miłe z twojej strony.
- Hej, wy! - ryknął na nas Max. - Nie macie co robić?
Przebiegłam wzrokiem z Max'a na Jay'a. 
- Oczywiście, że mamy! - odkrzyknął mu. 
Tamten z niechęcią wrócił do szukania niebieskich kwiatów.
- Co tak właściwie mamy do roboty? - spytałam.
- Nic. Chyba lepiej go okłamać niż szukać czegoś, czego tu nie ma? - uniósł brwi.
- Tutaj nie ma tych niebieskich kwiatków? 
Pokręcił głową, uśmiechając się zadziornie.
- Jak to? - zmarszczyłam czoło.
- Kelsey po prostu ich nabrała - wzruszył ramionami, nadal się uśmiechając.
- Pewnie bardzo by się wkurzyli, gdyby się o tym dowiedzieli - powiedziałam powoli.
- Ja im powiem! - wyrwał się Jay.
Zerwałam się z miejsca, on też. Pobiegliśmy wprost na Sivę, który zauważając nas krzyknął:
- Ja nic nie zrobiłem!
I się skulił.
- Ja jestem zdesperowany, a wy się bawicie! - Max pojawił się obok.
- Jest taka sprawa...
- Musicie wiedzieć, że...
Jay zatkał mi usta ręką i szybko wytrajkotał:
- Tak naprawdę tu nie ma żadnych niebieskich kwiatów!
Ugryzłam go w rękę, którą natychmiast cofnął.
- Kels was okłamała! - dodałam.
Max prychnął ze wściekłością, a potem podkasał rękawy bluzki.
- Gdzie ona jest?!
- I gdzie ta druga?! - dołączył Seev.
Obydwoje szybkim krokiem ruszyli w stronę dziewczyn.
- Co oni im zrobią? - zapytałam, od razu zerkając na Lokowatego.
- Zobaczysz... A zresztą!
W kilka sekund przerzucił mnie przez ramię i zaczął biec ścieżką do naszego obozowiska. Max wziął Kelsey na barana, która strasznie piszczała, a Seev niósł Ree na rękach jak księżniczkę.
- Jay! Nie wiem co chcesz zrobić, ale to mi się wcale nie podoba! - krzyknęłam po drodze.
- To za to, że nie pozwoliłaś mi spać! - zaśmiał się.
Przelecieliśmy w szybkim tempie przez nasz kemping. A potem razem z McGuinnes'em wylądowałam w jeziorze.
Lodowata woda oblała moje ciało, mocząc wszystko. Ubranie, włosy, ręce, nogi... Wszystko!
Wypłynęłam na powierzchnię. Jay właśnie zrobił to samo. Niebieska koszula przylepiła mu się do ciała za sprawą wody, przez co dostrzegłam jego mięśnie. A mokre loczki wyglądały uroczo.
- Nienawidzę cię - syknęłam, chlapiąc go dużą ilością wody.
- Na bombęęę! - ryknął Sykes.
Skoczył z pomostu, a z wodą spotkał się niedaleko nas. Oblała mnie kolejna fala wody.
- I ciebie też!
- Franka! Złość piękności szkodzi - krzyknął Tom.
On też dostał ode mnie wodą.

Zrobiliśmy te głupie wianki, przyrządziliśmy też moją rybę. Ree wyjęła mnóstwo słodyczy i przekąsek z naszych lodówek, więc to był czas na wielką ucztę!
Kiedy już wszyscy byliśmy najedzeni, Nathan wyjął z torby kilka słoików. Obrzuciłam go zdziwionym spojrzeniem.
- Co masz zamiar zrobić? - spytałam.
- Tradycji musi stać się za dość, Aniele - ruszył brwiami, podając mi jeden słoik.
- Mamy dziś noc świętojańską... Czas na łapanie świetlików!
Racja. Nad nami latały ich dziesiątki, setki, tysiące! A ich chwytanie było przekomiczne. Cały czas na kogoś się wpadało, skakało i miało nadzieję, że może jednak coś się złapie.
- Mam, mam!
- Kurde, uciekł idiota...
- Mam parę! - krzyknęłam wreszcie, zamykając słoik.
Następnym i ostatnim przystankiem, było puszczanie wianków na wodę.
Mój był przeważnie biały, wrzuciłam tylko w środek kilka żółtych kwiatków. Najgorszy, trzeba przyznać, zrobił Nath - kupy się nie trzymał. Jednak ze względu na samego Sykes'a próbowałam się nie śmiać, gdy rzucał go na wodę i gdy się rozpadł.
Mój popłynął gdzieś daleko... daleko... A życzeniem, które pomyślałam, było: "Żebym nigdy nie straciła tej bandy idiotów, którzy tutaj są".
W nocy znów nie zasnęłam. Musiało być po północy, kiedy brzęczenie świetlików zaczęło mnie tak strasznie denerwować, że je wypuściłam. Wyszłam z namiotu i usiadłam na pomoście.
Jeżeli było po północy, to właśnie teraz zaczęły się moje urodziny. Miałam mieć właśnie 22 lata, a wcale nie czułam, że jestem już o rok starsza. Wcale.
Boże, jestem taka stara! I na dodatek nie mam nawet chłopaka. Do niczego nie doszłam w życiu... 
Usłyszałam coś. Trzask, bulgot? Czy w tym jeziorze mogą żyć krokodyle, piranie, albo coś w tym stylu?
- Co tu robisz?
O mało nie wpadłam do wody. Czyjeś mocne ramiona uratowały mnie przed zatopieniem.
- Chciałeś mnie utopić? - spytałam głośnym szeptem.
- Gdybym chciał, to bym cię nie złapał - westchnął Jay.
Usiadł obok mnie, a zza pleców wyjął swój słoik ze świetlikami. Podsunął mi go pod nos.
- Wszystkiego najlepszego, Orchard - odezwał się. 
Podniosłam na niego wzrok i wzięłam słoik. W tym słabym świetle wydawanym od robaczków wyglądał przystojnie. Jak zawsze. Podobał mi się.
O nie. Nie, nie, nie! Cofam to. On mi się wcale nie podoba. Jest wredny, denerwujący, zabawny, przystojny... Ugh! Ale przede wszystkim wredny. I może to mi się w nim podoba?
Nie pogrążam się więcej, nic już o nim nie wspomnę.
- Dziękuję, McGuinnes - odpowiedziałam, odstawiając słoik z drugiej strony.
Kiedy z powrotem się do niego odwróciłam, nasze nosy prawie się stykały. Poczułam jego oddech, jego dotyk, jego zapach... Uległam tej chwili. Serce zdecydowanie przyspieszyło. To on objął swoimi wargami moje. Jego dłoń, która początkowo dotykała mojego policzka, zeszła do szyi, przysparzając mi dreszczy. Nasze usta tarły się o siebie, tworząc dobraną parę. Przyciągnęłam go bliżej za kołnierz jego koszuli. Zamknęliśmy oczy, korzystając z tej chwili do ostatniej kropli przyjemności.
W pewnym momencie jego wargi przestały dotykać moich. Otworzyłam oczy i wróciło do mnie uczucie wstydu. Znów się zaczerwieniłam.
Na ułamek sekundy zerknął w moje oczy, a potem szybko odwrócił twarz w kierunku jeziora.
- Przepraszam... Nie, to nie powinno się wydarzyć.
A potem odszedł, zostawiając mnie samą ze świetlikami, w moje urodziny.

Hello everyone!
Było dziewięć komentarzy, ale już nie mogłam się doczekać, żeby pokazać Wam TO! 
Duuuużo Fray'a, aż za dużo... Będziecie się złościć, bo wszystkie prawie wolicie Frathan, no ale cóż... Francessa ma inne upodobania, tak sądzę. :D
Tak sobie myślę, czy nie zrobić zakładki z imaginami.. Chciałybyście, żebym je dodawała na bloga?
Dzisiaj to będzie na tyle. Maksymalnie krótko, jak tylko mogłam.

10 KOMENTARZY = KOLEJNY ROZDZIAŁ.

P.S. Podczas zbierania kwiatków, Fran dostała udaru słonecznego i błędnie wypowiedziała się na temat 'mięśni' i loczków Jay'a w scenie z jeziorem.
... chociaż?