środa, 29 sierpnia 2012

Rozdział piąty


 Było już po ósmej, gdy się obudziłam. Słońce bezczelnie wpadało do pokoju, prosto na moją twarz. Dodatkowo ptak, który próbował wpaść do mojego pokoju przez zamknięte drzwi balkonowe spowodował, że chcąc nie chcąc – musiałam wstać.
Ubrałam na siebie przewiewną koszulę bez rękawów, koloru brudnej bieli. Wcisnęłam się jeszcze w kanarkowożółte szorty z tamtego roku z wysokim stanem, których nie wyrzuciłam z sentymentu. Koszulę lekko wpuściłam w spodenki, tak by swobodnie zwisała. Włosy były na tyle niesforne, że nie mogłam zrobić z nimi nic innego, prócz wysokiego kucyka. Ten bordowy kolor nie był aż taki zły, chyba się przyzwyczaiłam...
Usłyszałam z ulicy pokrzykiwania i gwar. Automatycznie zarzuciłam na nogi szare conversy, a usta przejechałam szminką od Megan. Porwałam z kuchni lnianą torbę ekologiczną, i uprzednio zamykając drzwi na klucz, zbiegłam na dół.
Oślepiło mnie słońce – pierwszy powód wczesnej pobudki. Nie chciało mi się już wracać po okulary przeciwsłoneczne, więc jedyną ochroną była ręka na czole. Ulica wyglądała teraz zupełnie jak wyjęta z Manchesteru. Na skraju naszej ulicy też rozstawiano targ, gdzie codziennie rano biegłam po świeże warzywa. A teraz? Mam to pod samiutkim nosem.
Ludzie przepychali się, ograniczeni niewielką przestrzenią w przejściach. Stoiska migotały w słońcu, pokryte jeszcze wczorajszą rosą. Powoli zbliżałam się w tamtym kierunku, bo mnie nigdzie się nie spieszyło.
- Fran! Co tak rano wstałaś?
Rozpoznałam ten głos, mimo że słyszałam go dwa razy w życiu. Zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu potężnej postaci Anthony'ego, którą wydawałoby się – można było tak łatwo znaleźć.
- Jakoś tak wyszło. Normalnie śpię do południa – uśmiechnęłam się nieśmiało, podchodząc do chłopaka po udanych poszukiwaniach.
- Dzisiaj nauczę cię, jak kupować i nie zgłupieć. Ten targ to prawdziwy tor przeszkód – westchnął, gdy szliśmy ramię w ramię. - Jeżeli chcesz kupić dobre warzywa, zawsze przychodź do tej kobiety. Uprawia je sama, zero chemii – mówił, wskazując na staruszkę, rozkładającą paprykę.
Kiwnęłam głową i szłam za nim dalej. Pokazywał mi każdy zakątek tego targu, jakbym była jego siostrą i teraz przyjechałam w odwiedziny. Urzekła mnie jego postawa wobec mnie, zwykłej obcej z Buxton.

Do mieszkania wróciłam z torbą pełną świeżych owoców, jajek i nieszkodliwymi warzywami. Kupiłam też niewielką paczuszkę świeżej ziemi, bo od wczoraj nie posadziłam kaktusów.
Kilka razy, te małe potwory z kolcami, mocno mnie skaleczyły. Marzyłam o tym, żeby nikt nie przyszedł i mnie nie uciszył. Po kwadransie walki, zupełnie wykończona zaczęłam wylewać połowę wody utlenionej na dłoń, jakbym miała umrzeć od paru zadrapań... Żałosne.
Znowu usłyszałam pukanie i poczułam mrowienie w podbrzuszu. Czy to możliwe, że chłopcy przyszli tak wcześnie?
Otworzenie drzwi przyniosło mi więcej szoku, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Jo, tym razem w lazurowej kurtce (pieszczotliwie nazywanej przeze mnie siatką na komary), stała na moim progu z twarzą wykrzywioną w dziwnym grymasie. Chyba próbowała się uśmiechnąć.
- Jo! Wejdziesz? - udawanie zdziwienia nie przyniosło mi żadnych trudności.
- Ja tylko na chwilkę – powiedziała jakimś cieplejszym głosem i wstąpiła do przedpokoju.
- Chodź do salonu, siadaj – odparłam, zamykając drzwi.
- Nie, nie... Tylko chciałam jakoś się usprawiedliwić... Nie chcę, żebyś wzięła mnie za snobkę. Po prostu nie jestem taka otwarta jak Anthony – mówiła, zerkając co chwila na podłogę. - Wczoraj byłam niemiła, ale to chyba cecha dziennikarek.
- Ale nie ma sprawy, nie przejęłam się tym – wtrąciłam szybko, ale zaraz uświadomiłam sobie sens, który nie był wcale miły. - Znaczy, nie przekreślałam naszej znajomości tak od razu – wydusiłam, ostrożnie dobierając słowa.
- O 12 idę robić pranie. Skoro mój chłopak już pokazał ci, jak obsługiwać się na targu, to ja... Pomyślałam, że...
- Chętnie dołączę – odpowiedziałam, a ona odetchnęła.

Nie można oceniać ludzi po pozorach – to stwierdzenie trafiło do mnie tak samo, jak do Jo. Co prawda, nie stałyśmy się od razu najlepszymi przyjaciółkami, ale sporo rozmawiałyśmy. A ja pierwszy raz ujrzałam pralnię na oczy i pozbyłam się czerwonej plamy po czerwonym winie na koszulce w paski. Pralnia wyposażona była w trzy pralki i dwa, duże metalowe stoły do prasowania lub składania ciuchów. Sam pan Giuseppe denerwował się, że zostawił tutaj swoje prywatne żelazko, a potem stało się rzeczą publiczną, bo wszyscy zaczęli z niego korzystać. Po niecałych trzydziestu minutach znów znalazłam się w domu, tym razem z wyznaczonym celem. Musiałam przygotować coś do jedzenia na dziś.
Wstawiłam jabłecznik do piekarnika, a w międzyczasie zrobiłam masę koreczków i różnego rodzaju kanapek. W moim zwyczaju, wygodniejsza byłaby kolacja z krwi i kości – jakaś zupa, drugie danie i deser. Nareesha odradziła mi tego przez telefon i powiedziała, co lepiej się sprzedaje w Londynie. Dlatego też do lodówki zapakowałam już trzy tacki zimnych przekąsek, biorąc się za sałatkę z gotowanym kurczakiem – na wypadek gdyby ktoś zgłodniał, a byłby na diecie.
Wyłożyłam miskę sałatą i właśnie wrzuciłam na wierzch lekko parujące kawałki białego kurczaka, gdy usłyszałam pukanie. Chyba powinni tu założyć domofon, albo ja chociaż dzwonek do drzwi...
- Chwila! - krzyknęłam, prawie parząc sobie ręce garnkiem z gorącą wodą.
Odłożyłam go przez ścierkę na kuchenkę i wytarłam szybko ręce. Przebiegłam przez kuchnię z rozwianymi włosami i w ciągu paru sekund otworzyłam drzwi. Nie stał tam spodziewany listonosz, ale Max, Tom, Nathan i Jay. Chyba już powoli zaczynam się przyzwyczajać, że The Wanted codziennie do mnie wpadają.
- Cześć – uprzedził mnie Nath, wymijając i wchodząc do mieszkania.
- Nie myślałam, że będziecie tak wcześnie – odezwałam się, zamykając drzwi za Tomem.
- My też nie, ale nie mieliśmy co robić – wyszczerzył się Max.
- Siadajcie w salonie, ja muszę dokończyć sałatkę – mruknęłam, drapiąc się po karku.
- Gotowanie? Mogę ci pomóc? - zapytał Nathan z podekscytowaniem.
- Niech będzie...
Wchodząc do kuchni usłyszałam dźwięk włączanego telewizora i kłótnię o program. Zaraz po tym w całym mieszkaniu bębnił głos prezentera sportowego z jakiegoś meczu.
Sykes wyglądał dzisiaj całkiem dobrze, a nawet lepiej. Lubiłam go z podniesioną grzywką i bez prześmiewczego uśmiechu na twarzy. Ubrany był w T-shirt z Kaczorem Donaldem (trochę to dziwne, jak na dorosłego mężczyznę) i dżinsy z lekko opuszczonym krokiem.
- To tylko sałatka, nie ma co tutaj robić – odparłam, dochodząc do deski z umytymi pomidorami.
- Mogę zrobić sos – zauważył, unosząc jedną brew. - Nie jestem w tym aż taki zły.
Nie byłam przekonana, tak samo jak on przekonywający. W końcu jednak uległam i powiedziałam, że wszystko co jest w lodówce, jest do jego dyspozycji.
- Mogę o coś zapytać? - zaczął, szperając w lodówce.
- Już to zrobiłeś, ale niech będzie – westchnęłam, rozdrabniając pomidora na kostki.
- Masz duże mieszkanie, dużą lodówkę, łazienkę dla dwojga... Albo jesteś bardzo bogata, albo kogoś masz – mówił, lekko ochrypłym głosem.
- Chyba miałam – chrząknęłam, wpatrując się w pomidora. - Skoro już musisz wiedzieć, to nie jest moje mieszkanie. Nie tylko moje – zawahałam się. - Miałam tu zamieszkać z narzeczonym.
- Z narzeczonym? - zakrztusił się lekko, aż chłopaki z salonu musieli go uciszyć. - Nic nie mówiłaś.
- Bo nikt nie pytał – odpowiedziałam wymijająco, obserwując go uważnie.
- Ogólnie, mało o tobie wiemy... Powinnaś nam przedstawić tego narzeczonego. To dziwne, że jeszcze go nie spotkaliśmy – ciągnął, mieszając coś w miseczce.
- Nie mówiłam, że z nim mieszkam – prychnęłam, biorąc się za ogórki. - Rozstaliśmy się, a mieszkanie zostało dla mnie. Tylko tyle – wzruszyłam ramionami.
Kiwnął głową, pokazując że rozumie. Na jego dokładnie ogolonej twarzy pojawił się wątły uśmiech. Pewnie pomyślał, że nikt nie umie ze mną wytrzymać dłużej i dlatego się rozstaliśmy. Widząc, jak usiłuje coś powiedzieć, uprzedziłam go.
- To ja zerwałam, bo mnie zdra... bo zakochał się w innej – powiedziałam cicho, krojąc ogórka.
- Chciałem tylko spytać, gdzie masz przyprawy...
Odskoczyłam od deski i wydałam z siebie nieokreślony jęk. Włożyłam do ust krwawiącego palca, a Nath zareagował natychmiastowo. Oszczędził sobie głupich pytań, co się stało. Podszedł, złapał mnie za rękę i włożył ją pod kran, puszczając zimną wodę. Przez kilka sekund obydwoje wpatrywaliśmy się w spływającą krew, która w niemałych ilościach wirowała w odpływie. Potem chłopak spojrzał na mnie, upewniając się, że wszystko w porządku. Poczułam jakieś dziwne onieśmielenie.
- Od rana nie mogę się skupić... Cały czas robię sobie krzywdę – szepnęłam zgodnie z prawdą.
Najpierw kaktusy, potem poparzenie... Zawsze byłam fajtłapą.
- Dlatego lepiej ja skończę te ogórki, a ty zobacz, co z sosem, okej? - zapytał, uśmiechając się kącikiem ust.
Robota w kuchni poszła błyskawicznie po zamianie ról. A ja nawet zaczęłam się przekonywać do Nathana, chociaż proste było, że razem z Jayem będzie zupełnie taki, jak wcześniej. Na palcu została mi już tylko mała ranka, którą zakleiłam plastrem. Sałatka została przykryta folią, a my wróciliśmy do salonu.
- Właśnie miałem po was iść – odezwał się Tom, nie odrywając wzroku od telewizora.
- Widzę – burknęłam, słysząc kolejne pukanie.
Tym razem, za drzwiami stał mój wyczekiwany gość – listonosz. Krzyknęłam, że zaraz wrócę i pobiegłam za mężczyzną na dół.
- O mój Boże – wydusiłam, widząc przesyłkę.
Na wybrukowanej ulicy stał czarny fortepian z domu dziadka, zaklejony jakąś dziwną folią. Ślicznie świecił w czerwcowym słońcu.
Ma pani szczęście, że dostaje takie przesyłki – skwitował starszy listonosz. - Niech pani tylko podpisze.
Podsunął mi pod nos kartkę papieru z drukowanymi napisami, których nawet nie czytałam. Nabazgrałam swój podpis, który był mało czytelny. Czym prędzej podeszłam do instrumentu, z czułością gładząc go po klapie. Tyle czasu spędzonego na graniu, tyle ułożonych melodii...
- Wow – usłyszałam za plecami zachrypnięty głos Toma.
- Od kogo to? - dołączył się Max, wskakując na plecy przyjaciela.
- Od dziadka – odparłam z dumą.
- Chłopaki, to robota dla prawdziwych mężczyzn – odchrząknął Jay, przepychając się na przód.
Nawet nie zauważyłam, kiedy pojawił się obok mnie i zaczął uważnie oglądać każdy bok fortepianu. Po tym, podniósł głowę i spojrzał na mnie z uśmiechem. O ile w ogóle mógł na mnie spojrzeć bez uśmiechu.
- Solidna robota, naprawdę – pokręcił głową. - Tylko nie wiem, jak to wniesiemy.
- Ale poradzicie sobie? Bo jeżeli nie, to...
- Spoko loko! Damy radę – machnął ręką Max, biorąc pod ramię Jaythana.
- Muszę lecieć jeszcze do sklepu, bo nie jestem pewna, czy kawa dzisiaj wystarczy – powiedziałam, kiedy oni przymierzali się do fortepianu.
- Tom z tobą pójdzie, prawda? - rzucił Max, jako przodownik pracy.
- Chętnie! - zawołał, obejmując mnie ramieniem bez przeszkód.
- Nie rozpędzaj się, kowboju – zaśmiałam się, zdejmując jego rękę. - Muszę jeszcze iść po pieniądze.

Szliśmy prawie ramię w ramię. Tom nie czuł się ani troszkę skrępowany (przynajmniej on) i zdjął swoją koszulkę na środku ulicy. Wiem, mi też dokuczało słońce, no ale... Dobra, tak naprawdę to przyjemnie było popatrzeć na jego tors w rzeczywistości.
- Kelsey to bardzo fajna dziewczyna... Powinnyście się poznać i chyba będzie okazja – mówił, gdy spytałam go o jego dziewczynę.
- Zazwyczaj inaczej się odpowiada... Na przykład: „Kocham ją, jest nam bardzo dobrze razem” - zmarszczyłam czoło.
- Nie lubię brać rzeczy na poważnie – odparł szybko, że ledwo go zrozumiałam. - Ona jest moją dziewczyną, ale przede wszystkim przyjaciółką.
- Dlaczego powinnam ją poznać? W końcu nie jestem nikim ważnym – uniosłam brew, po raz kolejny podczas tej rozmowy.
- Widzę, że lubisz szukać dziury w całym – zaśmiał się głośno. - Teraz jesteś naszą znajomą i przyjaciółką Sivy i Nareeshy... Chyba że nie chcesz należeć do naszego towarzystwa, to wystarczy słowo – odpowiedział, nadal lekko się śmiejąc.
- Nie mam nic przeciwko – podniosłam ręce. - Im więcej przyjaciół, tym lepiej, prawda?
- Otóż to, Młoda! Podoba mi się twój tok rozumowania – poklepał mnie po głowie.
Zastanawiałam się chwilę, czy to Seev sprzedał mu ten patent, ale właśnie weszliśmy do sklepu.
- Hej, Tom. O jakiej okazji mówiłeś? - zapytałam, podążając do regału z alkoholami.
- Siva ci nie mówił? - zdziwił się szczerze.
- Chyba nie – sięgnęłam po butelkę białego wina wytrawnego.
Więc nie będę psuł niespodzianki – podsumował, wyraźnie zadowolony.
Lubicie mnie denerwować, prawda?
Nie odpowiedział, bo właśnie zbierał parę piw. Miałam już coś powiedzieć, ale odpuściłam. Może są na świecie ludzie, którzy kochają piwo tak, jak ja go nie lubię.
- Widzisz, Edward? Takie młode, a już pijaki – zapiszczała staruszka, patrząc na nas z obrzydzeniem.
Za to „Edward”, ciągnięty przez nią za rękę, pochwalił nasz wybór skinieniem głowy. Gdy odeszli, zaczęliśmy się histerycznie śmiać, co bardzo nie spodobało się kilku osobom. A dokładnie trzem kasjerkom i reszcie osób w markecie.

Rozbawieni wpadliśmy do mieszkania, nie napotykając kolegów na ulicy. To oznaczało jedno – udało im się wtargać na górę fortepian, albo go sprzedali. Osobiście zostałam mianowana przez Toma nową koleżanką do odpałów. Nie brzmiało to bardzo wyniośle, ale obiecująco.
Parker zabrał ode mnie torbę z trunkami, a ja sama weszłam do salonu. Teraz, w najlepiej oświetlonym kącie, stał fortepian. Jay położył się na górze, Nathan siedział na stołku obitym białym materiałem, a Max niczym hostessa prezentował instrument. Bardzo się starałam, żeby nie wybuchnąć śmiechem, bo robili przy tym co najmniej głupie miny. Pewnie by mi się udało, gdyby do salonu nie wszedł Tom i zaczął rechotać, a po nim Jay, Max, Nathan i oczywiście ja.
- Tom, przestań – powiedziałam, nadal się śmiejąc. - Chyba należą im się brawa.
- Dokładnie! - zawołał i zaczął klaskać w dłonie tak szybko i tak uparcie, że przypominał mi sąsiada Davida.


It's Wanted Wednesday, więc powitajmy też nowy rozdział! 
Wiem, że spodziewaliście się już parapetówki i przepraszam. Jednak spokojnie, w następnym już będzie, a nawet w całym szóstym rozdziale. : )
Hmm... Niezła rywalizacja, co? Teraz prowadzenie objął Jay, co mi wcale nie przeszkadza, bo odrobinę dużo tych blogów o Nathanie... No ale kto wie, może jeszcze Tom lub Max wygrają?
Chcelibyście, bym zrobiła podstronę z bohaterami? Teraz przy piątym rozdziale chyba się nie opłaca, ale chcę znać Wasze zdanie. ; )
No i już przedostatnia sprawa. Jak nazywałyby się paringi w tym opowiadaniu? Fray, Frathan, Frax, From... Raczej nie. Co Wy o tym sądzicie? ;]
No i ostatnia, najostatniejsza sprawa! Komentarze. Ostatnio dobiliśmy do 11, ale czy dało by się to jeszcze przebić?
Już nie męczę, niech The Wanted będą z Wami!



środa, 22 sierpnia 2012

Rozdział czwarty


 Następnego dnia, z samego rana... Dobra, nie oszukujmy się. Było już grubo po dziesiątej. W każdym bądź razie, przed południem, Seev zawiózł mnie do mojego mieszkania razem z ciuchami, które jeszcze wczoraj prasowałam i pakowałam. Gdy tylko wysiadłam, pożegnał się grzecznie i sam pojechał spakować parę rzeczy, bo dzisiaj miał dojechać do Nareeshy.
Od tej pory miało zacząć się poznawanie Londynu na własną rękę.
Zanim go jednak zwiedziłam, poukładałam swoje ubrania w ogromnej szafie wnękowej, gdzie zmieściłabym się w całości razem z Sivą i Ree. Wszystkie rzeczy spodnio-podobne poskładałam na półkach, a reszta z łatwością zmieściła się na wieszakach. Poszewki i ręczniki, kupione za namową Ree, zajęły miejsca na pozostałych półkach. Na razie panował tu porządek, ale pewnie już jutro będzie bałagan.
Przyszedł czas na pierwszego papierosa w nowym mieszkaniu. Wyjęłam paczuszkę z kieszeni szerokich, krótkich spodenek koloru fuksji. Wyszłam na balkon i sprawnie zapaliłam papierosa. Rozkoszowałam się dymem, podrażniającym moje nozdrza. Byłoby tak dalej, gdybym nie zobaczyła czarnego auta parkującego zaraz obok krawężnika. Zaczęłam obawiać się, że to do mnie, ale wtedy zadzwonił telefon. Wróciłam do pokoju i odebrałam.
- To tylko ja. Nie zdążę podjechać i się pożegnać, bo chyba spóźnię się na pociąg – usłyszałam Sivę.
- Spokojnie, nikt nie każe ci się ze mną żegnać – uśmiechnęłam się. - Uważaj na siebie i powiedz Ree, że wszystko w porządku.
- Poradzisz sobie?
- Oczywiście, tato – westchnęłam.
- No okej, okej – zamyślił się. - Zadzwonię, jak dojadę. A jak coś się stanie, to...
- Tak, powiadomię cię. Cześć!
- Trzymaj się!
Rzuciłam telefon na łóżko i pobiegłam na balkon, dokończyć fajkę. Wyrzuciłam peta na pustą ulicę.
Ciekawe, co mogę dzisiaj robić... Zwiedzanie? Zaraz się zgubię. A może wyskoczę w te miejsca, gdzie byłam z Nareeshą? Hmm...
Sięgnęłam po laptopa, którego wzięłam aż do salonu. I wtedy stała się rzecz, której nigdy bym się nie spodziewała – zaczęłam przeglądać ogłoszenia pracy. Akurat projektanta wnętrz nie potrzebowali nigdzie, ale pojawiła się całkiem okazyjna propozycja pracy kelnerki. Skoro nie wrócę do ukochanego fachu, to będzie musiało mi wystarczyć... Albo może jeszcze poczekam?
I wtedy mnie olśniło. Jako nowa sąsiadka powinnam chyba odwiedzić innych domowników, albo ich zaprosić. Może parapetówka? Zależy, czy nasz ukochany pan Giuseppe na to powie. Albo też go zaproszę i będzie z głowy.
Rzuciłam się do kuchni i wyjęłam produkty potrzebne do moich ulubionych ciastek. Zmieszanie wszystkiego zajęło mi kilka minut, potem wstawienie do piecyka w nowej foremce i dwadzieścia jeden i pół minuty czekania na upieczenie. Łatwizna dla kogoś, kto tak bardzo lubi gotować, jak ja.
Wyjęłam okrągłe słodycze na półmisek i okryłam go białą ścierką, by zostały ciepłe. Musiałam przecież się przebrać, bo nie pójdę w koszulce z hipopotamem.
Po paru minutach już stałam przed drzwiami na parterze, z wielką złotą jedynką na drzwiach i tabliczką głoszącą, że Giuseppe Bartoli to nasz dozorca. Usłyszałam głośne westchnięcie i zbliżające się kroki. Przede mną stanął niższy mężczyzna z bujnymi, kręconymi włosami, krótką kozią bródką i dużym nosem. Jego wzrok zatrzymał się na trzymanej przeze mnie tacce.
- O co chodzi? Bo chyba nic nie przecieka na pierwszym piętrze? Sprawdzałem dwa dni temu – powiedział, opierając się o drzwi ręką.
- Nie, ja tylko chciałam poczęstować – zaczęłam, ale niedane mi było skończyć.
- Niech zgadnę... Parapetówka, spotkanie dla sąsiadów, czy co tam jeszcze? - zmierzył mnie wzrokiem.
- Skąd pan wiedział? - zmarszczyłam czoło.
- To typowe. Kiedy ostatnio się zgodziłem, nie mogłem spać do szóstej. A potem jeszcze musiałem naprawiać korki – pokręcił głową z niesmakiem. - Kiedy?
- Jutro? Nic specjalnego, tylko domownicy – machnęłam ręką. - Oczywiście, pan też.
- Jutro przyjeżdża mój siostrzeniec, nie jestem pewny...
- Też może wpaść, chętnie go poznam – uśmiechnęłam się. - Na tym etapie potrzebuję sporo znajomości.
- No niech będzie, nie podlizuj się i dawaj te ciastka – odezwał się surowym głosem, jednak lekko się uśmiechnął.

Postanowiłam pójść teraz na najwyższe piętro. Zapukałam raźno, i drzwi się uchyliły. Zobaczyłam chłopaka z mocno nażelowanymi włosami, które mogły świecić w ciemności. Ubrany był w koszulę w niebieskie, pionowe pasy i dżinsowe spodenki. Ogólnie, był przystojny i opalony, jednak do całości nie pasował mi ten ubiór.
- Słucham, Cukiereczku? Rozdajesz ulotki, szukasz pracy, czy podglądałaś mnie i strasznie ci się podobam? - wyparował, nawet na mnie nie patrząc.
Wzrokiem omiatał moje buty, aktualnie czarne baleriny z kokardkami. Zupełnie mnie zatkało i nie miałam pojęcia, co mu teraz odpowiedzieć. Odchrząknęłam głośno.
- Ja mieszkam na dole i...
- Ach, nowa sąsiadka! - klasnął w dłonie, co normalnie odebrałabym jako gejowski chwyt. - O co chodzi, Papużko?
- Chodzi o to, że jutro chciałabym zaprosić pana...
- Mam tylko 27 lat, nie jestem panem – wtrącił. - Nazywam się David McClair.
- Francessa Orchard. Jutro organizuję coś typu parapetówki, ale nie będzie to nic hucznego – podrapałam się po karku.
- W porządku, przyjdę. W środy, wieczorem raczej nie robię nic ciekawszego od siedzenia przed telewizorem. Puszczają mój ulubiony serial, ale nagram sobie – mówił na jednym wdechu.
- Miło mi było pana... ciebie poznać – uśmiechnęłam się.
- Mnie również – zaśmiał się lekko, ukazując w pełnej krasie rząd białych zębów.

Z ostatnią porcją ciastek dostałam się pod drzwi naprzeciwko moich. Anthony to jedyny sąsiad, którego znałam już wcześniej, ale musiałam jeszcze zmierzyć się z jego dziewczyną, o której niewiele mi mówił. Zresztą, ogólnie niewiele mi powiedział. To miało się zmienić jutro, podczas drętwego spotkania u mnie.
- Słucham?
Zobaczyłam w drzwiach niedużą, tęgą dziewczynę z kręconymi, bursztynowymi włosami do pasa. Miała dziarską minę i sprawiała wrażenie zbyt pewnej siebie. I nie chodziło tutaj tylko o te leginsy w cętki.
- Ja jestem nową sąsiadką spod dwójki, i... - zaczęłam, ale zwyczajem osób tutaj mieszkających, musiano mi przerwać.
- Ach, to ty – poczułam na sobie spojrzenie bystrych, zielonych oczu. - Ładna.
- Eee... Dziękuję? - zmarszczyłam czoło.
Nastała dziwna cisza, i atmosfera się zagęściła. Z ratunkiem przyszedł Anthony, który jak zawsze, szeroko się uśmiechał. Objął ramieniem dziewczynę i powiedział:
- Miło, że wpadasz. To jest właśnie Jo, moja dziewczyna.
- Ja jestem Fran. Anthony dużo mi o tobie opowiadał – wtrąciłam niepewnie.
I tutaj trafiłam w punkt. Jo jakby od razu się rozweseliła, mimo że to tylko nikły uśmieszek wpełznął na jej lekko pucołowatą i zarumienioną twarz.
- To dobrze, że nie będę tutaj jedyną dziewczyną. Faceci nieraz potrafią powiedzieć mi coś niemiłego – westchnęła.
- Jo też potrafi powiedzieć coś niemiłego, więc nie przejmuj się, jak pośle ci jakąś niefajną uwagę – rzucił Anthony, za co zaraz oberwał w brzuch.
- Pan Bartoli zgodził się, żebym jutro zaprosiła wszystkich mieszkańców do siebie. To nie będzie nic szalonego, po prostu chciałabym was poznać – odezwałam się, bo to chyba był odpowiedni moment.
- Oczywiście, że wpadniemy – rzucił Czarnoskóry, uprzedzając Jo.
Miała niewyraźną minę i chyba mnie nie polubiła...

Odetchnęłam ciężko, będąc już u siebie w mieszkaniu. Włączyłam przelotnie radio, gdzie leciała piosenka Example. Pobiegłam czym prędzej do kuchni, gdzie na talerzu zostawiłam dla siebie porcję ciastek. Postawiłam je na stole i usiadłam, przybliżając twarz do talerza. Jedzenie tych cynamonowych pyszności był rytuałem, coś jak jedzenie ptasiego mleczka. Najpierw napawano się aromatem cynamonu, a potem odgryzało delikatnie brzegi, by na końcu zjeść je w całości. Uniosłam już ciastko na wysokość ust, gdy przerwał mi dzwonek do drzwi.
- Fuck – wycedziłam, rozstając się z ciastkiem.
Pobiegłam przez korytarz, lecz w wizjerze nikogo nie zobaczyłam. Odwróciłam się z powrotem do kuchni, gdy znowu ktoś zaczął walić w drzwi. Złapałam za klamkę i z rozmachem pociągnęłam drzwi do siebie. Widok zbił mnie z tropu.
- Co wy tu robicie? - wypaliłam, a potem dostrzegłam ich rozbawione miny. - Znaczy... Wchodźcie, pewnie – uchyliłam drzwi mocniej.
Pierwszy wkroczył Max, po nim Tom, Nathan i na końcu Jay, niosący coś w dłoniach. Widok 4/5 The Wanted w moim mieszkaniu był bardzo intrygujący.
- Zanim spytasz ponownie, to mamy dwa powody, by cię męczyć – zaczął Parker, idąc za mną do kuchni.
- Nie męczycie mnie, tylko się nie spodziewałam – burknęłam tonem, który nie do końca potwierdzał moje słowa.
- Seev powiedział, że mu głupio zostawiać cię samą, bo nikogo tu nie masz – ciągnął. - Przysłał nas, mamy robić za niańki przez ten niecały tydzień.
„Uch, świetnie” - zagrzmiałam w myślach, opierając się o blat kuchenny, podczas gdy oni zajęli miejsca przy stole. Po chwili przemyślenia przyznałam, że to nie był aż taki głupi pomysł ze strony Sivy... Przecież lubię The Wanted. Tym bardziej, przyjaciele Sivy są moimi przyjaciółmi.
Zauważyłam, że nie wszyscy usiedli przy stole. Jay stał niedaleko mnie, z tym samym pakunkiem, co wcześniej. Postanowiłam się nie odzywać i pozwolić im mówić dalej.
- A drugim powodem jest to, że chcieliśmy zobaczyć, jak się urządziłaś. Zawsze możemy jeszcze coś przestawić, jeśli chcesz – wtrącił się Max, puszczając oczko.
- Mówiłaś coś wczoraj o kaktusach, więc... Pomyślałem, że to będzie najlepszy prezent dla ciebie, do nowego mieszkania – odparł Jay uśmiechając się szeroko, jakby prezent dla mnie miał zaraz wybuchnąć.
- To miłe, nie musieliście – powiedziałam szybko.
Podczas gdy Max mówił coś o ich wielkiej chęci pomocy, ja przysunęłam się bliżej Jaya i krótko zerknęłam na jego twarz. Nie zmienił miny, tylko jeszcze bardziej ochoczo wyciągnął w moją stronę pakunek. „Raz kozie śmierć” - pocieszyłam się w myślach i sięgnęłam po prezent. Oprócz otarcia się palcami z McGuinessem nie stało się kompletnie nic, co mogłoby rozproszyć moją uwagę. Właśnie, oprócz tego otarcia...
Odstawiłam to coś na blat, ledwo zerkając do środka. Cztery kaktusy, każdy innego koloru, wydawały się mieć oczy i teraz na mnie patrzeć. Odwróciłam się do reszty, tym razem kompletnie siedzącej przy moim srebrnym stole.
- To co chcesz dzisiaj robić? - zapytał Nathan, szczerząc się zupełnie Jay.
Pachnie mi tu podstępem... Pocieszał mnie fakt, że Tom i Max zdawali się nie widzieć ironicznych uśmieszków tych dwóch typów.
- Chciałam iść pozwiedzać, z jakimś przewodnikiem czy coś... Ale zaraz się zgubię, więc to raczej nie ma sensu – westchnęłam. - Napijecie się czegoś? Albo chociaż spróbujcie ciasteczek, piekłam godzinę temu – wskazałam na talerz, postawiony na środku.
- Z przewodnikiem? - wybuchnął rozbawiony Nath.
Udałam, że nie jest idiotą, który śmieje się ze mnie na każdym kroku. Obserwowałam, jak chłopcy rzucili się na moje ciasteczka.
- Nie znajdziesz tu lepszych przewodników od nas – oburzył się Tom, przeżuwając. - O ile oczywiście chcesz...
Rozważałam tą propozycję, czując na sobie uważny wzrok Parkera. Już miałam się zgodzić, gdy usłyszałam coś w radiu.
Piosenkę „Back in Love”, śpiewaną przez Alishę Toison – największą gwiazdeczkę wszech czasów. Piosenkarka z niej była słaba, trzeba to było przyznać. I dodatkowo, oszustka, złodziejka i kłamczucha...
- Fran?
- Lubię ten kawałek tylko za tekst. Ta cała 'Aaalll' wcale nie umie śpiewać, a puszy się, jak nie wiem. Sama na pewno nie wymyśliła tej piosenki – mówił Jay, lekko przesłodzonym głosem.
Zupełnie, jakby czytał w moich myślach. Zupełnie tak, jakby znał prawdę. Po chwili zauważyłam spojrzenie Maxa spod zmarszczonego czoła.
- Skoro nie mam innej opcji, to niech będą tacy mierni – tutaj odkaszlnęłam niewidzialną zawartość płuc – przewodnicy.
- No to wychodzimy! - zerwał się Tom, o mało nie przewracając o krzesło.
- Mam się przebrać? - spytałam, z zawodem patrząc na ostatnie, połamane ciastko na talerzu.
- Dobrze wyglądasz! Ale poczekajcie chwilę, zadzwonię po Jayne. Może nagramy kawałek Wanted Wednesday? Nie ma to, jak wariaci w Londynie – trajkotał Tom, podniecony bardziej niż w każdy filmiku z ich udziałem.
Widziałam, że Max chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował. Chyba tło, aktualnie zrodzone z Jaythana szperającego w kaktusach, nie wydało mu się odpowiednie. Schrupałam ostatnie ciastko.

Koło 17 zahaczyliśmy o „Golden Sky” - kawiarenkę, którą pokazała mi Ree. Było tutaj przytulnie tak, jak za pierwszym razem. No, oprócz tego incydentu, gdzie Nathan rozbił filiżankę, a potem musiał sprzątać...
Podsumowując, w ciągu tego dnia przejechaliśmy całą stolicę wzdłuż i wszerz. Chłopcy wydawali się być w swoim żywiole, pokazując Big Bena, Tower Bridge i wiele innych. Rozkręcili się w zupełności, kiedy zafundowali nam przejazd na London Eye. Dzięki Bogu, w kapsule wylądowałam z Jayne. Okazała się bardzo miłą kobietą, a jej śmiech w rzeczywistości jest jeszcze bardziej rozbrajający, niż na filmikach. Cieszyłam się z tego wypadu, bo nie byłam sama, a dodatkowo Jaythan oszczędzili sobie żartów na mój temat. No, pomijając moją małą wpadkę w muzeum Madame Tussauds...
Nie zapominając też o tym, że obiecali pomóc mi z moją jutrzejszą niespodzianką, jeśli będzie to coś większego. Dziadek Stephen zapowiedział, że w środę przyśle mi coś specjalnego. No i mam też jutrzejsze gwiazdy wieczoru, chętnie zgodzili się wpaść na moją niby-domówkę.
- Ale nie będzie mnie w waszym cotygodniowym filmiku, prawda? - spytałam, kończąc cafe latte.
- Nie możemy ci tego obiecać – odezwała się Jayne, przeczesując puszyste włosy.
- Nie będzie cię, obiecujemy – odparł Jay ze spokojem, jednak kątem oka zobaczyłam, jak puszcza oczko do reszty.
- Mój tata jest prawnikiem, w razie czego – zaczęłam z satysfakcją.
- Myślę, że powinniśmy już wszyscy wracać do domów. Fran, odwiozę cię – przerwał nam Max, przybierając najnormalniejszy wyraz twarzy, na jaki było go stać.
Rozległy się gwizdy i buczenia, jak przy zakończeniu jakiegoś dobrego filmu w kinie. Tym razem najbardziej niezadowolony był Nathan, który postanowił zachowywać się jak małe dziecko i tupał nogą, jednocześnie uważając, by nie strącić żadnej filiżanki.
- Max ma rację, chodźmy – poparła go Jayne, klepiąc mnie i jego po ramieniu.

Czeeść. :]
Ostatnio dobiliśmy do 9 komentarzy! Dało by się do powtórzyć, albo ewentualnie przebić? ;)
Jak obiecałam, dodaję już rozdział czwarty. Myślę, że nie jest aż taki najgorszy... A Wy, co uważacie?
Dodawajcie się do obserwujących, albo piszcie w komentarzach, jeżeli chcecie być powiadamiani (+ e-mail lub gg).
Chyba tyle na dziś. Ale, zwyczajowo, mam do Was pytanie. Tym razem w postaci sondy, mam nadzieję, że pomożecie. :>



sobota, 18 sierpnia 2012

Rozdział trzeci


    - Oszalałeś?!
Wyprostowałam się i obserwowałam, jak czwórka mężczyzn żywo o czymś dyskutuje, opierając się o samochód. Siva podszedł, by nie słyszeli naszej rozmowy.
    - O mój Boże... Nie wierzę, że to zrobiłeś – mówiłam dalej. - Widzisz, jak ja wyglądam? Miało być inaczej, miałam ładnie wyglądać... Jestem odrażająca – trajkotałam.
    - Wyglądasz ślicznie, jak zawsze. Masz to po prawie bracie, Sivie – wyprężył się, co było w jego nawyku. - Kiedy usłyszeli, że muszę kogoś skołować do noszenia, to sami się zgłosili. Do niczego ich nie zmuszałem – dokończył.
    - Nie mogłeś chociaż dać mi znać? Przygotowałabym się jakoś... To straszne – opadłam na zafoliowaną kanapę i ukryłam twarz w dłoniach.
    - Przestań się użalać, naprawdę jest dobrze, Wiewiórko – wyszczerzył się, a ja kopnęłam go w kostkę.
    - Seev?
Usłyszałam niski, męski głos. Głos Maxa. Świetnie ich rozróżniałam, te wszystkie filmiki na coś się przydały.
    - Właśnie, pora was sobie przedstawić – zaczął z uśmiechem. - Fran, pamiętaj o uśmiechu – nakazał, podnosząc mnie za ręce.
Stanęłam obok niego, widząc jak ta czwórka idzie w naszą stronę. Gdybym nie musiała stać i się miło uśmiechać, to już dawno bym leżała nieprzytomna. Każdy z nich wyglądał inaczej niż na scenie, bo bardziej na luzie, jednak nadal przystojnie. Byli pewni siebie i bardzo radośni, co wywnioskować można z ich sposobu chodzenia i wyrazów twarzy.
    - Chłopaki, to jest właśnie ta dziewczyna, o której mówiłem – odezwał się Seev, wskazując na mnie.
Po chwili ciszy i uporczywym wzroku Sivy, skapnęłam się, że to moja kolej. Zebrałam siły i o wiele pewniej stanęłam na ziemi.
    - Francessa Orchard, chociaż wolałabym Fran – powiedziałam głośno. - Zawsze to lepsze od Wiewióry, co Kaneswaran? - szturchnęłam go.
    - Ja jestem Max – zaczął chłopak – to Nathan, Jay i Tom. Chociaż z tego, co wiem, to nas znasz – uśmiechnął się dziarsko.
    - Pewnie tak, bo Siva nie mógł ukryć faktu, że jestem waszą fanką – mruknęłam, zażenowana.
    - Dużo nam o tobie opowiadał. I nie mylił się, naprawdę jesteś śliczna i ciepła – wtrącił Tom, którego cudem udało mi się zrozumieć.
Co jak co, ale żaden z moich przyjaciół nie miał takiego akcentu. Irlandzki jestem w stanie zrozumieć, w końcu od paru już lat muszę się kontaktować z Irlandczykiem.
    - Tom, masz dziewczynę – napomknął Jay, uderzając Bruneta lekko w tył głowy.
    - Co mam? - spytał, oderwany od rzeczywistości. - Ach... Kelsey. W każdym razie, miło cię poznać, Fran – kiwnął głową.
    - Koniec gadania – klasnął w dłonie nasz Irlandczyk. - Te meble same się nie wniosą.
    - Masz rację – rzuciłam, po raz pierwszy mu ją przyznając. - Moje mieszkanie jest na pierwszym piętrze. Najpierw możecie ustawić wszystko w salonie, potem zajmiemy się przestawianiem – dodałam szybko.
Byłam pod wrażeniem, że tak łatwo poszło mi opanowanie 'fangirling mode'. To proste, że w innych okolicznościach skakałabym i prosiła o autografy na każdej części ciała, a potem nie mogłabym się od nich oderwać w trakcie przytulania.
Kiedy oni łapali się za kolejne meble, ja pobiegłam szybko na górę i otworzyam dwuczęściowe, niebieskie drzwi na oścież. Cóż, widocznie w tej kamienicy wszystko musiało być w kolorze nieba. Potem poleciałam do jedynki, do pana Giuseppe. Powiadomiłam go, że muszę zająć schody na piętro co najmniej na pół godziny. Skrzywił się, ale musiał się zgodzić.
    - Tylko bez żadnych hałasów i brudów! Nie będę po tym sprzątał – pogroził mi palcem, przed zamknięciem drzwi.
Przewróciłam oczami, co już nie dane było mu zobaczyć. Przez następne 5 minut patrzyłam, jak z chodnika znikają najpierw większe rzeczy, a potem te wymagające większej ostrożności. Wszyscy robili przy tym śmieszne miny, a ja starałam się maskować swój śmiech. W końcu Nathan, miażdżący sobie stopę lampą stojącą wcale nie był zabawny!
W pewnym momencie, zauważając krople potu na ich czołach (mimo że wcale nie radzili sobie tak najgorzej, byłam pod małym wrażeniem), postanowiłam złapać za niewielki stolik do kawy, którego przeznaczeniem było stanie w przed pokoju pod lustrem. Sięgnęłam po szary mebel, gdy usłyszałam za sobą lekko zachrypnięty głos, który również bez zastanowienia odgadłam. Głos Nathana.
    - Zostaw, ja to zrobię – powiedział mi prawie nad uchem.
    - Poradzę sobie, nie jestem księżniczką – odparłam, unosząc stolik nad ziemią i opierając go o brzuch.
    - Nalegam – uniósł brwi, przyglądając mi się. - Mimo że nie jesteś księżniczką, masz takie imię – dodał.
    - To nic nie zmienia – prychnęłam, kierując się do drzwi.
Opanowałam dziwną falę gorąca. To zdecydowanie było zbyt dużo emocji jak na jeden dzień, a przecież miałam z nimi spędzić jeszcze kawałek popołudnia.
Niestety, pech chciał, że nie obróciłam stolika w odpowiednim momencie i przywaliłam nogami stolika o drzwi. Nie dość, że narobiłam hałasu, to dodatkowo Jay i Nath wybuchnęli piekielnym śmiechem. Oczami duszy już widziałam, jak pan Bartoli wychodzi z jedynki i daje mi niezłą naganę.
    - „Poradzę sobię” - przedrzeźniał mnie McGuiness, z przerwami na śmiech.
    - „Nie jestem księżniczką” - zawtórował mu Sykes.
Odetchnęłam głęboko i z zacięciem na twarzy weszłam na schody. Zaczęłam żałować, że ich poznałam. Chociaż teraz cieszyłam się, że jestem na górze i co ważne – jestem bezpieczna. No, i nie muszę właśnie płacić za przetransportowanie mebli na górę.
    - Bardzo ładnie, Tom. Bardzo ładnie – usłyszałam z przedpokoju, przesłodzony głos George'a.
Gdy weszłam do salonu, gdzie ustawiła się już niezła kupa mebli, zobaczyłam Toma, ciągniętego za ucho przez Maxa. Parsknęłam cichym śmiechem, odstawiając stolik obok łóżka.
    - Czemu nosisz? Miałaś siedzieć dzisiaj jak królowa – oburzył się Siva, obejmując mnie ramieniem.
    - Sama chciałam – zaczęłam.
I właśnie wtedy przerwały mi śmiechy odbijające się echem po całej kamienicy. Śmiechy tych dwóch szowinistycznych i zupełnie bezuczuciowych robotów.
    - Hahaha, no Boże! Ale to było śmieszne – burknęłam, wtrącając się do ich rozmowy.
Jay chyba zamierzał coś powiedzieć, ale zamiast tego odstawił wazon na mój stolik i nadal się śmiał, trzymając się za brzuch.
    - Co mu się stało? - wtrącił Tom, przyglądając się Loczkowatemu z uśmiechem.
Dzięki Bogu, Nath odpowiedział że nic. Mimo że na jego twarzy też błądził cień, wskazujący na szczerą ochotę roześmiania mi się w twarz.
    - Nieważne – przerwał Wysoki. - To już wszystko?
    - Ta – odezwał się Jay, hamując śmiech. - Co teraz, szefowo?
Uśmiechnęłam się do niego sztucznie rozważałam możliwości. Mogę im już podziękować i pomęczyć się sama, wstawiając wszystko do pokoi. Albo przeżyć parę uszczypliwych komentarzy ze strony Jaythana i mieć to z głowy szybciej, niż planowałam.
    - Już teraz sobie poradzę, możecie jechać – powiedziałam, mając nadzieję na szybkie rozwiązanie.
    - Żartujesz? - ożywił się Max. - Skoro już zaczęliśmy, powinniśmy skończyć.
    - Dokładnie! Mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale jak kończy – usłyszałam Natha.
    - Miałem wrażenie, że to powiedzenie dotyczy czegoś innego – zamyślił się Parker.
Puściłam to mimo uszu, bo wtedy albo wybuchnęłabym śmiechem, albo zaczęłabym mu tłumaczyć. Żadnej z tej opcji nie potrzebowałam.
    - Więc – zaczęłam zrezygnowana – trzeba to rozpakować.
Rzucili się na tą stertę jak grupa wygłodniałych pum na nieżywą antylopę. Obserwowałam, jak uparcie czegoś szukali, jednak nie miałam pojęcia o co chodzi. Zagadka została rozwiązana, gdy zdejmowałam folię z granatowego fotela – poduszki.
    - Folia bąbelkowa! Mam ją, mam!
Tom tryumfalnie unosił w górze spory kawałek folii. Z ust reszty chłopaków wydały się żałosne pojękiwania.
    - Ten to zawsze ma szczęście – mruknął Jay, biorąc się za lampę.

Rozpakowywanie zajęło nam o wiele więcej czasu, niż wnoszenie. Pomińmy ten fakt, że ja przyniosłam tylko ten przeklęty stolik... W każdym bądź razie, mimo że kuchnia i łazienka były prawie gotowe (dzień wcześniej specjalistyczna ekipa wszystko montowała), to i tak było mnóstwo mniejszych dodatków do ostrożnego i powolnego odpakowania. Przez ten czas, nieustannie rozmawialiśmy, i już nawet NIEKTÓRZY ograniczyli się tylko do paru uszczypliwości w moim kierunku. Mimo wszystko, miło było poznać ich od kuchni. Wiele fanek oddałoby wszystko, żeby móc na spokojnie z nimi porozmawiać, a co dopiero żeby Jay i Nathan się z nich śmiali!
    - No wreszcie – westchnął Siva, przeciągając się.
    - Działa ci lodówka? - zapytał Tom z ożywieniem.
    - Od wczoraj, ale jest pusta – ziewnęłam.
    - Bo wiesz... Nie chcę nic mówić, ale zgłodnieliśmy – skrzywił się.
    - Domyślam się – wstałam z podłogi. - Jestem wam bardzo wdzięczna.
    - Mam pomysł – wtrącił Max, unosząc palec do góry, niczym prawdziwy detektyw. - Ty pójdziesz do sklepu, możesz kogoś zabrać. A reszta ustawi meble i zobaczysz, czy dobrze.
To teraz jest ten moment, gdy powinnam ich albo wyrzucić, albo im zaufać? Odpowiedź przyszła razem z burczeniem w brzuchu.
    - To kto chce się przejść? Spożywczak jest paręnaście metrów stąd – mówiłam, otrzepując kolana.
Mimo, że wszyscy się zgłosili, oczywiste było że wezmę kogoś opanowanego. Więc Jay i Nath i Tom odpadli w przedbiegach. Wypadło na Sivę, bo w końcu Max powinien jakoś zapanować nad resztą.
    - Nie są tacy najgorsi, co? Nareesha trochę cię nastraszyła – zaczął, zakładając kaptur na głowę.
    - Da się wytrzymać, skoro trzeba – odparłam od niechcenia.
    - Nie chcę nic mówić, ale wydaje się, że masz większe powodzenie u nich, niż oni u ciebie – dodał z dumą.
    - Jeszcze powiedz, że wiedziałeś że tak będzie – zaśmiałam się.
    - Żebyś wiedziała! Naprawdę, zrobiłaś furorę - poklepał mnie po głowie jak małe dziecko.
    - Daruj sobie, Seev. Znają mnie nie całe trzy godziny – odpowiedziałam, zerkając na swój zegarek wodoodporny.
    - Skoro Siva cię lubi, to każdy cię lubi – wyszczerzył się.
    - Hej, dlaczego mówisz na siebie w trzeciej osobie? - zmarszczyłam czoło. - Naoglądałeś się tego serialu o lekarzach, gdzie nie mówią inaczej?
    - To bardzo ciekawy serial! Do tej pory nie wiem, czy Cheryl będzie z Gregiem – zamyślił się.
    - Daj spokój! Mój dziadek to ogląda i jestem w stanie powiedzieć ci każdą parę – machnęłam ręką.
    - Serio? Opowiadaj!
I wtedy, dzięki Bogu, weszliśmy do sklepu.


Kiedy wróciliśmy, obładowani pierwszymi rzeczami spożywczymi w moim domu (i spotkaliśmy Anthony'ego na schodach, który też wracał), przeżyliśmy mały szok. W moim mieszkaniu było jak po tornadzie. Zdążyłam nawet przewrócić się o dywan, dzięki Bogu upadłam na kanapę. Pominę też to, że Jaythan mieli kolejny powód do śmiania się ze mnie.
    - Co wy tutaj zrobiliście? - zawołał Siva. - Nie będzie żadnego jedzenia, dopóki nie ustawicie tego poprawnie.
Tom uderzył głową w ścianę, a Max jęknął. Tylko Jay i Nath byli ciągle roześmiani. Pewnie według nich miałam niezłe zadatki na klowna.
    - Zostawiłam wam plan mieszkania, miałam nadzieję, że skorzystacie – mruknęłam, podnosząc się.
    - Mówisz o tym? - Max wyciągnął w dwóch palcach parę podartych fragmentów kartki.
    - Tomowi i Jayowi zachciało bawić się w projektantów – skwitował Nath.
Uderzyłam się otwartą dłonią w czoło, a plasknięcie zatuszowało westchnięcie Sivy. Spojrzał na mnie błagalnie, a ja odstawiłam siatki na ziemię.
    - Bez paniki, dzieci – odezwałam się, zapominając że mam do czynienia z piątką mężczyzn. - Sama robiłam ten plan, więc pamiętam co i jak.
Nie wiem, czy byli zadowoleni, czy nie – musieli naprawić to, co sknocili. A ja byłam na tyle kochana (i zmęczona), że im pozwoliłam.
I wtedy zaczęło się moje dowodzenie. Co chwila ktoś podchodził i pytał „A gdzie to?”. Czasem odpowiadałam, a czasem po prostu wskazywałam palcem. Kiedy już sami ustawiali różne pierdoły na półkach, ja wstawiałam zdjęcia do ramek. Zawiesiłam się na tym, gdzie byliśmy razem z Arthurem...
    - Kto to?
Wzdrygnęłam się. Tom zaglądał mi przez ramię, jakbyśmy byli co najmniej przyjaciółmi.
    - To... Nikt ważny. Już nikt – odparłam, przerzucając kolejną stronę albumu.
Sięgnęłam po pudło z książkami i zaczęłam je układać w czarnym regale. Tymczasem Max i Siva podłączali telewizor, a pozostała trójka wycierała z kurzu każdy stół i stolik. Dziwne, że im się chciało. Nie znam dużo mężczyzn, którzy sprzątali by z własnej woli.
W ręku trzymałam ostatnią książkę, czyli encyklopedię (nie wiadomo, co będzie mi potrzebne), i byłam usatysfakcjonowana, że to już prawie koniec. Jeszcze tylko zrobię im coś do jedzenia w podzięce, no i...
    - Postaw ją na górze – usłyszałam głos Jaya prosto w swoim uchu.
Zadygotałam i gruba książka z łomotem spadła na podłogę. Wszyscy się przestraszyli, a cichą atmosferę przerwał głośny brecht sprawcy – McGuinessa.
    - Uspokój się, Jay. To nawet nie było śmieszne – rzucił Max poważnie.
    - Dokładnie. Ciekawe, co by było gdyby wszyscy zobaczyli wczoraj ciebie i Natha śpiących w jednym łóżku – zawtórował mu Tom.
Tym razem wszyscy inni zaczęli się śmiać, oprócz tej dwójki. Postawiłam encyklopedię na wcześniejszym miejscu i uśmiechnęłam się do moich wybawców.

Naleśniki znikały ze sterty w zastraszającym tempie. Zawsze wiedziałam, że nie gotuję najgorzej, ale niestety – teraz zjedli by wszystko, co bym im podała. Ja nie jadłam prawie wcale, tylko siedziałam i nawet nie uczestniczyłam w rozmowie. Myślałam. I to na pewno nie o środowej przesyłce specjalnej z Manchesteru, do której też będę potrzebowała kogoś silnego, płci męskiej. Skoro Jay i Nathan znają mnie dopiero parę godzin, to skąd te wszystkie żarty na mój temat? Nie rozumiem, co takiego im zrobiłam. Pewnie mnie nie polubili, a Seev kłamał, żeby mnie pocieszyć.
    - Francessa, co jest? - zagadnął mnie Max, lekko szturchając w ramię.
    - Nic ważnego – odparłam, zakręcając i odkręcając słoik z marmoladą porzeczkową.
    - Nie martw się chłopakami – wtrącił się Siva.
    - Oni robią tak zawsze osobom, które są nowe w naszym towarzystwie. I wiesz co? To oznacza, że cię lubią – poruszył brwiami George.
    - Dokładnie tak! - zawołał głośno Tom, zwracając uwagę na nas.


Heej! Nie wiem, czy zauważyliście, ale zostało włączone moderowanie komentarzy. A dlatego, że pewna osoba postanowiła mnie obrażać, a ja chcę jej to utrudnić na tyle, by jej się odechciało. :) Chyba nie problem, co?
Prosiłabym o 6/7 komentarzy.. To dla mnie ważne, zresztą chyba już wiecie. 
Następny rozdział dodam w piątek, chyba że zobaczę rzeczoną ilość komentarzy 6-7. Wtedy dodam w środę lub czwartek. :)
To chyba na razie tyle, dziękuję i dobranoc! :))


poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Rozdział drugi


 Pchnęłam drzwi, które lekko obiły się o stojący przy ścianie karton. Jednym susem weszłam do kwadratowego przedpokoju, w kolorze jaśminu. Był pusty, moje kroki o dębowe panele rozbrzmiewały w reszcie mieszkania. Od tego pomieszczenia rozchodziły się 4 wejścia.
- Chodź, tutaj jest salon – rzuciłam z podekscytowaniem.
Ruszyłam raźno przez szklane przesuwane drzwi. Największy pokój w domu miał aż trzy spore okna, które dawały mnóstwo światła. Podłoga wyłożona była ciemnymi panelami z jaśniejszymi refleksami, jednak to ściany odgrywały tu ważniejszą rolę. Ściana naprzeciwko nas pokryta była czerwoną, surową cegłą, a ta z przejściem do kuchni była otynkowana na szaro. Dwie pozostałe uspakajały wzrok ślicznym beżem.
- Chyba wiem, gdzie będziesz piła herbatki – zaśmiała się Nareesha.
- To pokażę ci, gdzie będę je przygotowywać – wyszczerzyłam się.
Pociągnęłam ją za rękę przez następną futrynę. Postawiłam nogi na grafitowych kafelkach, obserwując minę Ree. Przechadzała się po pomieszczeniu, zaglądając w każdy róg.
- Nigdy nie połączyłabym grafitu z pomarańczem – pokręciła głową z uznaniem.
- To ja jestem dekoratorką wnętrz, nie ty – poruszyłam brwiami.
Taa, można było uznać, że ślęczenie na studiach architektury wnętrz na coś mi się przydało. Płytki na ścianach, pomieszany pomarańcz z grafitem, prezentował się naprawdę elegancko.
Poprowadziłam ją przez framugę prosto do przedpokoju. Zaprezentowałam jej jeszcze łazienkę, czerwonoczarną, i pokazałam też swoją sypialnię. Ona prezentowała mocno fioletowy kolor. Dla przełamania jedna ściana, gdzie miało stać łóżko, miała pionowe jasne pasy. Źródłem światła były przeszklone drzwi na taras. No i, co ważne – szafa wnękowa!
- Koniec wycieczki. Wcale nie jest aż takie duże, ale dla mnie wystarczy – mówiłam, kierując się w stronę drzwi wejściowych.
- Aż mam ochotę wybrać ci szafki do kuchni – odparła ze śmiechem.
- Spóźniłaś się, zamawiałam przez internet od zaufanej firmy, tak jak rzeczy do łazienki i AGD – odpowiedziałam, zamykając drzwi na klucz. - Muszę tylko wybrać sofę, łóżko, parę stolików, regał... I takie duperele do ozdoby.
- Zaciekawiłaś mnie tym mieszkaniem. Pojechałabym do sklepu meblowego – zacierała ręce.
- Właśnie miałam cię o to prosić, ale skoro sama zaczynasz... - wyszczerzyłam się. - Nie chcę siedzieć ci długo na głowie.
- To nie problem, naprawdę – uśmiechnęła się, zbiegając ze schodów.

Nareesha wywołała wilka z lasu. Zaczęłam szaleć w tych wszystkich sklepach meblowych. Co prawda, nie kupiłam wiele – tylko doniczki, które musiałam teraz tachać. Jednak wydawały mi się idealne do salonu – szare, wysokie, prostokątne. Nieważne, że nie wiedziałam co posadzę. Prawdopodobnie kaktusy, bo tylko wtedy pamiętam o podlewaniu.
- Powiedz mi, że widzisz to co ja – mruknęłam, przyglądając się meblowi w witrynie sklepowej.
- Nie, błagam! Naprawdę masz zamiar kupować ten stolik to kawy, nie mając kanapy?
Westchnęłam głośno. Miała rację. Najpierw sofa.
„Najpierw sofa” - powtarzałam w myślach, widząc coraz fajniejsze stoliki. Jak na złość, nigdzie nie widziałam żadnej porządnej leżanki. Ja wiem, że Bóg mnie nie lubi, no ale żeby chować wszystkie kanapy?
Poddałam się i najpierw weszłam do sklepu, gdzie już od początku przyciągały mnie łóżka. Nie tylko dlatego, że jestem leniem. Wskoczyłam na pierwsze lepsze, przecinając się wzrokiem z jakąś starszą kobietą, która nie pochwalała mojego zachowania.
- Za miękkie. Za twarde. Za niskie. Zbyt wymyślne – komentowała McCaffrey, idąc obok mnie.
- A jakiego szukamy? - zapytałam, nie odrywając oczu od kolejnych alejek.
- Sporego i koniecznie długiego, z prostymi nóżkami i bezpiecznym zagłówkiem – wyrecytowała. - Zapomniałam, że to twoje łóżko...
-Możesz je wybrać, będę taka kochana – poklepałam ją po plecach.
Nigdy nie widziałam jej w takiej furii. Po prostu pobiegła na koniec sklepu, co przypomniało bieg z przeszkodami, i już po dwóch minutach mnie zawołała. A ja nadal stałam w tym samym miejscu i niechętnie ruszyłam się naprzód.
- Serio? Materiałowy zagłówek? - oburzyłam się.
- Powiedziałaś, że mogę wybrać – westchnęła. - Niech ci będzie, drewniany.
Tutaj już z mniejszym entuzjazmem , zaczęła się przechadzać po kolejnych rzędach. Było z nią jak z dzieckiem, na pół etatu. Czasem była śmiertelnie poważna, a kiedy indziej zamieniała się w wielkiego, rozwydrzonego bachora. Dziwna jest jej logika... Bardzo dziwna.
Jednak udało nam się – znalazłyśmy łóżko. W kolorze cedru, na prostych nóżkach, z wgłębieniem na materac i półokrągłym zagłówkiem. Dzięki Bogu, w zestawie były też wysokie i smukłe etażerki.
- A pościel? Musisz mieć pościel!
Spojrzałam na nią jak na wariatkę, przemierzając dystans do sklepu z wszystkim, co do siedzenia.
- Wyobrażasz sobie teraz mnie, łażącą z pościelą i tymi piekielnymi doniczkami? Serio?

Pod koniec dnia (tak, spędziłam tutaj cały dzień) kupiłam już wszystko, czego potrzebowałam, i wszystko co można było kupić. Jednym słowem – zakupy z Nareeshą były genialnym pomysłem. Meble miały zostać dostarczone za dwa dni, pod moją kamienicę.
- Słuchaj, zapomniałam o czymś – zaczęła Nareesha, pochylając się nad kubkiem mrożonej kawy.
Właśnie zaprowadziła mnie do świetnej, przytulnej kawiarenki o nazwie „Golden Sky”. Brzmi kusząco, jednak ważniejsze, że mają tutaj boską mrożoną kawę.
- Moja kuzynka, Natalie, bierze ślub za tydzień... Jestem jej druhną. Już jutro muszę wyjechać – skwasiła minę.
- Yhym... I o co chodzi? - spytałam, biorąc sporego łyka napoju.
- Nie będzie mnie w Londynie przez tydzień? - zmarszczyła czoło. - Poza tym, Seev też do nas dołączy, tylko że dwa dni później.
- Aaa... Miałabym zostać tutaj sama, jak tysiące innych ludzi – zamyśliłam się na pokaz. - Challenge accepted.
Pokręciła głową z uśmiechem, i wyjęła z kieszeni spodni komórkę.
- Mamy jeszcze cały wieczór! Nadrobię ci ten tydzień dzisiaj, okej?
- Mam się bać? - westchnęłam po skończeniu kawy.
- Zaczynasz nowe życie w nowym mieszkaniu i z nową pracą – której jeszcze nie mam. - Powinnaś też zmienić wygląd i odświeżyć garderobę – mówiła, kładąc na stoliku należytą wartość dwóch kaw z podwójnym jabłecznikiem.
- Moja garderoba nie jest przecież zła – naburmuszyłam się.
- Kochanie, nosisz męskiego full cap'a na głowie – zaśmiała się perliście.
I wtedy przypomniało mi się, że nie pozbyłam się jeszcze prezentu Matta z włosów.

Boże... Dlaczego jej posłuchałam? Miało być niewinnie, a wyszło jak zawsze. Muszę przyznać, że zakupy były bardzo udane (pomijając sporo kasy, którą musiałam wydać). Jednak fryzjer od samego początku wydawał mi się podejrzany. Te niebieskie, lokowane włosy mówiły o nim wszystko, odkąd zobaczyłam go po raz pierwszy.
- A ty nadal przed lustrem? Zrobiłam sałatkę na kolację – usłyszałam, za plecami.
- Nie mogę się przyzwyczaić – mruknęłam, przeczesując ręką włosy. - Nigdy nie zrobiłabym sobie czegoś takiego na trzeźwo.
- Hej, byłaś trzeźwa!
- Byłam? Więc to musi być twoja wina – odwróciłam się do niej.
- Naprawdę dobrze wyglądasz. Jutro, spacerując ulicą, wszyscy będą się za tobą oglądali – zawołała, dodając mi otuchy.
- Moje włosy są teraz bordowe – syknęłam. - Jeśli sądzisz, że to seksowne, to sama mogłaś sobie tak zrobić.
- Nie przesadzaj i spójrz na swoją lewą rękę – powiedziała, wskazując na mój 'uśmiechnięty tatuaż'.
- Lepiej daj mi coś do jedzenia – burknęłam, wychodząc za nią do kuchni.
- Jutro Seev się tobą zaopiekuje. Wyjeżdżam rano, więc pewnie nie wstaniesz, by się pożegnać – wskazała na miskę z sałatą i pomidorami i czymś jeszcze.
- Rozumiem, że mam ci podlewać roślinki, tak? - ruszyłam brwiami, podjadając ogórka.
- Boję się zostawić ci mieszkanie na te dwa dni, aż się przeniesiesz, ale – tutaj została przeze mnie dźgnięta w brzuch – nie mam wyboru!
- Możesz mnie wyrzucić na bruk, proszę bardzo – rzuciłam.
- Dziewczynę, która urządziła mi to mieszkanie tak, że boję się nawet przemalować salon, by nie zniszczyć efektu? Nigdy – podsunęła mi talerz z sałatką przed nos. - A teraz jeść i do spania! Nie będę cię potem rano budzić.
- Dobrze, mamo! - krzyknęłam, zanim wyszła z pomieszczenia.
Potem szybko wchłonęłam swoją porcję i ruszyłam w stronę łazienki, by potem legnąć w pościeli na małym łóżku w dodatkowym pokoju.

Dwa dni minęły strasznie szybko. Pierwszego, Kaneswaran'owi nie chciało się nawet ruszyć, więc prawie cały dzień oglądaliśmy telewizję. Prawie, bo odejmujemy te wszystkie drzemki na 'umrzesz-ze-śmiechu-komediach'.
Sivę poznałam cztery lata temu, gdy wyjechałam na wakacje do Irlandii z Mattem i Megan. Robiliśmy sobie żarty i wstąpiłam do agencji dla modeli, gdzie był Kaneswaran. Pech chciał, że wylałam na niego swój sok i wtedy musiałam uciekać, żeby żadna z rozwścieczonych stylistek mnie nie zabiła. Dwa lata później Ree była w Manchesterze, jako znajoma Megan. Poznała nas, i teraz przyjaźnimy się bardziej, niż one. Szybko okazało się, że to dziewczyna Seev'a. Dzięki Bogu, do dzisiaj nie pamięta mnie, jako tej dziewczyny od soku.
- No, Orchard – usłyszałam nad uchem. - Wstawaj, albo obudzę cię siłą.
Wydałam z siebie cichy pomruk i przekręciłam się na drugi bok. Poczułam chłód poduszki na policzku i marzyłam, by zostać tu jak najdłużej.
- Orchard, masz obowiązki. Musisz odebrać swoje meble, pamiętasz?
Dalej nie dawałam znaku życia. Wystarczyło, że Siva przerwał moją wyśnioną przejażdżkę na jednorożcu.
- Nie dajesz mi wyboru – bardziej zaśpiewał, niż powiedział.
I takim oto sposobem, moja twarz została oblana lodowatą wodą. Moja reakcja była natychmiastowa – Seev został przygnieciony do podłogi moim ciałem.
- Musiałeś? No doprawdy jesteś taki wredny? Nie wiedziałam, że te parę rudych włosów czyni cię naprawdę wrednym – warknęłam, podnosząc się do pozycji stojącej.
- Sama widzisz, że podziałało momentalnie – tłumaczył. - Poza tym, i tak mi nic nie zrobisz. Jestem silniejszy – wyprężył się dumnie.
- I głupszy – powiedziałam do siebie, idąc do łazienki. - Będę gotowa za 10 minut.
Wyszłam z łazienki po odrobinę dłuższym czasie, niż 10 minut. Że też nigdy mi się nie udaje... W każdym bądź razie, gdy dotarłam do kuchni, Siva wyjmował właśnie grzanki z tostera.
- Nie stać mnie na nic więcej, musi ci wystarczyć – wyszczerzył się, podając mi talerz i dżem truskawkowy. - Ree powinna mieć też gdzieś...
- Praktycznie nie jem śniadań, więc możesz wziąć jedną – odparłam zaspanym głosem.
- To niezdrowo. Gdybyś była takim facetem, jak ja, to musiałabyś jeść co najmniej dziesięć grzanek rano – odpowiedział, sięgając po tosta.
- Twoje porównania są takie...
- Szczere i genialne, wiem – pokiwał głową.
- Myślę, że oglądałbyś częściej telewizję, gdyby twoja podobizna odbijała się w ekranie – mówiłam, smarując chleb dżemem.
- Wcale nie jestem próżny – żachnął się. - To jest tylko taki sposób na przetrwanie, wiesz... Udawanie egoisty, mimo że się nie jest.
- Grzywka ci się rozpadła – wtrąciłam spokojnie.
- Gdzie?! - krzyknął, biegnąc do lustra w korytarzu
- To jest właśnie to, o czym mówiłam – skwitowałam, wbijając zęby w grzankę.

Siva podrzucił mnie pod kamienicę i zniknął, pod pretekstem spotkania z chłopakami z The Wanted. Szczerze, to bardzo liczyłam na spotkanie z nimi. Wiedziałam, że prędzej czy później Seev wymięknie, i mnie przedstawi. A wtedy ja będę świetnie wyglądać i wszystkim się spodobam.
Miałam czekać na dostawę jeszcze przez kilkanaście minut, które postanowiłam spędzić u siebie w mieszkaniu. Zapatrzyłam się na schodach i zobaczyłam potężnego, czarnoskórego mężczyznę z uśmiechem równych bielutkich zębów.
- Och, to ty jesteś naszą nową sąsiadką? - zaczął, przytrzymując mnie przed upadkiem. - Jestem Anthony Adams z dwójki, miło poznać.
- Francessa Orchard, choć wolę Fran – uśmiechnęłam się.
- To kiedy się wprowadzasz? Jo cieszy się, że nie będzie jedyną dziewczyną w tej kamienicy – nadawał z uśmiechem.
- Jo? - uniosłam brew. - Dzisiaj odbieram ostatnie meble, więc prawdopodobnie jutro – dokończyłam.
- Jo to moja dziewczyna, mieszkamy razem naprzeciwko ciebie – odpowiedział spokojnie. - Chętnie bym jeszcze pogadał, ale właśnie wysłała mnie po zakupy i rozumiesz...
- Nie ma sprawy – rzuciłam. - Powodzenia w podbojach supermarketu!
- Przyda się! Miło było poznać – wyszczerzył się i zbiegł po schodach w dół.
Myślałam, że z pierwszym sąsiadem pójdzie gorzej, a jednak – miłe zaskoczenie. Jeżeli wszyscy tutaj są tacy uprzejmi, to jesteśmy w domu – dosłownie.
Kiedy po parunastu minutach przed kamienicą zaparkował spory, biały samochód z moimi zamówieniami, przeżyłam lekki szok.
- Ale jak to nie możecie tego rozpakować? Mam sama tachać wszystko na górę? - wzburzyłam się.
- Wiemy, że umowa była inna. Jednak zaraz musimy stawić się w biurze – zaczął starszy mężczyzna a białym uniformie.
- Nieważne – burknęłam, wybierając numer Sivy.
Jak bywało zawsze – odebrał dopiero po trzecim sygnale. Był całkiem prymitywną osobą, więc te trzy sygnały zbiegały mu na przypomnieniu sobie, gdzie ostatnio położył telefon.
- Już skończyłaś? - zapytał, lekko zdyszany.
- Jeszcze nie zaczęłam. Nie mam nikogo do wniesienia na górę – warknęłam do słuchawki, potem przeklinając dosadnie.
- Jak to? Wystawili cię? - słyszałam, jak się podrywał.
- No raczej. Chyba sama ich nie wyrzuciłam – syknęłam.
- Zorganizuję kogoś i za 5 minut jestem, tylko poczekaj – zawołał i się rozłączył.
Przejrzałam się w lustrze naściennym, które właśnie wynosili z samochodu i oparli o kanapę. Lekko rozwiany kucyk, zero makijażu, odrobinę podkrążone oczy... No i moje ukochane, podwinięte szare dresy i biała bokserka. Żyć, nie umierać.
Faktycznie, pojawił się po równych pięciu minutach, co u niego pokrywało się z czynem bohaterskim. Zawsze wszędzie się spóźniał, taki już był. Z jego samochodu wyszło czterech innych chłopaków, którymi byli...
- Jesteśmy, jak obiecałem! - zawołał z rozbawieniem, wskazując na tamtą grupkę.
- Oszalałeś?!

Ciekawe, dlaczego Seev mógł oszaleć? : )
W każdym bądź razie, oto dwójka. Wiem, że jest nudna, ale mam nadzieję, że chociaż trzeci rozdział Wam się bardziej spodoba. ^
Ekhem... Bardzo prosiłabym o minimum 5/6 komentarzy, bo dopiero wtedy ukaże się kolejny rozdział. I ZERO HEJTÓW POD MOIM ADRESEM, komentujcie bloga, a nie mnie. ;>
To pewnie na tyle... Jeżeli macie pytania, to piszcie. Postaram się odpowiedzieć. ;) No i prośba, by Wasze czytelnictwo nie ograniczało się tylko do wejść, ale też do komentarzu.
Finito. : )