niedziela, 9 grudnia 2012

Rozdział jedenasty


- Stoo lat! Stoo lat! Niech żyje, żyje nam!
Upewniając się, że nie wyglądam jak straszydło, otworzyłam zamek od namiotu i wyjrzałam na zewnątrz. Wszyscy równo śpiewali, a Nareesha trzymała w rękach tort.
- Najlepszego, Franka! - tym okrzykiem Tom zakończył utwór.
Uśmiechnęłam się szeroko i stanęłam naprzeciwko nich. Siva, swoim zwyczajem, przytulił mnie i uniósł lekko do góry.
- Nie czekaj długo, zdmuchnij świeczki! - zaświergolił, opuszczając mnie na dół.
- Już dobrze, dobrze - westchnęłam.
Nachyliłam się do tortu. Czego mogę sobie jeszcze życzyć?
Dokładnie wiedziałam, czego. Chciałam, żeby można było cofnąć czas. Żebyśmy ja i Jay nigdy... nigdy się nie pocałowali. 
"Żeby dziadek przeżył jak najwięcej lat!" - wymyśliłam w pośpiechu i zdmuchnęłam wszystkie świeczki naraz.
- Jakie było twoje życzenie? - spytała Kelsey tym swoim słodkim głosikiem.
- Nie mów, Fran! Nie spełni się - rzucił Tom.
- Dużo zdrowia - powiedział Max, przytulając mnie.
- Szczęścia - Ree oddała tort Sivie i zarzuciła mi ręce na szyję.
- Pomyślności - kontynuował Tom, ściskając mnie.
- Hmm... Pieniędzy - dorzuciła Kels, która też bez oporów mnie przytuliła.
- Prawdziwej przyjaźni - Nathan przygarnął mnie do siebie.
- Jej, a ja? - oburzył się Seev. - Miłości, Fran! - znów uniósł mnie nad powierzchnię.
- I... ogólnie, czego tylko sobie życzysz - to był Jay, którego głos pełen był rezerwy i jakiejś obojętności. Mimo to, uśmiechnął się kącikiem ust z dziwną nostalgią.
Jeżeli to jest normalne, to obiecuję - zostanę zakonnicą.
- Dobra, dajmy jej szybko te prezenty i zjedzmy tort! - Tom rzucił się do samochodu.
- Macie dla mnie prezenty? Zgłupieliście? - zapytałam, choć praktycznie zostałam sama.
Wszyscy poszli do swoich kryjówek i wyciągali jakieś paczki i torebki. Zrobiło mi się miło, ale też dziwnie skrępowała mnie ta sytuacja.
- Proszę, to od nas - Tom trzymał duże coś razem z Sivą.
- Skarżyłaś się, że twoja ci się rozstroiła i nie umiesz już na niej grać, więc - zaczął Seev - oto nowa gitara.
Z prędkością światła rozdarłam papier i otworzyłam futerał. Gitara była ślicznie wykrojona. Jej struny były srebrne, a sama gitara miała wiśniowy kolor. 
- Jest piękna, strasznie wam dziękuję!
- A teraz czas na ciocię Nareeshę - uśmiechnęła się. 
Wręczyła mi kwadratowe pudełko i od razu wiedziałam, że to będą buty. Otworzyłam je, i rzeczywiście - na dnie leżały limonkowe szpilki.
- Genialne!
- Sama nadzorowałam nad nimi pracę - poruszyła brwiami.
- Przepraszam cię, wcale nie byłam przygotowana - wtrąciła się Kels - ale mam dla ciebie apaszkę, mam nadzieję, że ci się spodoba.
Uśmiechnęła się i podała mi rzeczoną apaszkę. W panterkę. Jednym słowem - nie w moim stylu.
Potem był Max, Nathan i Jay razem. Byli wyraźnie zadowoleni.
- Nasz wspólny pomysł jest prześwietny, sama to niedługo przyznasz - wyrwał się George.
Nathan wyciągnął ze spodni bransoletkę, przypominającą łańcuszek o większych ogniwach. Uniosłam brew w górę.
- Czekaj, to jeszcze nie wszystko!
Nathan wyjął z kieszeni też kilka zawieszek. Oddał je Max'owi, prócz jednej - czapki - i tą przypiął do bransoletki.
- I jak ci się podoba, Aniele? - spytał, uśmiechając się łobuziarsko.
- To teraz ja - natychmiast odezwał się Jay. 
Może był zazdrosny? Ha, czemu miałby być? Pocałował mnie wczoraj, a potem powiedział, żebym zapomniała. Nie ma prawa być o mnie zazdrosnym.
Jego zawieszką był niebieski ptak w trakcie lotu. 
Następny był Siva, który przypiął czarne lusterko. Potem Ree ze swoimi różowymi butami na obcasie. Max do bransoletki dodał okrągłą, biało-czarną piłkę. Za to Parker miał zawieszkę przedstawiającą butelkę z brązowym płynem w środku.
- To cola, jakby coś - mruknął, choć widziałam jak puścił mi oczko.
Piwo. Oczywiście, że piwo! Pamiętam, jak kupowaliśmy je razem przed domówką u mnie.
- Kto idzie na tort?! - krzyknął Seev, który i tak już dobrał się do bitej śmietany.

Moje urodziny szybko musiały ustąpić pracy. Dopiero po południu ogarnęliśmy się i zauważyliśmy, że jeszcze dziś w nocy musimy wyjeżdżać!
Wszyscy wzięliśmy się za pakowanie rzeczy. Kiedy zamknęłam swoją zieloną torbę, złapałam ją i zamachnęłam się, by ją podnieść. Przy okazji uderzyłam dosyć mocno Nathana w plecy. Dosyć mocno, to znaczy, że upadł na ziemię.
Upuściłam torbę i przyklękłam przy Sykesie. 
- Nath? Nic ci nie jest? - zapytałam, przekręcając go na plecy.
Nie wytrzymał długo, bo zaraz się uśmiechnął i otworzył oczy.
- Niestety nic, Aniele - odpowiedział.
- Możesz przestać tak na mnie mówić? Czuję się z tym conajmniej niezręcznie - powiedziałam, wstając z klęczków.
- Wolałabyś coś z diabłem? - uniósł brew do góry.
- Ocenę mojego charakteru pozostawiam tobie - rzekłam z dumą.
Znów sięgnęłam po swoją zieloną torbę, ale wtedy Nathan szybko do mnie podskoczył.
- Ja się tym zajmę, jeszcze kogoś zabijesz - wziął ją ode mnie - Aniele!
I nie czekając na konsekwencje, uciekł szybko do samochodu.
Westchnęłam głośno. Zerknęłam na Jay'a i przyłapałam go na tym, że również patrzył na mnie. A raczej na mnie i na Sykesa. Obydwoje odwróciliśmy od siebie wzrok. On poszedł grzebać w aucie, a ja poszłam pomóc Maxowi w składaniu namiotów.

Wieczorem zasiedliśmy do kolacji. Zjedliśmy już wszystko do końca - cały zapas. I wszystko by było dobrze, gdyby nie dziwne szelesty gdzieś w lesie.
- Może to duchy? - spytał Seev.
- Wierzysz w duchy? - wyśmiała go Kelsey.
- Oczywiście, moja ciocia to medium!
Tom roześmiał się głośno, a potem wskoczył w środek i przechadzał się wokół ognia.
- A może to... to coś o wiele gorszego? - zaczął niskim głosem. - Niedźwiedź! Z wielkimi kłami, ogromny jak te świerki wokół nas? Gruby niczym 4 szafy pełne ciuchów Ree? - tutaj wszyscy się roześmiali. - A wiecie, jakie ten misio wydaje dźwięki?
I zaczął ryczeć. Bardzo przypominał niedźwiedzia. Zaczęliśmy się brechtać, tym bardziej, że Tom porwał Kelsey i udawał, że chce ją zjeść.
A potem z lasu wyłoniła się ogromna owłosiona głowa. Wielkie kły, duże oczy rozglądające się za jedzeniem. Zwierzę spadło na cztery łapy i z rykiem ruszyło na nas.
Bez względu na wszystko - złapaliśmy się do ucieczki. Wszyscy razem biegliśmy przez las, potykając się o gałęzie i wpadając w pajęczyny. Raz o mało nie przywaliłam głową o pień drzewa!
Max zatrzymał nas. Stanęliśmy i zaczęliśmy ciężko dyszeć. Biegliśmy kilkanaście minut, bez przerwy! A z wf-u nigdy orłem nie byłam.
- Tom-ty-idioto! - piszczała Kels, uderzając chłopaka w klatkę piersiową. 
- Gdzie my teraz jesteśmy? - zapytała z przerażeniem Ree.
- Nie mam pojęcia, zgubiliśmy się - Jay rozglądał się w totalnej ciemności.
- Zadowolony, Parker? - Max zmrużył oczy, patrząc na przyjaciela.
- Spokojnie, jakoś się stąd wydostaniemy - zainterweniował Siva. - Macie szczęście, że ja tu jestem!
- Pamiętasz drogę? - spytałam z nadzieją.
- Nieee - zawstydził się. - Ale mam latarki!
I rzeczywiście miał. Całe cztery.
- Czyli musimy chodzić w parach - podsumował Max. - Rozdzielimy się i poszukamy obozowiska. Ci, którzy znajdą, dadzą reszcie znak latarkami... Albo wymyślmy jakiś sygnał.
- Gwizdanie, huczenie... cokolwiek - wzruszyłam ramionami.
- To jak się dobieramy? - przerwał Tom.
Nathan złapał Maxa pod rękę tak szybko, że aż się przestraszyłam. Wyglądał na nieźle przerażonego. Ree przytuliła się do Sivy, a Kels złapała za rękę Toma.
- Miejmy to już za sobą - mruknęłam, zgarniając jedną z latarek.

Szliśmy w milczeniu przez ten gąszcz. My mieliśmy pójść na zachód. Tatuaż Jay'a - kompas - był bardzo przydatny.
Ile już minęło? Kwadrans, pół godziny? A może już godzina? Nie mam pojęcia. Ale zaczynało robić się zimno, więc mocniej otuliłam się polarem. W ciemności szukałam choć śladu obozowiska. Księżyć mocno świecił.
W pewnym momencie wędrówki, niespodziewanie ległam na ziemi. Kostka zaczęła strasznie boleć, aż jęknęłam z bólu.
- Orchard? Co się stało? - zaraz był przy mnie Jay.
- Nie wiem, chyba się potknęłam - odparłam.
- Chodź, wezmę cię na ręce - szepnął.
Jay jest za blisko. Zdecydowanie za blisko. 
- Nie, dam sobie radę.
Złapałam się drzewa i wstałam. Gdy chciałam zrobić pierwszy krok, znów ogarnął mnie ból, a kostka się ugięła bez ostrzeżenia. Jay złapał mnie, jak zawsze.
- Czemu jesteś taka uparta? - westchnął.
- Kto z kim przystaje, ten się takim staje - odpowiedziałam z wyższością.
- Jesteś na mnie zła, tak?
- Na ciebie? Skąd! - machnęłam ręką, opierając się o drzewo. - Przecież tylko mnie pocałowałeś, a potem uciekłeś!
- Ja cię pocałowałem? To ty zrobiłaś to pierwsza!
- Nie żartuj. Ty zacząłeś.
- Właśnie, że ty! - udawał poważnego, choć w głębi duszy chyba był rozbawiony tą sytuacją.
- Nawet jeśli, to nie ja uciekłam - oświadczyłam z chłodem w głosie.
Spuścił głowę, ale zaraz jego oczy świdrowały moją duszę. Te jego cudowne, niebieskie oczy...
- Nie jestem dla ciebie odpowiedni. Nie mogę się w tobie zakochać, ani ty nie powinnaś we mnie - powiedział szeptem.
A przecież szeptem się nie kłamie.
- Dlaczego? - spytałam z przekorą.
- Nie zrozumiesz, nawet jeśli bym ci to wytłumaczył - odparł. - Po prostu lepiej będzie, jeżeli zakończymy to już teraz. Zapomnij o wczorajszym.
- Dobrze. A ty przestań zabijać Natha wzrokiem, gdy ze sobą rozmawiamy - uniosłam brew w górę.
Zmrużył oczy i wziął głęboki wdech. Oczekiwałam wyjaśnienia.
- Przecież on zwyczajnie w świecie cię podrywa!
- Jest w tym coś złego?
- Nie - zauważyłam, że ściska dłonie w pięści.
Zrobiłam minę w stylu 'sam widzisz' i pewnie bym odeszła, gdybym tylko mogła.
- I tak będę go zabijał wzrokiem - mruknął cicho.
- Świetnie! - klasnęłam w dłonie z zażenowaniem.
Wtedy usłyszeliśmy gwizdanie, potem huczenie, a na koniec ktoś krzyknął "Manchester"!
Max znalazł obozowisko. 
- Max szedł na południe, tak?
- Wracajmy!
Jay wziął mnie na ręce i pobiegł najpierw do miejsca, gdzie się rozstaliśmy, a potem na południe. W przeciągu paru minut wróciliśmy do obozowiska. 
- Czemu ją nosisz? Co się stało? - od razu spytał Nathan.
- Chyba skręciłam kostkę - odpowiedziałam, zanim James cokolwiek z siebie wydusił.
Kiedy doszli już wszyscy, mogliśmy odjeżdżać. Niedźwiedź zjadł tylko nasze ryby, nic więcej nie zrobił.
Wracałam z Sivą i z Nareeshą. Ogromnie cieszyłam się na myśl o mojej wannie, wygodnym łóżku, normalnym jedzeniu i o Gerardzie.

Wrzuciłam tylko torby do mieszkania i od razu wygnali mnie z kostką do szpitala. Kiedy ja byłam opatrywana przez lekarza, na korytarzu siedzieli Siva i Nareesha, gotowi wysłać wiadomość o stanie mojej nogi wszystkim. 
- Skręcona - podsumował starszy mężczyzna, uchodzący za lekarza. - Usztywniłem pani nogę gipsem, pierwsze dni mogą być ciężkie. Ma się kto panią zaopiekować? Wykluczyłbym długie spacery na pani miejscu.
Kuśtykając, weszłam na piętro. Ree się ze mną pożegnała i powiedziała, że musi się wyspać. Uściskałam ją i Sivę, a potem poszłam do sąsiadów z naprzeciwka. Jo otworzyła mi z uśmiechem i z Gerkiem na rękach.
- Już po wyjeździe? Trochę blado wyglądasz - przywitała mnie. 
Podała mi Gerarda na ręce. Pies polizał mnie po twarzy i zaczął strasznie machać ogonem. 
- Co ci się stało w nogę?! - spytała, przynosząc kolejne rzeczy Gerarda. - Och, zaniosę ci wszystko do mieszkania.
Puściłam psa do środka i sama rozsiadłam się na sofie. Co za ulga! Zaraz pokuśtykałam do łazienki i wzięłam dłuugą kąpiel w gorącej wodzie. Zmyłam cały brud, wyszorowałam dokładnie zęby i przebrałam się w czyściutką szarą podkoszulkę i flanelowe spodnie od piżamy. Podłączyłam telefon pod ładowarkę na noc i wskoczyłam do łóżka.
Gerard wcisnął się koło mnie, a potem zwyczajnie rozwalił się na łóżku. 
Nie mogłam wygonić z myśli McGuinessa. Po co powiedział mi to wszystko? Co miało znaczyć to, że nie jest dla mnie odpowiedni? Kto miał rację - Nareesha, czy Max? Czy Nathan naprawdę mnie podrywa?
Powieki same mi się skleiły. A w nocy śniło mi się błądzenie po lesie z Jamesem. 

Cześć wszystkim!
Znów zawitałam na bloga.

I powiem Wam, że szykują się zmiany. Może niewielkie, ale się szykują.
Ale o tym dowiecie się niedługo. Jeszcze następny rozdział zostanie dodany "na starych zasadach".

Chyba nie bardzo mam co pisać do tego rozdziału.
Mam nadzieję, że nacieszyliście się już Fray'em w tamtym rozdziale. ;D
Jakieś sugestie, dlaczego Nath nazywa Fran Aniołem?

Dzisiaj nie uraczę Was zagadkami w moim stylu, bo odkryłam, że są zupełnie bezsensowne.

Więc to by było na tyle. Zbieram komentarze, co łaska! <poważnie, to mam załamanie nerwowe, bo nie mogę uzbierać nawet 10 komentarzy, a bardzo chcę dodawać nowe rozdziały>

A, i jeszcze jedna sprawa. Bardzo, ale to bardzo nad tym ubolewam, ale nie wyrobię się z opisaniem świąt teraz, więc... Święta u The Wanted będą dopiero w przyszłym roku.

Ha, a może już się domyślacie, jaką mam niespodziankę? Niee, raczej nie. Ale zastanawiajcie się! I tak nie powiem szybciej niż to będzie konieczne. 

Też Was kocham!



10 komentarzy:

  1. Śliczny,obiecałam komentarz więc jest.Mam nadzieje,że w końcu dobijesz tych 10 komentarzy,bo nie mogę doczekać się 12 rozdziału.Weronika:D

    OdpowiedzUsuń
  2. właśnie, kto czyta komentuje !
    a rozdział, chyba nie muszę mówić bo jest wspaniały!
    tylko szkoda mi Fran, skręcona kostka to nic ciekawego.
    znowu czuje niedosyt.
    a do tego ta niespodzianka, okropna jesteś, umre :C
    aww, gify *.*

    OdpowiedzUsuń
  3. Ta wyżej dobrze gada,polać jej;D
    Zgadzam się w stu procentach,kto czyta niech komentuje:)
    No ludziska,pokażmy ile nas tu jest!;D
    Co do rozdziału to pochłonęłam go momentalnie i już nie mogę się doczekać następnego;)
    Hmmm ciekawa jestem co Ty wykombinowałaś i tym bardziej nie mogę się doczekać:D
    No nic to czekam na następny:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jay, Ty nie dobry jak mogłeś tak potraktować Fran?
    wspaniały, wspaniały, wspaniały, wspaniały!

    OdpowiedzUsuń
  5. Super, super, super rozdział :DD

    OdpowiedzUsuń
  6. jej , jak ja uwielbiam Twojego blogaaa <3
    chcę już nowy rozdziaaał !

    OdpowiedzUsuń
  7. jej , szczerze powiedziawszy nie lubię Jaya -.-
    Nieeeech ona będzie z Nathanem ! chcę nowy rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Biedna Fran ;c Jej , to chyba oczywiste , że Nathan ją podrywa :D bierz sie za niego Fran :P

    OdpowiedzUsuń
  9. w następnym rozdziale mnie Jay'a a więcej Nathana proszę :D

    OdpowiedzUsuń