środa, 28 listopada 2012

Rozdział dziesiąty


Zaraz po śniadaniu zabrano mnie na pomost przy jeziorze. Strasznie skrzypiał i miałam opory, by na niego wejść, jednak zostałam pozbawiona jakiegokolwiek wyboru. 
Tom wręczył mi do ręki wędkę.
- Żartujesz? Nigdy tego nie robiłam - powiedziałam szybko.
- I to jest właśnie powód, dla którego powinnaś spróbować - uśmiechnął się szeroko. - Spokojnie, wszystko ci pokażę.
Rozejrzałam się. Na pomoście byłam tylko ja i Parker. Reszta kombinowała coś przy ognisku, wyczułam podstęp.
Tom kazał stanąć mi we wskazanym miejscu, jednak ja i tak nie wiedziałam, co zrobić. Wtedy otulił mnie ramionami. Był zdecydowanie zbyt blisko, czułam każdy fragment jego ciała. Sparaliżowało mnie to.
Położył dłonie na moich, ustawiając je w odpowiedni sposób. Potem zarzucił wędką, używając swojej siły, ale moich rąk.
- To nic trudnego, teraz po prostu musisz czekać - szepnął mi wprost do ucha.
I odkleił się ode mnie.
- A długo mam czekać? - zapytałam, zdając sobie sprawę ze swojej niecierpliwości.
- Chyba ci się nigdzie nie spieszy, co? - zaśmiał się.
Po odgłosie kroków usłyszałam, że ktoś do nas biegnie. Tom stanął z wędką obok mnie. 
- Co tam, kochani moi? - zaświergolił Siva.
- Nareszcie bez Nareeshy? - wyśmiał go Tom.
- Zamknij się, Parker - Seev groźnie zmrużył oczy. - Przynajmniej słyszałem przed chwilą, co o tobie gadała Kelsey!
- Co mówiła?
- Nie powiem - Irlandczyk uśmiechnął się zwycięsko.
- Potrzymaj! - Tom wcisnął mu wędkę w ręce i pobiegł do reszty.
- Ech, dzieci - westchnęłam.
- Przepraszamy, pani przedszkolanko - odezwał się z udawaną skruchą. 
A potem spoważniał, zupełnie jak nie on. Nic nie mówił.
- Coś się stało? - spytałam w końcu.
- Mogę cię o coś spytać?
- Jasne.
Wyjrzał przez ramię i rozeznał się, czy nikt nie podsłuchuje. Potem znów zwrócił wzrok w stronę jeziora, westchnął głęboko i spojrzał na mnie.
- Czy ty kręcisz z Maxem?
Wlepiłam w niego oczy. Nie powstrzymałam się. Po prostu wybuchnęłam śmiechem tak głośnym i tak szczerym, że całe zbiorowisko znad ogniska na mnie spojrzało. Potrzebowałam paru minut, by się uspokoić.
- To było bardzo wymowne - roześmiał się też Mulat. 
- Max jest tylko twój - puściłam do niego oczko w prześmiewczym geście.
- Wiesz, że nie o to chodzi! Ani też o ciebie - zastrzegł szybko. - Tylko o niego. Nie chcę, żeby pakował się w jakieś związki, skoro nadal kocha swoją byłą.
Coś szarpnęło mnie do przodu. To wędka wyrywała się w stronę jeziora, i bynajmniej nie chciała pływać. Złapałam rybę! Najprawdziwszą rybę!
Cieszyłabym się dalej, gdybym tylko mogła wyciągnąć ją na powierzchnię. Zupełnie nie miałam siły, więc krzyknęłam:
- Czy ktoś mógłby mi pomóc?!
Siva nie mógł, też coś złowił. Ale była to malutka rybka, bardziej przypominająca szprotkę niż szczupaka.
Znów ktoś mnie objął i razem ze mną pociągnął wędkę na powierzchnię. Upadliśmy razem, z tym że miałam lepsze lądowanie. Ryba chlupnęła wodą nad naszymi głowami i zaczęła się ruszać, szukając ujścia do wody.
Część zaczęła się śmiać, druga część wydała z siebie okrzyki zazdrości. 
- Mogłabyś ze mnie zejść? - usłyszałam głos Jay'a,  jego ciepły oddech otulił moją szyję. - Wiem, że jestem wygodny, ale za bardzo się spieszysz.
Chyba się zarumieniłam, jednak nikt nie mógł tego zauważyć, bo byłam odwrócona do wszystkich tyłem. Dopiero gdy wstałam i stwierdziłam, że moje policzki nie płoną już żywym ogniem, odwróciłam się do reszty.
Jay właśnie się podniósł, a Tom z czułością gładził złowioną przeze mnie rybę po grzbiecie.  Była naprawdę duża! Jedyną jej wadą było to, że nadal żyła.
- Tom, co ty robisz do cholery? - zaśmiał się Max, klepiąc go po ramieniu.
- Sprawdzam, czy... czy jej mięso jest dobre - odchrząknął i od razu wstał.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Tom musiał bardzo kochać rybołóstwo. 
Za bardzo.
- Dzisiaj jest noc świętojańska! - krzyknęła Ree, by odwrócić naszą uwagę. - A wiecie, że tradycja jest tradycją, więc...
- Więc musimy zrobić wianki - rzucił leniwie Nathan. - Nienawidzę tego.
- Daj spokój, będzie zabawa - uradowała się Kelsey.
- Ale ktoś musi też rozprawić się z tą rybą - odezwał się Seev, zerkając na moją zdobycz - ... i tą - tu nieporadnie wskazał na swoją szprotkę.
Roześmialiśmy się wszyscy.
- Ja zostanę - wyrwał się Tom. - No i ktoś jeszcze może mi pomóc...
- Ja, błagam! - Nath podskoczył parę razy, by zwrócić na siebie uwagę.
- Zdrajcy - prychnął Max, z odrazą patrząc na tę dwójkę.
- Jak tylko skończymy, dojdziemy do was. Będziecie tam, gdzie zawsze?
- Tak sądzę - westchnął Jay, wlokąc się w stronę ogniska.

Po około 10 minutach spaceru, wyszliśmy z lasu. Zobaczyłam dużą polanę intensywnie ogrzewaną słońcem. No tak, musiało być już południe.  Cała ziemia pokryta była różnorakimi koniczynami, kwiatkami i rumiankami.
- Dwa lata temu zabłądziłam w lesie i znalazłam tą polanę - zaczęła Ree. - I sama widzisz, że jednak było warto.
- Było warto? Latałem za tobą po krzakach jak głupi! - zawołał Seev z powagą.
- Zabawa w chowanego? - uniosłam brew.
- Żartujesz? Szukałem jej, bo trzy godziny zbierała tu kwiatki!
Ech, miłość.
- Bierzmy się do roboty - Kels klasnęła w dłonie.
Jay jęknął przeciągle. A ja nie miałam pojęcia, co tak właściwie mam robić.
- Zaraz się zacznie, poczekaj tylko - usłyszałam Maxa.
Nie musiałam długo czekać, Kelsey natychmiast się do nas odwróciła.
- Fran i Jay, moglibyście pozbierać białe kwiatki? Jak najwięcej, białych zawsze dużo idzie... Siva i Max - dla was będą tamte niebieskie, które rosną tylko w jedynym miejscu. Ja wezmę różowe, a Nareesha żółte. Pytania? Nie, to świetnie. Zaczynajmy!
Wiedziałam, że Kelsey nie jest aniołkiem. Od pierwszego wejrzenia czułam, że coś z nią nie tak.
- A gdzie jest to 'tylko jedno miejsce'? - mruknął Max, a potem ruszył w bliżej nieokreślonym kierunku.
Siva wzruszył ramionami i poszedł za George'm.
- Nie stój tak, Orchard - Jay mnie wyminął. - Dała nam najcięższą robotę.
Pierwsze minuty były całkiem intensywne, ale potem słońce zaczęło dawać w kość, i mi już się nie chciało. Poległam na trawie wśród samych białych koniczyn, i to samo zrobił Jay. Położył się, zasłaniając oczy ręką.
- Hej, McGuiness - kopnęłam go w podeszwę buta. - Mamy dużo do zbierania!
- Niech sama sobie zbiera. Nie spałem w nocy - burknął, przewracając się na brzuch.
- Słyszałam - swoją kolekcję kwiatków odłożyłam na bok i też się położyłam.
Jay uniósł głowę i spojrzał na mnie.
- Nie mamy nawet połowy! Dlaczego nie zrywasz?
- Też nie spałam w nocy - mruknęłam.
Przez moment obydwoje leżeliśmy bez słowa. Ciszę przerwało głośne westchnięcie Loczka.
- Jesteś okrutna, że zmuszasz mnie do pracy.
A potem podniósł się z trawy, otrzepał i zaczął rzetelnie zbierać kwiatki. Wyszczerzyłam się i też przystąpiłam do pracy.
I takim oto sposobem, skończyliśmy ze zbieraniem najwcześniej. Obydwoje usiedliśmy w cieniu. Jay oparł plecy o drzewo, a ja obserwowałam resztę. 
- Nie krępuj się, teraz już możesz odsypiać - machnęłam ręką.
Nie widziałam go, ale poczułam, że się uśmiechnął.
- To naprawdę miłe z twojej strony.
- Hej, wy! - ryknął na nas Max. - Nie macie co robić?
Przebiegłam wzrokiem z Max'a na Jay'a. 
- Oczywiście, że mamy! - odkrzyknął mu. 
Tamten z niechęcią wrócił do szukania niebieskich kwiatów.
- Co tak właściwie mamy do roboty? - spytałam.
- Nic. Chyba lepiej go okłamać niż szukać czegoś, czego tu nie ma? - uniósł brwi.
- Tutaj nie ma tych niebieskich kwiatków? 
Pokręcił głową, uśmiechając się zadziornie.
- Jak to? - zmarszczyłam czoło.
- Kelsey po prostu ich nabrała - wzruszył ramionami, nadal się uśmiechając.
- Pewnie bardzo by się wkurzyli, gdyby się o tym dowiedzieli - powiedziałam powoli.
- Ja im powiem! - wyrwał się Jay.
Zerwałam się z miejsca, on też. Pobiegliśmy wprost na Sivę, który zauważając nas krzyknął:
- Ja nic nie zrobiłem!
I się skulił.
- Ja jestem zdesperowany, a wy się bawicie! - Max pojawił się obok.
- Jest taka sprawa...
- Musicie wiedzieć, że...
Jay zatkał mi usta ręką i szybko wytrajkotał:
- Tak naprawdę tu nie ma żadnych niebieskich kwiatów!
Ugryzłam go w rękę, którą natychmiast cofnął.
- Kels was okłamała! - dodałam.
Max prychnął ze wściekłością, a potem podkasał rękawy bluzki.
- Gdzie ona jest?!
- I gdzie ta druga?! - dołączył Seev.
Obydwoje szybkim krokiem ruszyli w stronę dziewczyn.
- Co oni im zrobią? - zapytałam, od razu zerkając na Lokowatego.
- Zobaczysz... A zresztą!
W kilka sekund przerzucił mnie przez ramię i zaczął biec ścieżką do naszego obozowiska. Max wziął Kelsey na barana, która strasznie piszczała, a Seev niósł Ree na rękach jak księżniczkę.
- Jay! Nie wiem co chcesz zrobić, ale to mi się wcale nie podoba! - krzyknęłam po drodze.
- To za to, że nie pozwoliłaś mi spać! - zaśmiał się.
Przelecieliśmy w szybkim tempie przez nasz kemping. A potem razem z McGuinnes'em wylądowałam w jeziorze.
Lodowata woda oblała moje ciało, mocząc wszystko. Ubranie, włosy, ręce, nogi... Wszystko!
Wypłynęłam na powierzchnię. Jay właśnie zrobił to samo. Niebieska koszula przylepiła mu się do ciała za sprawą wody, przez co dostrzegłam jego mięśnie. A mokre loczki wyglądały uroczo.
- Nienawidzę cię - syknęłam, chlapiąc go dużą ilością wody.
- Na bombęęę! - ryknął Sykes.
Skoczył z pomostu, a z wodą spotkał się niedaleko nas. Oblała mnie kolejna fala wody.
- I ciebie też!
- Franka! Złość piękności szkodzi - krzyknął Tom.
On też dostał ode mnie wodą.

Zrobiliśmy te głupie wianki, przyrządziliśmy też moją rybę. Ree wyjęła mnóstwo słodyczy i przekąsek z naszych lodówek, więc to był czas na wielką ucztę!
Kiedy już wszyscy byliśmy najedzeni, Nathan wyjął z torby kilka słoików. Obrzuciłam go zdziwionym spojrzeniem.
- Co masz zamiar zrobić? - spytałam.
- Tradycji musi stać się za dość, Aniele - ruszył brwiami, podając mi jeden słoik.
- Mamy dziś noc świętojańską... Czas na łapanie świetlików!
Racja. Nad nami latały ich dziesiątki, setki, tysiące! A ich chwytanie było przekomiczne. Cały czas na kogoś się wpadało, skakało i miało nadzieję, że może jednak coś się złapie.
- Mam, mam!
- Kurde, uciekł idiota...
- Mam parę! - krzyknęłam wreszcie, zamykając słoik.
Następnym i ostatnim przystankiem, było puszczanie wianków na wodę.
Mój był przeważnie biały, wrzuciłam tylko w środek kilka żółtych kwiatków. Najgorszy, trzeba przyznać, zrobił Nath - kupy się nie trzymał. Jednak ze względu na samego Sykes'a próbowałam się nie śmiać, gdy rzucał go na wodę i gdy się rozpadł.
Mój popłynął gdzieś daleko... daleko... A życzeniem, które pomyślałam, było: "Żebym nigdy nie straciła tej bandy idiotów, którzy tutaj są".
W nocy znów nie zasnęłam. Musiało być po północy, kiedy brzęczenie świetlików zaczęło mnie tak strasznie denerwować, że je wypuściłam. Wyszłam z namiotu i usiadłam na pomoście.
Jeżeli było po północy, to właśnie teraz zaczęły się moje urodziny. Miałam mieć właśnie 22 lata, a wcale nie czułam, że jestem już o rok starsza. Wcale.
Boże, jestem taka stara! I na dodatek nie mam nawet chłopaka. Do niczego nie doszłam w życiu... 
Usłyszałam coś. Trzask, bulgot? Czy w tym jeziorze mogą żyć krokodyle, piranie, albo coś w tym stylu?
- Co tu robisz?
O mało nie wpadłam do wody. Czyjeś mocne ramiona uratowały mnie przed zatopieniem.
- Chciałeś mnie utopić? - spytałam głośnym szeptem.
- Gdybym chciał, to bym cię nie złapał - westchnął Jay.
Usiadł obok mnie, a zza pleców wyjął swój słoik ze świetlikami. Podsunął mi go pod nos.
- Wszystkiego najlepszego, Orchard - odezwał się. 
Podniosłam na niego wzrok i wzięłam słoik. W tym słabym świetle wydawanym od robaczków wyglądał przystojnie. Jak zawsze. Podobał mi się.
O nie. Nie, nie, nie! Cofam to. On mi się wcale nie podoba. Jest wredny, denerwujący, zabawny, przystojny... Ugh! Ale przede wszystkim wredny. I może to mi się w nim podoba?
Nie pogrążam się więcej, nic już o nim nie wspomnę.
- Dziękuję, McGuinnes - odpowiedziałam, odstawiając słoik z drugiej strony.
Kiedy z powrotem się do niego odwróciłam, nasze nosy prawie się stykały. Poczułam jego oddech, jego dotyk, jego zapach... Uległam tej chwili. Serce zdecydowanie przyspieszyło. To on objął swoimi wargami moje. Jego dłoń, która początkowo dotykała mojego policzka, zeszła do szyi, przysparzając mi dreszczy. Nasze usta tarły się o siebie, tworząc dobraną parę. Przyciągnęłam go bliżej za kołnierz jego koszuli. Zamknęliśmy oczy, korzystając z tej chwili do ostatniej kropli przyjemności.
W pewnym momencie jego wargi przestały dotykać moich. Otworzyłam oczy i wróciło do mnie uczucie wstydu. Znów się zaczerwieniłam.
Na ułamek sekundy zerknął w moje oczy, a potem szybko odwrócił twarz w kierunku jeziora.
- Przepraszam... Nie, to nie powinno się wydarzyć.
A potem odszedł, zostawiając mnie samą ze świetlikami, w moje urodziny.

Hello everyone!
Było dziewięć komentarzy, ale już nie mogłam się doczekać, żeby pokazać Wam TO! 
Duuuużo Fray'a, aż za dużo... Będziecie się złościć, bo wszystkie prawie wolicie Frathan, no ale cóż... Francessa ma inne upodobania, tak sądzę. :D
Tak sobie myślę, czy nie zrobić zakładki z imaginami.. Chciałybyście, żebym je dodawała na bloga?
Dzisiaj to będzie na tyle. Maksymalnie krótko, jak tylko mogłam.

10 KOMENTARZY = KOLEJNY ROZDZIAŁ.

P.S. Podczas zbierania kwiatków, Fran dostała udaru słonecznego i błędnie wypowiedziała się na temat 'mięśni' i loczków Jay'a w scenie z jeziorem.
... chociaż?



piątek, 16 listopada 2012

Rozdział dziewiąty


- Nareszcie jesteśmy.
- Nareszcie? To nie ty prowadziłeś, Młody.
- Nadal śpi?
- Tak... Pomóż Sivie z rozkładaniem namiotów, wiesz że to ciamajda. A ja ją obudzę.
Trzaśnięcie drzwiami. Kolejne. Potem powiew chłodnego powietrza po moich nogach. 
- Fran... Orchard - usłyszałam nad uchem głos Jay'a.
Otworzyłam leniwie oczy i pierwszym, co zobaczyłam, była burza loków i śliczne, niebieskie oczy. Jay uśmiechnął się lekko. Początkowo się zdziwiłam, ale potem mi się przypomniało, że w końcu ostatnio się jeszcze nie kłóciliśmy.
- Przespałam całą drogę? - to było raczej stwierdzenie niż pytanie.
- Tak, ale nie masz czego żałować. Nathan skarżył się tylko, że znów będzie musiał spać w różowym namiocie - wzruszył ramionami.
McGuiness wyciągnął do mnie rękę, gdy tylko się podniosłam do pozycji siedzącej.
- Chodź, oprowadzę cię po naszym kempingu - wyszczerzył się.
Złapałam go za rękę, a on wyciągnął mnie z samochodu. Jego dłoń była bardzo zimna, chociaż ja też mam wiecznie lodowate ręce. Ale, była bardzo miła w dotyku.
Wtedy zobaczyłam tamto miejsce w całej okazałości. Z jednej strony rósł śliczny las mieszany, z większymi i mniejszymi drzewami, o różnych odcieniach zieleni i brązu, jednak o identycznym zapachu, który od razu drażnił nozdrza. Z drugiej zaś strony rozciągało się cudne jezioro w kolorze granatowym, ze starym drewnianym pomostem. Po środku tego wszystkiego była polanka, z pięcioma namiotami i stertą różnych toreb i rzeczy w centrum.
Wtedy się skapnęłam, że nadal trzymam Jay'a za rękę, więc szybko ją puściłam.
- Wezmę twoją torbę z bagażnika - powiedział, wskazując na samochód.
- Fran!
Max przytulił mnie krótko, a potem szybko ogarnął wzrokiem.
- Przecież ty musiałaś zmarznąć! Masz, weź moją bluzę - nałożył mi na ramiona niebieski prawie-polar.
- Nie zabijaj, błagam - obok pojawiła się Nareesha. - Musieliśmy jechać pierwsi! Tutaj często przyjeżdżają też tacy staruszkowie, wyprzedziliby nas.
- I tak przespała całą drogę, nie mielibyście z niej pożytku - wtrącił się Jay, który właśnie rzucił moją torbę na górę.
- Dzięki - syknęłam.
Siva zostawił właśnie Natha samego w walce z namiotami, a przyszedł do nas. Przybiegł tak właściwie, ale zdążył zatrzymać się na plecach Maxa.
- Panno Orchard, jak się pani miewa? Zaproponowałbym herbaty, jednakowoż w tych warunkach... - odezwał się z nadmierną życzliwością.
- Och, to nic! - machnęłam ręką, naśladując sąsiadkę dziadka. - Ja czuję się doskonale, jednak w twoje dobre samopoczucie szczerze wątpię... Koszmarnie dziś wyglądasz.
- Pobladłem? Wyskoczyły mi krostki? - pytał. - Boże, ja umrę!
Parę osób parsknęło śmiechem. Mnie jednak bardziej zainteresował kolejny czarny samochód (już trzeci, na naszym 'parkingu' w lesie), który właśnie zahamował obok auta Jay'a.
- O, Tom już jest! - zawołał chyba Nathan.
Tak, to na pewno Nathan. Właśnie w tym samym momencie musiał puścić namiot, który się złożył i "pożarł" Sykesa. Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.
- Ja ci pomogę! - rzucił się Siva.
- Zemsta będzie słodka - zatarł ręce Jay i po chwili już kotłował się z Nath'em, próbując nie wypuścić go z wnętrza namiotu.
Z samochodu wysiadł Parker, co nie było dziwne. Jednak zaraz po nim, na ziemi wylądowały kolejne dwie stopy. Stopy kobiety. Zrobiło mi się dziwnie.
- To jest właśnie Kelsey - objaśniła Ree. - Może nie od razu ci się spodoba, ale jest w porządku. Damska wersja Toma, tak na nią mówimy.
Zobaczyłam ją w całej okazałości. Nie zbyt wysoka, ale ładna blondynka z wielkim uśmiechem na twarzy. Wzięła swoją torbę, choć Parker chyba zaproponował, że zaniesie za nią.
- Franka! Fajnie, że jesteś - krzyknął Tom, przytulając mnie. - Nareszcie poznasz moją dziewczynę!
Podeszła, również rzuciła rzeczy na tamtą stertę i przywitała się ze wszystkimi. Potem Tom objął ją w pasie i stanęli razem na przeciwko mnie.
Byli szczęśliwi. 
Pasowali do siebie.
Kochali się.
Więc dlaczego masz takie dziwne odczucia? To jest Tom. To jest Kelsey. To jest Tom i to jest Kelsey. Oni są razem. Oni zasługują na bycie razem. Oni się kochają, więc są razem. Ogarnij się, Orchard.
- Tom bardzo dużo mi o tobie opowiadał - powiedziałyśmy równocześnie.
Uśmiechnęłam się do niej, ona jeszcze szerzej. W końcu wyciągnęła rękę w moją stronę.
- Jestem Kelsey Hardwick.
- Francessa Orchard, ale mów mi Fran. Byle nie Franka - zaśmiałam się, a Tom udał obrażonego.
- I nie po nazwisku! - krzyknął Jay, nadal szarpiąc się z Nath'em.
- Słusznie, McGuiness.
- Koniec tej zabawy, dzieci! - klasnął w dłonie Max, a potem wypuścił biednego Sykes'a na powietrze.
- Zaraz zastanie nas tu noc, trzeba się w końcu rozpakować - zauważył Seev.
- I rozpalić ognisko - dopowiedziałam.
- O, świetnie. Fran, pójdziesz ze mną nazbierać drzewa? - zapytała Ree i ledwo zauważalnie do mnie mrugnęła.
- Jasne.

Niebo się zaczerwieniło, a słońce zaczęło schylać się ku jeziorze. Gałązki przyjemnie pękały pod wpływem naszych kroków. Często dostawałam w twarz od małych owadów, lub z najczystszą niechęcią odnajdowałam pajęczyny.
Kiedy tylko oddaliłyśmy się od reszty, Ree zagadnęła:
- To, co opowiedziałaś wczoraj mi nie wystarcza.
Wczoraj rozmawiałyśmy przy Sivie i Nathanie, więc nie mogłam powiedzieć wszystkiego. Ree zdawała się zadawalać informacjami o moich sąsiadach i pracy, do teraz.
- Co chcesz wiedzieć? - spytałam, unosząc brew.
Wydała z siebie pomruk wykazujący, że myśli. Oczywiście, nie musiała tego robić. Przecież obydwie wiedziałyśmy, co ją interesowało.
- Który? Który z nich? - wypowiedziała to dosyć leniwie.
Schyliłam się, by podnieść dosyć gruby kawałek drzewa. Zamaskowało to mój uśmiech.
- Nie rozumiem, o co chodzi.
- Kto ci się podoba? - wydusiła wreszcie, wyraźnie podekscytowana.
Pokręciłam głową z dezaprobatą, jednak nie mogłam pozbyć się uśmiechu na swojej twarzy. Zastygł on, gdy ja sama zadałam sobie to pytanie.
Przecież kiedyś się nad tym zastanawiałam. Odrzuciłam Toma, to pewne. Ale co dalej?
- Nie wiem - przyznałam ciężko.
- To ja ci pomogę! - zebrała parę drewienek.
- Ree, czemu tak właściwie chcesz to wiedzieć? - zatrzymałam się i spojrzałam na nią.
- No wiesz... Po tym, co się stało z Arthurem... Powinnaś kogoś mieć - wyjąkała. - A oni są naprawdę w porządku... 
Ta odpowiedź zbiła mnie z tropu. Myślałam, że tylko chce zeswatać kogoś z The Wanted. A tutaj się okazało, że chodziło o mnie.
Zignorowałam wspomnienie Arthura.
- Max jest miły, dojrzały, szczery... Lubię go, ale chyba tylko jako przyjaciela. Poza tym, dużo czytałam o tym jego zerwaniu z Michelle - tutaj spojrzałam na Nareeshę, by się upewnić, że dobrze mówię - i wiem, że on nie ma ochoty na nowe związki.
Brawa dla mnie za umiejętną zmianę tematu!
- A szkoda, świetny z niego kandydat - zacmokała, podnosząc kolejny kawałek drzewa.
- A co do Nathana i Jay'a - zaczęłam. - To nie wiem, którego wybrać. Tutaj możesz mi pomóc.
Wyprostowała się, była w swoim żywiole. Odchrząknęła nieznacznie. A moja sterta drewna zajmowała już prawie całe lewe ramię.
- Nathan jest najmłodszy, ale dojrzałością napewno wyprzedza Toma. Ma świetne poczucie humoru, nigdy byś się przy nim nie nudziła. Poza tym, wiesz jak on świetnie gotuje? Jedyny problem byłby z tym, że on oficjalnie nie powinien mieć dziewczyny... Ich menadżer uważa, że straciliby dużo fanów, gdyby Nath sobie kogoś znalazł - powiedziała.
- Wracamy? - przerwałam jej na moment, gdy zobaczyłam podobny magazynek z drewnem na jej ramieniu.
Kiwnęła głową, ale kontynuowała:
- Jay... On może wydawać ci się trochę nieokrzesany i zbyt głośny... Za dużo też imprezuje, ale w końcu zawsze można go zmienić.
Po pierwsze, poraziła mnie znikoma ilość zalet u Jay'a, w porównaniu z Nathan'em... Ale moment, Jay nieokrzesanym, głośnym imprezowiczem bez umiaru? Czy my mówimy o tym samym chłopaku?
Postanowiłam nie zaczynać dyskusji. Jeżeli McGuiness rzeczywiście jest taki, jak opisała go Nareesha, to niebawem się o tym przekonam.
Ale jeżeli będzie nadal taki, jakim był? Co wtedy pomyśli Ree? Pewnie uzna, że to zasługa mojej obecności. Przecież to bzdura!
- Czyli Nathan jest lepszy według ciebie? - zapytałam jej.
- Czy lepszy, tego nie wiem. Niech twoje serce wybierze.
- Zapędzasz się. To tylko moi koledzy - zaperzyłam się.
- No, wreszcie dziewczyny wróciły! - krzyknął Nathan.
Uświadomiłam sobie, że właśnie wyszłyśmy z lasu. Rozejrzałam się, ale chyba nikt nie był w stanie podsłuchać naszej rozmowy. Prawie wszyscy siedzieli nad jeziorem z wędkami. Tylko Max szperał w torbie, na skraju lasku.
- Patrzcie, co złowiłem - Tom podbiegł z małym szczupakiem na wędce.
Prócz Kelsey, wszyscy mieli jakąś rybę. Połowa wylądowała w lodówce turystycznej, przykryta grubą warstwą lodu. Resztę upiekliśmy na świeżo rozpalonym ognisku. Nasze drewno bardzo dobrze się paliło.
- Czemu jest tylko pięć namiotów? - nareszcie odważyłam się zapytać.
- Bo kiedyś przyjeżdżaliśmy tutaj tylko w piątkę - zaczął Max.
- A potem pojawiła się Nareesha, Kelsey - wtrącił Nathan.
- Czyli... Będę musiała z kimś spać w namiocie?
- Księżniczka Orchard - Jay wypowiedział to teatralnym szeptem i szturchnął Nathana w bok.
Obydwoje parsknęli śmiechem. Kątem oka zobaczyłam, jak Jay na mnie zerka i uśmiecha się.
Tom się podniósł, wytarł tłuste od ryby ręce o spodnie i podszedł do namiotów.
- Siva z Nareeshą śpią w tym - wskazał na żółty namiot. - Ja i Kelsey w tym - pokazał zielony. - Ty, Fran, będziesz spała w tym - tutaj oparł się o różowy namiot.
- Oh yeah! Nie będę spał w różowym! - usłyszałam Sykesa i zaśmiałam się pod nosem.
- No, chłopaki - znów Tom. - Kto chce spać we dwójkę?
- Zapewne Jay i Nath, przecież tak świetnie się dogadują - wtargnął Seev, puszczając do mnie oczko.
- Więc chodźmy już spać. Zaczyna się robić zimno, musi być późno - wzdrygnęła się z zimna Kelsey.
Zgasiliśmy ognisko, zabezpieczyliśmy też nasze jedzenie. Seev i Ree zniknęli w jednym namiocie, Kels i Tom w drugim... Wtedy ja wpakowałam do środka różowego namiotu swoją torbę, a potem zamknęłam zamek błyskawiczny w namiocie. 
Wyjęłam swój własny śpiwór i zapakowałam się do niego, ale nadal było mi zimno. Założyłam swoją bluzę.

W środku nocy usłyszałam jakieś krzyki. Zerwałam się i wyjrzałam z namiotu. Tom, zupełnie zaspany, też się zainteresował tym hałasem. 
Gdy usłyszeliśmy głośny rechot Nathana i Jay'a, wszystko stało się jasne.
I mogłam spać dalej. Chociaż nie, właściwie to nie mogłam. Było mi zimno, niewygodnie, a na dodatek cały czas rozmyślałam.
Czy Nathan i Jay mogą mi się podobać? Kochają się w nich przecież miliony dziewcząt, nawet jeśli nie znają ich osobiście. Gorsze jest pytanie numer dwa. Czy ja mogę się podobać? Albo trzecie: czy ja chcę się komuś podobać?
Wypakowałam się ze śpiwora, nałożyłam na siebie jeszcze dwie dodatkowe bluzy i wyszłam z namiotu. Gdzie iść? Jaythan? Na pewno nie! Parom też nie mogę przeszkadzać...
Rozsunęłam zamek w brązowym namiocie.
- Max? 
Otworzył oczy dosyć szybko, chyba też nie mógł spać. Podniósł się na łokcie.
- Stało się coś?
- Nie, tylko... Czy mogłabym z tobą spać? - palnęłam.
Uśmiechnął się, jak na zboczeńca przystało, jednak zaraz powiedział:
- Weź tylko swój śpiwór.
Po paru minutach leżałam już obok niego, ale poczułam się bardzo głupio. Po co chciałam spać z nim w namiocie? I co pomyśli reszta, gdy mnie tu rano zastaną?
- A ja uważam, że Jaybird jest lepszy - odezwał się, szeptem.
Odwróciłam głowę w jego stronę. Leżał bokiem, jego oczy błyszczały w ciemności.
- Podsłuchiwałeś...
- Tak, ale nie żałuję - wyszczerzył się.
- Czyli teraz musisz o mnie źle myśleć... To Ree zaczęła ten temat, ja wcale nie mam zamiaru...
- Akurat Nareesha ma trochę racji - przerwał mi.
Spojrzałam na niego, ze znakami zapytania wyrytymi na tęczówkach. I tak nie mógł tego zobaczyć w tym mroku. W sumie to i ja widziałam tylko jego błyszczące oczy.
- No... fajnie by było, gdybyś zainteresowała się którymś z nich.
Parsknęłam lekkim śmiechem i niemal poczułam, jak Max z oburzeniem na mnie patrzy.
- Po pierwsze - zaczęłam - ja też musiałabym któregoś z nich zainteresować. A po drugie: naprawdę uważasz, że mam męczyć się z nie do końca rozwiniętymi emocjonalnie gwiazdami boysband'u? - wypowiedź uwieńczyłam lekkim śmiechem. - Oczywiście, bez urazy.
- No tak, to wszystko przez tą sławę. Jednak sama widzisz, że Kelsey i Nareesha to wszystko wytrzymują i co więcej - uniósł palec do góry - są szczęśliwe.
- Ale one też są sławne.
- Ty też byłaś.
- Kiedyś - westchnęłam.
- Chyba, że chciałabyś do tego wrócić... Jeżeli tylko byś chciała znowu wrócić na scenę, to ja ci pomogę. My ci pomożemy - powiedział szczerze.
- Ja... Chyba nawet bym chciała, Max.

Rano obudziłam się w swoim namiocie. Byłam tym mocno zdziwiona. Bateria w telefonie była na skraju wyczerpania, choć tak naprawdę i tak nie było tu nigdzie zasięgu.
Wyszłam na świeże powietrze i z zawiedzeniem zobaczyłam, że prawie wszyscy już wstali. Oprócz Kelsey i Jaythana.
- Cześć! Jak się spało? - przywitał mnie George.
- Całkiem wygodnie - przypomniałam sobie poduszkę w postaci jego klaty. - A tobie?
- Bywało lepiej. Bardziej... drapieżnie - wyszczerzył się.
Szturchnęłam go, a on się do mnie nachylił.
- Przeniosłem cię nad ranem, żeby nikt nic nie mówił - szepnął.
- Dzięki - puściłam do niego oczko.
I wtedy mnie olśniło. Przecież muszę koszmarnie wyglądać!
I tak oto z namiotu wyszłam dopiero, gdy wszyscy już wyczłapali się ze swoich, ale chociaż ładnie wyglądałam. Usiadłam przy Nareeshy, która poczęstowała mnie garścią przyzwoicie wyglądających jagód.
- Nie martw się, nie są zatrute - wtrącił się Siva, obejmując Ree.
- Dodatkowo, idealne na śniadanie - dodała.
Przeżuwając te słodkie owoce, które całkiem mnie nasyciły, mogłam wyglądać na lekko zasępioną. Max miał rację. Ree jest szczęśliwa z Sivą mimo jego sławy. A Kelsey?
Odszukałam ją wzrokiem. Właśnie rzucała jagody Tom'owi, który miał za zadanie złapać je do ust.
I co? Też byli szczęśliwi.
Przeniosłam wzrok na Jaythan'a. Nath przytomniał, jego włosy były w istnym nieładzie. Podpierał głowę na ręce i leniwie śledził tok wydarzeń, lekko się uśmiechając. Jay żywo o czymś dyskutował z Max'em, a potem śmiał się dosyć głośno. Wyglądał tak, jak zawsze. Tylko włosy chyba bardziej mu się poskręcały.
Franka! Uspokój się. Nie musisz być z kimś na siłę. A tym bardziej z kimś stąd. Przecież nie kochasz żadnego z nich.
Wśród tej porannej rozmowy Sivy i Nareeshy wyłowiłam tylko jedno zdanie. 
- Czy mi się wydaje, czy Jay jakoś inaczej się zachowuje?

Witam wszystkich!
Dzisiaj nie będzie jakiejś tam wielkiej mowy, i tak pewnie tego nie czytacie. Mam okropny humor i podle się czuję.
Ale widok tych 10 komentarzy pod ostatnim rozdziałem strasznie mnie uradował! Tym razem też wymagam tylko dziesiątki, a rozdział pojawi się w miarę szybko.
Wybaczcie, Max odpadł. Został tylko Jaythan i mówiąc szczerze, to sama nie wiem, którego wybiorę...
Albo może i wiem, tylko się droczę...?

Fran może też zostać zakonnicą i przybrać imię Scholastyka...
W każdym bądź razie, jeszcze jedna prośba. Jeżeli ktoś wyraża chęć popisania ze mną, albo chce być powiadamiany o nowych rozdziałach, piszcie coś na ten temat. 


10 KOMENTARZY = NOWY ROZDZIAŁ.

Tak, też Was kocham.
A, no i zajrzyjcie na prawą stronę, na ankietę.
Wiem, miało być krótko! Ale spójrzcie tylko na tą animację niżej. ♥


piątek, 2 listopada 2012

Rozdział ósmy


- Panno Orchard, będę szczery...
Poprawiłam się na siedzeniu, ściskając w dłoni brzeg spódnicy. Niepewnie spojrzałam na dosyć dumną i postawną sylwetkę Marka Baines'a, który prawdopodobnie mógł zostać moim szefem.
- Panny cv nie jest olśniewające, jednak najlepsze wśród wszystkich kandydatów. Czeka panią dużo pracy i kursów, ale o tym później - tutaj odchrząknął. - Pozwoliłem sobie sprawdzić panią, jako że Jo poleciła pani kandydaturę...
Mężyczyzna usiadł na swoim miejscu, naprzeciwko mnie. Miał krótko ostrzyżone, brązowe włosy ułożone w niedbałego irokeza. Ubrany był za to w różową marynarkę, beżowe spodnie z opuszczonym krokiem, białą koszulę i czerwoną muszkę. Wyglądał w tym bardzo dobrze, chyba nawet nie był wiele starszy ode mnie.
Przede mną wylądowała gazeta, jakiś brukowiec. Na pierwszej stronie zobaczyłam dosyć spore zdjęcie swojej kamienicy, do której wchodziło 4/5 The Wanted. To była ta scena, gdy Max przepuścił mnie w drzwiach i uśmiechnęliśmy się do siebie.
Wielki nagłówek głosił: "Nowa wybranka Max'a z TW?!".
- Nie mam pojęcia, czemu tak mnie atakują... Przyjaźnię się z nimi, owszem, ale nic więcej - powiedziałam szybko.
- Chciałbym zatrudnić osobę elokwentną, miłą, dobrze się prezentującą... Pani taką jest, jednak nie podoba mi się to, że również staje się pani sławna.
- Sławna przez przyjaźń z chłopakami? - zaśmiałam się. - Oni szukają sensacji.
- To nie zmienia faktu, że teraz panią ostrzegam. Nie chcę znów zobaczyć czegoś takiego w gazecie, rozumie pani? - uniósł brew.
Zagotowało się we mnie. Niby kim on był, żeby prawić mi kazania? To moje PRYWATNE życie! Snob jeden.
- Rozumiem.
- Świetnie, więc przejdźmy do spraw bardziej oficjalnych...

`~`~`

Wychodząc z budynku, trochę podminowana, zobaczyłam czyjąś ciemną sylwetkę. Wysoki chłopak opierał się o latarnię, stojąc tyłem do mnie. Chyba przeglądał coś w telefonie. Lewą rękę nonszalancko trzymał w kieszeni, potem krótko poprawił swój fullcap na głowie.
- Nathan? Co tu robisz? - spytałam.
Obrócił się szybko i uśmiechnął szeroko. To spowodowało, że ja też się wyszczerzyłam. Podeszliśmy do siebie, przywitaliśmy.
- Postanowiłem cię odebrać - wyprężył się dumnie.
- Pewnie... A czy to nie ma związku z tymi fotografami z wczoraj? - uniosłam brew.
Przeszliśmy przez ulicę i weszliśmy do parku.
- No dobra, nie będę oszukiwał. Rozgryzłaś nas - westchnął.
- Macie dziwne rozumowanie. Skoro oni na was czyhają, to chyba lepiej żeby dopadli mnie samą, a nie z tobą, albo z kimkolwiek z zespołu.
- Posłuchaj, tu już nie chodzi tylko o zdjęcia - zatrzymał się. - Oni mogą cię nękać pytaniami, wywiadami... Przy mnie się nie odważą.
- Och, proszę cię. Poradziłabym sobie. 
Wybuchnął śmiechem. Zmrużyłam oczy niczym żmija, i wyciągnęłam oskarżycielsko palec w jego stronę.
- Jak śmiesz!
- Przecież ty jesteś za słaba! Ja jestem twardzielem - poruszył brwiami.
I wtedy - jakby Bóg wiedział, że chcę ośmieszyć Sykesa - w krzakach coś się poruszyło. Drgnęłam, przysparzając Nath'owi jeszcze więcej śmiechu. Podeszłam do tamtego krzaka.
- Nathan! Spójrz tylko!
Kiedy Sykes wreszcie zdążył podbiec, zaczęliśmy przyglądać się małej, brązowej kulce leżącej na ziemi. Brązowo-ruda sierść była brudna i zlepiona w wielu miejscach, jaśniejszego koloru powieki mocno zaciśnięte. Całość potwornie się trzęsła.
- Jaki śliczny - szepnął.
- A może to ona?
- Jakie ono śliczne!
Uśmiechnęłam się.
- Pewnie się zgubił... Może ktoś po niego wróci - wzruszyłam ramionami i podniosłam się.
- Żartujesz! - oburzył się Nathan. - Nie możemy go tutaj zostawić!
- Albo jej...
- Nie możemy tu zostawić tego szczeniaka! - przypominał trochę małe dziecko.
- Nath, przecież nie możemy go wziąć - odparłam. - A jeśli ktoś go teraz szuka?
- Ten pies leży tu już od wczoraj - odezwał się jakiś zapijaczony mężczyzna z ławki obok. - Nawet go chciałem wziąć, ale... Warunków ni ma.
Kiwnęłam głową, maskując śmiech. Za to Sykes nadal był przerażony.
- Przecież i tak nie weźmiesz go do was - pokręciłam głową.
- Ja nie, ale... Przecież ty masz takie duże mieszkanie! 

`~`~`

- Postaw to tutaj, będzie lepiej.
- Ale tu już prawie nie ma miejsca! Tam będzie najlepiej.
- Albo tutaj, albo wcale.
- Może być wcale!
Nathan odetchnął głęboko, policzył do dziesięciu, i powiedział:
- Dobrze, w salonie.
I podniósł to nieszczęsne legowisko, kierując się do salonu. Uśmiechnęłam się tryumfalnie, przytulając do siebie tamtego szczeniaczka owiniętego w ręcznik. Mycie go było wysoce stresujące.
Najpierw oczywiście nam nie ufał. Dopiero jak daliśmy mu coś do jedzenia, to dał się jakoś udobruchać. Potem bał się wody, ochlapał mnie i Nathana... Ale jakoś dotarliśmy do finału.
Niestety okazało się, że to jednak on, chłopak.
- Zadowolona?
- Bardzo - zaśmiałam się.
- Nasz mały Stanley nadal się trzęsie? - zapytał, uśmiechając się do brązowego pyszczka.
- Stanley? Chyba kpisz!
- A jak mu dasz? Może Franek?
- A może Nathaniel?
- Niegłupio... - zamyślił się.
- Idiota - prychnęłam.
Sykes, jakby czytając w moich myślach, nalał do miseczki mleka i postawił ją na blacie w kuchni. Ostrożnie postawiłam na nim też psa, który łapczywie zaczął pić. Podpierając się na łokciach, patrzyliśmy na niego w ciszy.
- Może Ben? Albo Ludwik? - zaczął Nathan.
- To może Eustachy? Albo lepiej: Polikarp - odezwałam się.
- Poli-co? - uniósł brwi.
- Nieważne - zaśmiałam się.
- Musi być jakieś dobre imię...
- Może Twardziel? - zaproponowałam, uśmiechając się kpiąco. 
- Dobra, dobra... Już nie cwaniakuj - pogroził.
W tej chwili usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Dreszcz mnie przeszedł, gdy nawiedziła mnie myśl, że to reszta The Wanted.
- Ja otworzę - wyrwał się Nath i po chwili już był w przedpokoju.
Świetnie - pomyślałam. Niech Sykes czuje się u mnie, jak u siebie.
Usłyszałam śmiechy i krzyki. Jednak gwar był mniejszy, i rozpoznałam też kobiecy głos. Zaraz po tym do kuchni wszedł Nathan, a za nim Siva i Nareesha.
- Seev, Ree! Wreszcie - krzyknęłam, rzucając im się na szyję.
Chwilę się podusiliśmy, a potem ich puściłam. 
- I jak wesele?
- Nareesha wyglądała oszałamiająco w tej pomarańczowej suknii druhny - odpowiedział Seev ochoczo.
- Nie naśmiewaj się ze mnie! - oburzyła się. - Suknie były okropne, takie wielkie... Z bufkami - zrobiła zdegustowaną minę.
Nathan zarechotał.
- To mieszkanie wygląda genialnie, wiesz? - zagadnęła Ree. - Masz talent, dziewczyno.
- Przez grzeczność nie zaprzeczę - ruszyłam brwiami.
- Urządzasz tutaj schronisko? - spytał Siva.
Obróciłam się i zobaczyłam przesłodki widok - Nathan dał psiakowi do gryzienia swój palec, i sam przy tym robił komiczne miny. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- To Nathan. Gdybyśmy go tam zostawili, zapewne nienawidziłby mnie do końca życia - wzruszyłam ramionami.
- Pewnie masz nam duużo do opowiadania, co? - szturchnęła mnie w ramię. - Cieszę się, że się z nimi zaprzyjaźniłaś. 
- A czy to nie ty mówiłaś, że jesteśmy głupi? - powiedział Seev, unosząc brwi.
Szybko położyła palec na ustach i wskazała na Sykes'a. Ten jednak nadal bawił się z psem, i nawet nie zwracał na nas najmniejszej uwagi.
- Mniejsza z tym - machnął ręką Seev. - Fran, mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia!
I wtedy Nath się odwrócił.

`~`~`

Kiedy już się wykąpałam i przebrałam w piżamę, chciałam dać psiakowi jeść. Jednak okazało się, że pośród tony kupionych przez nas szamponów dla psów, szczotek, obroży i legowisk, nie było ani jednej paczki karmy! 
" Nathan, jesteśmy głupi. Zapomnieliśmy o karmie! ~ Fran & Pies "
I usiadłam na kanapie w salonie. Szczeniak nawet nie wychylił nosa z legowiska - jak go tam włożyłam, tak leżał. Dalej się strasznie trząsł, i nawet nie zaczął gryźć smakołyków w kształcie kostek.
Włączyłam telewizor. Przez kwadrans skakałam po kanałach, ale oprócz listy hitów w UK i meczu, nic nie było. Spowrotem go wyłączyłam.
Ciszę rozdarło donośne pukanie do drzwi. Pies szczeknął raz, a donośnie. Otworzyłam oczy ze zdumienia i uśmiechnęłam się do siebie. A potem przypomniałam sobie o gościu, więc pobiegłam do przedpokoju i otworzyłam.
Zobaczyłam wielką, żółtą paczkę z suchą karmą dla psów, i jeszcze siatkę z kilkoma puszkami mokrej. Gdzieś pomiędzy tym była głowa Nathana.
- Zwariowałeś? - zaśmiałam się, wpuszczając go do środka.
- Gerard! Nazwijmy go Gerard - powiedział z podekscytowaniem.
- I wlokłeś się przez ten kawał Londynu tylko po to, by mi to powiedzieć? - zapytałam, unosząc wysoko brwi.
- I po karmę.
Westchnęłam głośno. Sykes postawił to wszystko na blacie i wydawał się bardzo zadowolony. Podczas gdy on napełniał różnorodnymi karmami miskę psiaka, ja sięgnęłam po torebkę i portfel.
- To ile mam ci oddać? - spytałam.
- Chyba nie masz mnie za takiego. Nie będę brał od ciebie pieniędzy - odparł. - I tak zwaliłem ci na głowę kłopot z tym psem.
- Daj spokój, to akurat wcale nie był taki zły pomysł - machnęłam ręką, chowając portfel spowrotem.
- Ha! A widzisz? - wyprostował się dumnie.
- Gerard! - zawołałam, a potem gwizdnęłam przeciągle.
Nathan od razu się wyszczerzył, co puściłam mimo wzroku. Pies jednak nie przyszedł.
- Kurde, nadal się boi - ziewnęłam.
- Ech, chodźmy.
Powlokłam się za Sykes'em, i usiedliśmy na dywanie przed legowiskiem. Postawił miskę niedaleko brązowego pyszczka. Po chwili wyłoniły się też łapki z beżowymi skarpetami, brązowo-rudy tułów i czarno zakończony ogonek. Duże, szare oczy spojrzały najpierw na nas, a potem na miskę. Uszy się podniosły, a Gerard zaczął jeść.
- Czemu Gerard? - spytałam w końcu.
- Nie wiem... Natchnęło mnie, gdy kupowałem karmę - odpowiedział.
- Mogliśmy iść z nim do weterynarza.
- Jeszcze pójdziemy... Chyba wszystko z nim w porządku, nie?
Kiwnęłam głową i odwróciłam się do Nathana. I to był błąd. Nasze ramiona się stykały, a jego twarz była strasznie blisko mojej. Zerknęłam tylko w te jego dziwne, ale zarazem śliczne oczy, i znów skupiłam wzrok na psie.
Zaczął machać ogonem, co było wielkim postępem. Wylizał do końca miskę, a potem niepewnie podniósł wzrok na Nathana.
- On się mnie boi? - zapytał zawiedziony.
- Ciebie nie można się bać - zaśmiałam się.
I wtedy, stało się. Gerard podszedł do Sykes'a i położył mu malutki łebek na kolanach. I nadal machał ogonem.
Nath uśmiechnął się szeroko, pogłaskał go i cofnął rękę. Wtedy pies zawarczał słodko, i żeby zwrócić na siebie uwagę, szczeknął kilka razy.
Sykes'a nie mogłam się pozbyć do północy. Wtedy chyba już się wybawił z psem, przytulił mnie krótko i nareszcie wyszedł.
A ja z ulgą położyłam się w łóżku. Otwarta torba w kolorze ciemnozielonym leżała przy szafie, czekając na jutrzejsze pakowanie. Bo właśnie tego dotyczyła propozycja Sivy.
Usłyszałam jakieś głośne chlipnięcie, i coś upadło na podłogę. Zapaliłam lampkę na szafce nocnej i zobaczyłam Gerarda, który usiłował wdrapać się na łóżko.
- No dobra, dzisiaj możesz spać ze mną - powiedziałam do niego, uchylając kołdrę.
Jednak to i tak mu nie pomogło, był za mały. Wzięłam go na ręce i ułożyłam obok mnie. Zgasiłam lampkę, a Gerard zasnął na moim brzuchu.

`~`~`

Gerard przespał spokojnie całą noc i jeszcze rano trudno było go dobudzić. Leżał rozwalony na połowie łóżka i sama się zdziwiłam, że takie maleństwo może zajmować tyle miejsca.
Wyjęłam torbę na wierzch i wtedy przypomniałam sobie, że przecież kompletnie nie wiem, co mam spakować! Dodatkowo, gdzie zostawię Gerarda? Dobrze chociaż, że zaczynam pracować jeszcze za tydzień.
Siva zaprosił mnie w imieniu swoim i całego zespołu pod namioty nad jeziorem. Podobno jeżdżą tam co roku na weekend, w noc świętojańską. Dzisiaj jest 22 czerwca, więc skoro mamy wyjeżdżać koło 15, to wyjedziemy dopiero 24. 
Akurat w moje urodziny.
Tylko co z Gerardem? Pan Bartoli odpada. David czy Jo?
Zdecydowanie Anthony!
Przecież gdybym zostawiła psa u Davida, to odzyskałabym jakiegoś pajacyka ubranego na różowo z różową smyczą i z kagańcem do kompletu.
Najpierw postanowiłam jednak się spakować. Wrzuciłam dwie dosyć ciepłe bluzy, trzy T-shirty, jedne długie spodnie i jedne szorty. Spakowałam też jedną dodatkową parę adidasów. I spray odstraszający komary. I latarkę, w razie czego. I ręcznik i parę kosmetyków. Trudno, jeżeli o czymś zapomniałam, to mogę jeszcze dopakować.
Razem z Gerardem poszliśmy do kuchni. Wsypałam mu suchą karmę do schrupania, i wtedy dostrzegłam na paczce napis "Firma Gerard for Dogs". Mimowolnie parsknęłam śmiechem.
Uświadomiłam sobie, że Nathan jest dla mnie ważny. Tak samo, jak Jay, Tom i Max (o Sivie i Ree chyba nie muszę wspominać). I że zupełnie nie wiem, co bym teraz robiła, gdybym ich nie poznała.
- Fran! Miło cię widzieć - zawołał Anthony, otwierając drzwi swojego mieszkania.
- Ciebie również - uśmiechnęłam się. - Miałabym prośbę. Zostajecie na weekend u siebie?
- Tak. Mamy podlewać kwiatki? - zmarszczył czoło.
- Nie, zaopiekować się psem - wypaliłam szybko. - Proszę?
Jego mina była bezcenna. A potem pojawiła się Jo, i gdy zobaczyła Gerarda na smyczy, od razu zapiszczała:
- Jeju, jaki śliczny! Zawsze chciałam mieć takiego pieska!
I wtedy los Thony'eho został przesądzony.
Wyszłam jeszcze z Młodym na spacer. Przelecieliśmy przez cały mini-park, pospolicie nazywany wychodkiem dla psów. Zmęczyło mnie to, nie powiem. Jednak ta ulga, gdy byliśmy już na swojej ulicy była świetnym uczuciem.
Gerard zerwał się ze smyczy i poleciał przed siebie, do czarnego wysokiego samochodu. Po chwili rzucił się na wysiadającego Nathan'a, który przywitał go okrzykiem:
- Cześć, Gerardzisko!
Zrobiłam wielkie oczy. Gerardzisko? Czy temu Sykes'owi zupełnie już się pomieszało?
- Jezu, co to jest? - zapytał Jay, którego dopiero wtedy zauważyłam.
- Pies, nie widzisz? Mój i Fran - odparł Nath, jakby z wyższością.
- Już jesteście? Myślałam, że trochę później przyjedziecie - odezwałam się.
- Wiem, też tak myśleliśmy. Mała zmiana planów - uśmiechnął się do mnie Sykes.
- Seev z Nareeshą już są w drodze. Oni mieli po ciebie przyjechać, ale wypadło na nas - dopowiedział McGuiness.
- Czyli jedziemy w trójkę?
Tylko kiwnęli głowami.
- No to... Chodźcie na górę. Oddam Gerarda sąsiadom, wezmę torbę i możemy jechać.
Gdy tylko dotarliśmy do mieszkania, zaczęłam pakować rzeczy dla Jo, żeby mogła opiekować się Młodym. Jay z Maleństwem polubili się chyba z wzajemnością, bo potem razem z Nath'em bawili się całą trójką. Jak dzieci - pomyślałam, wrzucając już ostatnią rzecz.
- To ty sprawdź, czy wszystko masz, a my pójdziemy odstawić psiaka - zadeklarował James.
- No... dobrze - zająknęłam się.
Wzięłam z pokoju torbę, i nawet nie sprawdzałam, czy wszystko mam. Miałam pełną baterię w telefonie, choć i tak mi nie starczy na całe 2 dni i trochę. Przysiadłam na kanapie i wpatrywałam się w czarny ekran telewizora. Męczyło mnie tylko jedno pytanie - dlaczego akurat oni? Nie mogłam jechać z Max'em lub z Tom'em? Coś czuję, że Kaneswaran'owi mocno się oberwie.
- Już jesteśmy, Orchard. Możemy jechać - usłyszałam z przedpokoju.
Powiedziałabym McGuiness'owi, że nie mówi się po nazwisku... Racja, w końcu ja też ciągle tak mówię.
James bez wahania wziął ode mnie torbę, a Nathan przepuścił w drzwiach. Zamknęłam je na klucz, a potem skierowałam się prosto do ich czarnego jeep'a.

Hello everyone!
Nowy rozdział, cieszycie się tak jak ja? 


Obarczyłam Was 13 komentarzami, a tu nawet 10 nie było.. Może chociaż tym razem? Bo mam wrażenie, że tylko garstka ludzi to czyta i że się nie podoba. : \
A więc, w przyszłym rozdziale namioty! I nie ukrywam, bardzo się z tego powodu cieszę. Dwa następne rozdziały wniosą dużo śmiechu, ale też zupełnie zmienią bieg wydarzeń..
Spokojnie, nikt nie umrze ani nikogo nie ugryzie jadowita żmija. ;D
W tym rozdziale znów Frathan, ale chyba go lubicie. W sumie to nasza Franka, jak to by ujął Tom, nie ma dużego wyboru - albo Nath, albo Jay. Ewentualnie Max.
Dobra, ale tak poważnie - jak można zdrobnić imię Gerard? Da się w ogóle? :D

Więc 10 KOMENTARZY poproszę, a się uwinę i napiszę kolejny.

That's all. Dzięki, że jesteście i czytacie. ♥ (Robię się sentymentalna, starość...)