Dzwonek do
drzwi sprawił, że aż podskoczyłam.
Poprawiłam
swoją pudrową sukienkę na ramiączka i porozumiewawczo kiwnęłam
do chłopaków. Spędziłam z nimi ponad 2 godziny, a oni nadal
widzieli we mnie o wiele młodszą, tajemniczą dziewczynę znikąd.
Nie to, żeby mi to nie odpowiadało, ale niestety już niedługo
miało się skończyć.
- Jak
dobrze, że już jesteście – uśmiechnęłam się, otwierając
drzwi na oścież.
Do
przedpokoju wsypało się troje ludzi – Jo, Anthony i David. Ten
ostatni założył rażącą fioletowym kolorem bluzę z kapturem, a
Jo chyba próbowała go przebić oczojebnymi leginsami w kolorze
limonkowym.
- To
naprawdę cudowne, mieć nową sąsiadkę – klasnął w dłonie
David. - Zapewne miałbym cię na oku, gdybym był odmiennej
orientacji.
„Dzięki
Bogu” - pomyślałam szybko, ściskając jego dłoń. Co jak co,
ale ociekającego żelem chłopaka miałam tylko w wieku 5 lat –
swojego kena. I broń Boże, nie chciałam tego ponownie przeżywać.
- Jo ma
dzisiaj o wiele lepszy humor, niż zazwyczaj, więc nie musisz się
martwić – mrugnął do mnie Anthony, przypominając jednocześnie
o tym, iż Jo nie od razu zapałała do mnie sympatią.
- Mamy dla
ciebie coś zielonego, paprotkę – odezwała się, uprzednio
szturchając swojego chłopaka. - U mnie w domu wierzy się, że
paprotka w nowym mieszkaniu przynosi szczęście, i tobie tego życzę
– uśmiechnęła się serdecznie, że aż mnie zatkało.
-
Strasznie dziękuję – wymamrotałam.
-
Zapomniałbym! Przecież ja też coś dla ciebie mam – machnął
ręką Dav. - Widziałem twoją torebkę, jest okropna. Pewnie
dostałaś ją od kogoś i nie wyrzuciłaś z sentymentu?
Miałam
odpowiedzieć, że tak właściwie to sama ją kupiłam, bo jest
cudowna. Kto nie lubi skórzanych torebek z indiańskimi motywami?
- Proszę,
to dla ciebie – zza pleców (też nie wiem, jak ją tam schował..
chyba nie trzymał jej w spodniach z tyłu?) wyjął czarną torebkę
ze skóry, na cienkim czarnym paseczku. - Mój kolega robi, z
prawdziwej, krokodylej skóry.
Moje oczy
musiały przypominać pięciozłotówki. Jednak zdobyłam się na
podziękowanie, i jednym palcem zahaczyłam o pasek. Oczywiście,
wcale nie chodziło o prawdopodobieństwo, że on trzymał to w
swoich bokserkach. Ograniczając kontakt z krokodylą skórą do
minimum, położyłam prezent na szafkę.
Jeżeli
miałabym opisać reakcję moich gości, gdy zobaczyli w salonie 4/5
The Wanted, użyłabym określenia – chaos. Anthony spokojnie to
przyjął, normalnie się przywitał bo wcale ich nie znał. Jo za to
zaczęła piszczeć i przytulać się do nich, przyrzekając że jest
najwierniejszą fanką. Jednak David... on niestety ucałował
każdego z nich w policzek i cudem sprawiłam, że nie wręczył im
swojego numeru.
Chłopcy
odnaleźli się w roli gospodarzy, bo zabawiali tę trójkę
świetnymi opowieściami z trasy. Historia o tym, jak Jay o mało nie
spuścił w toalecie Neytiri, lub o tym, jak Sykes zgubił spodnie w
tour busie, rozśmieszyły wszystkich do łez. No, może z wyjątkiem
ich samych, ale nie powiem – miło było wreszcie się z nich
pośmiać.
Wtedy po
raz drugi zadzwonił dzwonek. Od razu wstałam i krzyknęłam już w
korytarzu:
- Jednak
przyszedł nasz pan dozorca!
Spaliłam
cegłę. Przede mną, zaraz za progiem, stał wysoki, opalony,
ciemnooki chłopak o czarnych, błyszczących włosach sięgających
ramion. Zrobiło mi się strasznie głupio, tym bardziej że
mężczyzna uśmiechnął się szeroko.
- Ja
jestem...
- Pewnie
siostrzeniec pana Bartoli, tak? - spytałam cicho. - Bardzo
przepraszam, ja nie wiedziałam, tylko chciałam...
- Przecież
nic się nie stało – odpowiedział, łamanym angielskim.
O tak.
Jeżeli mężczyźni są przystojni, to on musiał być mega
przystojny. Albo i nawet piękny, jeśli mogę tak to ująć. A w
dodatku – stał na moim progu!
- Mam na
imię Leo. Leo Maxse – odezwał się nagle. - Moja mama i ja
przyjechaliśmy właśnie do wujka...
-
Powiadomił mnie o tym – powiedziałam odrobinę za szybko. -
Wejdź, wejdź. Proszę – wykonałam kolisty ruch ręką,
poprawiając się nieudolnie..
-
Przyniosłem wino. Oryginalne włoskie, z naszej winnicy. Doskonały
rocznik, mam nadzieję, że będzie smakowało – posłał mi jeden
ze zniewalających uśmiechów.
Ściskając
butelkę czerwonego wina od niego, zamknęłam drzwi i wprowadziłam
go do salonu, przez przypadkiem zerkając na jego umięśnione barki
i niewinne opadające spodnie.
- Przecież
to jest genialny pomysł – oburzył się David.
Spojrzałam
na niego niepewnie myśląc, że wzbudzę w nim litość. Jednak jego
oczy nadal okazywały siłę i stanowczość.
- Daj
spokój, Franka – na moim ramieniu oparł się podchmielony Tom. -
Co może się stać podczas gry w butelkę?
I tak to
się zaczęło. Zgodziłam się, usiedliśmy w okręgu. Max opróżnił
butelkę po piwie paroma łykami, położył ją w centrum i wskazał
na mnie.
- Ty,
kręcisz.
Westchnęłam
i zrobiłam tak, jak mi kazali. Koniec butelki zakręcił się mocno,
zatoczył parę kół, i wskazał na Jo.
Na
początku ta zabawa nie była niczym specjalnym. Graliśmy tylko na
pytania, by lepiej się poznać. Dowiedziałam się, że Jo pracuje
jako dziennikarka i bardzo lubi tę pracę, bo jej gazeta pisze tylko
prawdę. A możliwe nawet, że w przeciągu roku dostanie awans i
własną rubrykę.
David żył
z tego, co przejadł i przepił na imprezach. Ale mówię teraz zbyt
ogólnikowo. Jest oczywiście gejem, przyznał się do tego otwarcie,
a nawet udowodnił to, całując Leo. Szczerze powiedziawszy, ten
drugi był bardzo zdegustowany, jednak nie miał wyboru. Wracając do
Davida, pomaga on swojemu 'koledze' (jeżeli wiecie, o co mi chodzi)
w małym biznesie modowym, a również organizuje imprezy na
zlecenia.
Natomiast
Anthony jest przemiłym i bardzo uczynnym mechanikiem, prowadzącym
zakład ze swoim kumplem ze studiów i z ojcem. Powiedział mi nawet,
że remontuje starego cadillaca i może mi go odsprzedać w dobrej
cenie, gdy tylko będzie sprawny.
Oprócz
tego, że Leo prowadzi winnicę z rodziną, a The Wanted są... The
Wanted, to ja musiałam też opowiedzieć o sobie. Przyznałam się
do wieku 21 lat, mimo że wszyscy myśleli, że mam najwyżej 18 (i
musiałam pokazać dowód osobisty, ale to nic). Powiedziałam, że
jestem z Buxton, ale wychowałam się u dziadka w Manchesterze, no i
że szukam pracy jako projektantka wnętrz, ewentualnie jako kasjerka
w Tesco.
Potem
zaczęło robić się poważnie.
- Weźmy,
zróbmy rundkę na całowanie! - wykrzyknął Tom, a wszyscy się
zgodzili.
Wszyscy
oprócz mnie.
Parker,
który miał w ręku butelkę, zakręcił. Zgadnijcie, na kogo
wypadło? NA MNIE. 10 punktów dla Gryffindoru.
- Ta
zabawa jest głupia – chrząknął Jay niemal niedosłyszalnie.
Kiedy
pomyślałam sobie, że może jest zazdrosny, ochoczo ruszyłam na
środek, gdzie Tom już doszedł na kolanach. Pośród buczeń,
jęków, gwizdów, i tym podobnych, dostrzegłam też zażenowanego
Nathana, który bawił się butelką, jako jedyny nie patrząc na
nas.
Nabrałam
powietrza i przymknęłam oczy, a wtedy Tom przywarł swoimi ustami
do moich. Trwało to może trzy sekundy, ale w tym czasie poczułam
kilka rzeczy. Słodycz jego warg, miękkość jego warg, lekki odór
piwa i jego ręka na mojej... moim... chyba wiecie gdzie.
Przynajmniej
utwierdziłam się w przekonaniu, że jeżeli miałabym z kimś z The
Wanted, to nie z Tomem.
- Koniec
tego, Parker!
Tę chwilę
przerwał Jay, lekko odpychając Toma. Tamten wyszczerzył się,
okazując ilość procentów we krwi, ale po chwili szepnął:
- Tylko
ani słowa Kelsey, jasne?
- Easy,
men – poklepał go po ramieniu McGuiness, i zadowolony wrócił na
swoje miejsce.
Co było
dalej? Wylosowałam Nathana. To było makabryczne uczucie, gdy główka
butelki skierowała się właśnie na niego. Serce natychmiast
poderwało się do góry, a ja spłonęłam rumieńcem. On tylko
uśmiechnął się zawadiacko, a gdy już byliśmy naprzeciwko siebie
(niebezpiecznie blisko), szepnął tylko:
-
Spokojnie, będę delikatny.
Jak
powiedział, tak zrobił. Spoglądając mi w oczy, subtelnie dotknął
wargami moich ust, a kciukiem rozpalonych policzków. Podczas tego
pocałunku, w który mimo woli się zaangażowałam, uświadomiłam
sobie, że... że Nathan umie całować, tylko tyle. Bo przecież
przyspieszone bicie serca, u mnie i u niego oraz świetny smak jego
ust nie mógł znaczyć nic więcej.
Tym razem
również zainterweniował Jay, jednak dzięki Bogu – w dalszej
rozgrywce nie musiałam się z nim całować.
- To
dobrze, że tu trafiliśmy – odezwał się Max.
- Co?
Czemu? - spytałam, zdezorientowana.
Z
całowania przeszło na wyzwania. Moim miało być '7 minut w raju' z
przystojniakiem. Rajem została nazwana moja łazienka, a
przystojniakiem Max. Z dwojga złego, lepiej Max niż Tom... Albo co
gorsza – Jay.
- Fran,
wiem kim jesteś – powiedział, stając naprzeciwko. - Domyślałem
się od dawna, ale... no tak, wiem to na pewno.
- Max, o
czym ty mówisz? - parsknęłam śmiechem, ale zaczęłam się
denerwować. - Jestem Francessa Orchard, tylko tyle.
- I Fancy,
czyż nie?
Przed
oczami przeleciało mi nagle mnóstwo obrazów, twarzy i wspomnień.
Jeszcze raz zobaczyłam siebie, kiedy w wieku 16 lat poszłam na
przesłuchanie do talent show i nie przeszłam. I wtedy, kiedy
współpracę zaproponowała mi Alisha Toison, jako suport na jej
koncertach w trasie po Europie. I to, jak przybrałam przezwisko
'Fancy'. Jak ludzie mnie kochali, jak czułam się doceniona... A
potem, gdy Alisha z zazdrości zwolniła mnie i zabrała wszystkie
moje piosenki. I wtedy, gdy musiałam uciec. Uciec, jak zwykły
tchórz.
- Skąd
wiesz? - zapytałam, nie poznając swojego głosu.
- Twoja
barwa, wygląd, sceptyczność wobec tej całej Alishy... Nie wiele
się zmieniłaś, Fran – uśmiechnął się, kątem ust. - Byłem
twoim fanem, kiedyś.
- Tak...
To wszystko wyjaśnia – zasępiłam się.
- Co się
tak właściwie stało?
Spuściłam
głowę. Chyba nie miałam ochoty tego opowiadać, ale czułam, że
Maxowi mogę bezgranicznie zaufać. Czułam, że... że on nigdy mnie
nie skrzywdzi. To było takie dziwne, ale starczyło spojrzeć w jego
szare oczy i już – byłaś zakochana. Oczywiście, w jego
osobowości.. Max nie podobał mi się AŻ tak, jak myślicie.
- Więc...
To było tak...
Jeżeli
myślałam, że to będzie zwykłe spotkanie, to grubo się myliłam.
Muzyka grała pod okiem Davida, ale tak, że aż okna trzeszczały, a
podłoga wydawała się ruszać. Dziękowałam Temu na górze, że
pana Giuseppe nie było w tym budynku teraz.
Jedyne, co
było wielce zaskakujące to to, że Leo się ze mną umówił. Sam
zaproponował spotkanie jutro wieczorem. Byłam wniebowzięta i
szybko się zgodziłam.
Kiedy już
zupełnie nic mi się nie chciało, a dochodziła trzecia w nocy,
weszłam do niesamowicie ciemnej sypialni, którą oświetlały tylko
lekko lampy z ulic. Położyłam się na łóżku i zaczęłam
wpatrywać w ciemny sufit. Oddychałam płytko, zasłonki latały w
powietrzu za sprawą londyńskich podmuchów.
-
Myślałem, że będę tu sam.
Wzdrygnęłam
się i dopiero teraz zobaczyłam obok siebie rysy twarzy Nathana.
Miał lekko podkrążone oczy, ale i tak się uśmiechał.
- Ja też,
ale chyba możemy poleżeć tutaj... sami – szepnęłam bez
przekonania.
I tak
było. Milczeliśmy, tylko muzyka bębniła przez drzwi. To trwało
jakieś trzy minuty. Wtedy powiedział:
- Wiesz?
Świetnie sobie poradziłaś... Naprawdę, wszyscy cię polubiliśmy.
I wtedy
stała się rzecz ekstremalnie niemożliwa. Poczułam w swojej dłoni
przyjemne ciepło – jego dłoń. Dobrze, że było ciemno –
inaczej uśmiałby się z mojej zdezorientowanej miny.
- Orchard?
Fra-... - światło się zapaliło, głos Jaya zamarł, a Nathan
natychmiast zabrał rękę. - Nie chciałem przeszkodzić...
- Nic się
nie stało, McGuinness – odparłam spokojnie, jednak trochę za
chłodno. - O co chodzi?
- Leo i
Max... się biją chyba – powiedział z jakąś dziwną nutą w
głosie.
Ich
bijatyka była kłótnią o to, który klub piłkarski jest lepszy.
Rzecz jasna, Max jako zapalony piłkarz i kibic, nie dał sobie w
kaszę dmuchać.
Kiedy
sąsiedzi zaczęli już wychodzić, a do moich drzwi zapukał Kumar –
brat bliźniak Sivy – ucieszyłam się. Oznaczało to koniec tej
imprezy, jednak początek moich dylematów.
Wybaczcie mi, że tak strasznie późno dodaję. Jednak lepsze to, niż nic.
Straciłam wszystko, co miałam na komputerze przez tą naprawę. Inaczej, rozdział byłby dodany już dawno temu. Ale przekonuję się, że druga klasa gimnazjum to nie raj, i też trzeba troszkę posiedzieć nad lekcjami.
W każdym razie, błagam o komentarze pozytywne, bo nie wiem, czy chcecie mnie z powrotem. ;D
W tym rozdziale trochę Frathan, nie wiem, co myślicie. ;D
W tym rozdziale trochę Frathan, nie wiem, co myślicie. ;D
I tak a propo - wiecie że Fray (Fran+Jay) oznacza bitwę/walkę? Wydaje mi się, że idealnie do nich pasuje.