Zaraz po śniadaniu zabrano mnie na pomost przy jeziorze. Strasznie skrzypiał i miałam opory, by na niego wejść, jednak zostałam pozbawiona jakiegokolwiek wyboru.
Tom wręczył mi do ręki wędkę.
- Żartujesz? Nigdy tego nie robiłam - powiedziałam szybko.
- I to jest właśnie powód, dla którego powinnaś spróbować - uśmiechnął się szeroko. - Spokojnie, wszystko ci pokażę.
Rozejrzałam się. Na pomoście byłam tylko ja i Parker. Reszta kombinowała coś przy ognisku, wyczułam podstęp.
Tom kazał stanąć mi we wskazanym miejscu, jednak ja i tak nie wiedziałam, co zrobić. Wtedy otulił mnie ramionami. Był zdecydowanie zbyt blisko, czułam każdy fragment jego ciała. Sparaliżowało mnie to.
Położył dłonie na moich, ustawiając je w odpowiedni sposób. Potem zarzucił wędką, używając swojej siły, ale moich rąk.
- To nic trudnego, teraz po prostu musisz czekać - szepnął mi wprost do ucha.
I odkleił się ode mnie.
- A długo mam czekać? - zapytałam, zdając sobie sprawę ze swojej niecierpliwości.
- Chyba ci się nigdzie nie spieszy, co? - zaśmiał się.
Po odgłosie kroków usłyszałam, że ktoś do nas biegnie. Tom stanął z wędką obok mnie.
- Co tam, kochani moi? - zaświergolił Siva.
- Nareszcie bez Nareeshy? - wyśmiał go Tom.
- Zamknij się, Parker - Seev groźnie zmrużył oczy. - Przynajmniej słyszałem przed chwilą, co o tobie gadała Kelsey!
- Co mówiła?
- Nie powiem - Irlandczyk uśmiechnął się zwycięsko.
- Potrzymaj! - Tom wcisnął mu wędkę w ręce i pobiegł do reszty.
- Ech, dzieci - westchnęłam.
- Przepraszamy, pani przedszkolanko - odezwał się z udawaną skruchą.
A potem spoważniał, zupełnie jak nie on. Nic nie mówił.
- Coś się stało? - spytałam w końcu.
- Mogę cię o coś spytać?
- Jasne.
Wyjrzał przez ramię i rozeznał się, czy nikt nie podsłuchuje. Potem znów zwrócił wzrok w stronę jeziora, westchnął głęboko i spojrzał na mnie.
- Czy ty kręcisz z Maxem?
Wlepiłam w niego oczy. Nie powstrzymałam się. Po prostu wybuchnęłam śmiechem tak głośnym i tak szczerym, że całe zbiorowisko znad ogniska na mnie spojrzało. Potrzebowałam paru minut, by się uspokoić.
- To było bardzo wymowne - roześmiał się też Mulat.
- Max jest tylko twój - puściłam do niego oczko w prześmiewczym geście.
- Wiesz, że nie o to chodzi! Ani też o ciebie - zastrzegł szybko. - Tylko o niego. Nie chcę, żeby pakował się w jakieś związki, skoro nadal kocha swoją byłą.
Coś szarpnęło mnie do przodu. To wędka wyrywała się w stronę jeziora, i bynajmniej nie chciała pływać. Złapałam rybę! Najprawdziwszą rybę!
Cieszyłabym się dalej, gdybym tylko mogła wyciągnąć ją na powierzchnię. Zupełnie nie miałam siły, więc krzyknęłam:
- Czy ktoś mógłby mi pomóc?!
Siva nie mógł, też coś złowił. Ale była to malutka rybka, bardziej przypominająca szprotkę niż szczupaka.
Znów ktoś mnie objął i razem ze mną pociągnął wędkę na powierzchnię. Upadliśmy razem, z tym że miałam lepsze lądowanie. Ryba chlupnęła wodą nad naszymi głowami i zaczęła się ruszać, szukając ujścia do wody.
Część zaczęła się śmiać, druga część wydała z siebie okrzyki zazdrości.
- Mogłabyś ze mnie zejść? - usłyszałam głos Jay'a, jego ciepły oddech otulił moją szyję. - Wiem, że jestem wygodny, ale za bardzo się spieszysz.
Chyba się zarumieniłam, jednak nikt nie mógł tego zauważyć, bo byłam odwrócona do wszystkich tyłem. Dopiero gdy wstałam i stwierdziłam, że moje policzki nie płoną już żywym ogniem, odwróciłam się do reszty.
Jay właśnie się podniósł, a Tom z czułością gładził złowioną przeze mnie rybę po grzbiecie. Była naprawdę duża! Jedyną jej wadą było to, że nadal żyła.
- Tom, co ty robisz do cholery? - zaśmiał się Max, klepiąc go po ramieniu.
- Sprawdzam, czy... czy jej mięso jest dobre - odchrząknął i od razu wstał.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Tom musiał bardzo kochać rybołóstwo.
Za bardzo.
- Dzisiaj jest noc świętojańska! - krzyknęła Ree, by odwrócić naszą uwagę. - A wiecie, że tradycja jest tradycją, więc...
- Więc musimy zrobić wianki - rzucił leniwie Nathan. - Nienawidzę tego.
- Daj spokój, będzie zabawa - uradowała się Kelsey.
- Ale ktoś musi też rozprawić się z tą rybą - odezwał się Seev, zerkając na moją zdobycz - ... i tą - tu nieporadnie wskazał na swoją szprotkę.
Roześmialiśmy się wszyscy.
- Ja zostanę - wyrwał się Tom. - No i ktoś jeszcze może mi pomóc...
- Ja, błagam! - Nath podskoczył parę razy, by zwrócić na siebie uwagę.
- Zdrajcy - prychnął Max, z odrazą patrząc na tę dwójkę.
- Jak tylko skończymy, dojdziemy do was. Będziecie tam, gdzie zawsze?
- Tak sądzę - westchnął Jay, wlokąc się w stronę ogniska.
Po około 10 minutach spaceru, wyszliśmy z lasu. Zobaczyłam dużą polanę intensywnie ogrzewaną słońcem. No tak, musiało być już południe. Cała ziemia pokryta była różnorakimi koniczynami, kwiatkami i rumiankami.
- Dwa lata temu zabłądziłam w lesie i znalazłam tą polanę - zaczęła Ree. - I sama widzisz, że jednak było warto.
- Było warto? Latałem za tobą po krzakach jak głupi! - zawołał Seev z powagą.
- Zabawa w chowanego? - uniosłam brew.
- Żartujesz? Szukałem jej, bo trzy godziny zbierała tu kwiatki!
Ech, miłość.
- Bierzmy się do roboty - Kels klasnęła w dłonie.
Jay jęknął przeciągle. A ja nie miałam pojęcia, co tak właściwie mam robić.
- Zaraz się zacznie, poczekaj tylko - usłyszałam Maxa.
Nie musiałam długo czekać, Kelsey natychmiast się do nas odwróciła.
- Fran i Jay, moglibyście pozbierać białe kwiatki? Jak najwięcej, białych zawsze dużo idzie... Siva i Max - dla was będą tamte niebieskie, które rosną tylko w jedynym miejscu. Ja wezmę różowe, a Nareesha żółte. Pytania? Nie, to świetnie. Zaczynajmy!
Wiedziałam, że Kelsey nie jest aniołkiem. Od pierwszego wejrzenia czułam, że coś z nią nie tak.
- A gdzie jest to 'tylko jedno miejsce'? - mruknął Max, a potem ruszył w bliżej nieokreślonym kierunku.
Siva wzruszył ramionami i poszedł za George'm.
- Nie stój tak, Orchard - Jay mnie wyminął. - Dała nam najcięższą robotę.
Pierwsze minuty były całkiem intensywne, ale potem słońce zaczęło dawać w kość, i mi już się nie chciało. Poległam na trawie wśród samych białych koniczyn, i to samo zrobił Jay. Położył się, zasłaniając oczy ręką.
- Hej, McGuiness - kopnęłam go w podeszwę buta. - Mamy dużo do zbierania!
- Niech sama sobie zbiera. Nie spałem w nocy - burknął, przewracając się na brzuch.
- Słyszałam - swoją kolekcję kwiatków odłożyłam na bok i też się położyłam.
Jay uniósł głowę i spojrzał na mnie.
- Nie mamy nawet połowy! Dlaczego nie zrywasz?
- Też nie spałam w nocy - mruknęłam.
Przez moment obydwoje leżeliśmy bez słowa. Ciszę przerwało głośne westchnięcie Loczka.
- Jesteś okrutna, że zmuszasz mnie do pracy.
A potem podniósł się z trawy, otrzepał i zaczął rzetelnie zbierać kwiatki. Wyszczerzyłam się i też przystąpiłam do pracy.
I takim oto sposobem, skończyliśmy ze zbieraniem najwcześniej. Obydwoje usiedliśmy w cieniu. Jay oparł plecy o drzewo, a ja obserwowałam resztę.
- Nie krępuj się, teraz już możesz odsypiać - machnęłam ręką.
Nie widziałam go, ale poczułam, że się uśmiechnął.
- To naprawdę miłe z twojej strony.
- Hej, wy! - ryknął na nas Max. - Nie macie co robić?
Przebiegłam wzrokiem z Max'a na Jay'a.
- Oczywiście, że mamy! - odkrzyknął mu.
Tamten z niechęcią wrócił do szukania niebieskich kwiatów.
- Co tak właściwie mamy do roboty? - spytałam.
- Nic. Chyba lepiej go okłamać niż szukać czegoś, czego tu nie ma? - uniósł brwi.
- Tutaj nie ma tych niebieskich kwiatków?
Pokręcił głową, uśmiechając się zadziornie.
- Jak to? - zmarszczyłam czoło.
- Kelsey po prostu ich nabrała - wzruszył ramionami, nadal się uśmiechając.
- Pewnie bardzo by się wkurzyli, gdyby się o tym dowiedzieli - powiedziałam powoli.
- Ja im powiem! - wyrwał się Jay.
Zerwałam się z miejsca, on też. Pobiegliśmy wprost na Sivę, który zauważając nas krzyknął:
- Ja nic nie zrobiłem!
I się skulił.
- Ja jestem zdesperowany, a wy się bawicie! - Max pojawił się obok.
- Jest taka sprawa...
- Musicie wiedzieć, że...
Jay zatkał mi usta ręką i szybko wytrajkotał:
- Tak naprawdę tu nie ma żadnych niebieskich kwiatów!
Ugryzłam go w rękę, którą natychmiast cofnął.
- Kels was okłamała! - dodałam.
Max prychnął ze wściekłością, a potem podkasał rękawy bluzki.
- Gdzie ona jest?!
- I gdzie ta druga?! - dołączył Seev.
Obydwoje szybkim krokiem ruszyli w stronę dziewczyn.
- Co oni im zrobią? - zapytałam, od razu zerkając na Lokowatego.
- Zobaczysz... A zresztą!
W kilka sekund przerzucił mnie przez ramię i zaczął biec ścieżką do naszego obozowiska. Max wziął Kelsey na barana, która strasznie piszczała, a Seev niósł Ree na rękach jak księżniczkę.
- Jay! Nie wiem co chcesz zrobić, ale to mi się wcale nie podoba! - krzyknęłam po drodze.
- To za to, że nie pozwoliłaś mi spać! - zaśmiał się.
Przelecieliśmy w szybkim tempie przez nasz kemping. A potem razem z McGuinnes'em wylądowałam w jeziorze.
Lodowata woda oblała moje ciało, mocząc wszystko. Ubranie, włosy, ręce, nogi... Wszystko!
Wypłynęłam na powierzchnię. Jay właśnie zrobił to samo. Niebieska koszula przylepiła mu się do ciała za sprawą wody, przez co dostrzegłam jego mięśnie. A mokre loczki wyglądały uroczo.
- Nienawidzę cię - syknęłam, chlapiąc go dużą ilością wody.
- Na bombęęę! - ryknął Sykes.
Skoczył z pomostu, a z wodą spotkał się niedaleko nas. Oblała mnie kolejna fala wody.
- I ciebie też!
- Franka! Złość piękności szkodzi - krzyknął Tom.
On też dostał ode mnie wodą.
Zrobiliśmy te głupie wianki, przyrządziliśmy też moją rybę. Ree wyjęła mnóstwo słodyczy i przekąsek z naszych lodówek, więc to był czas na wielką ucztę!
Kiedy już wszyscy byliśmy najedzeni, Nathan wyjął z torby kilka słoików. Obrzuciłam go zdziwionym spojrzeniem.
- Co masz zamiar zrobić? - spytałam.
- Tradycji musi stać się za dość, Aniele - ruszył brwiami, podając mi jeden słoik.
- Mamy dziś noc świętojańską... Czas na łapanie świetlików!
Racja. Nad nami latały ich dziesiątki, setki, tysiące! A ich chwytanie było przekomiczne. Cały czas na kogoś się wpadało, skakało i miało nadzieję, że może jednak coś się złapie.
- Mam, mam!
- Kurde, uciekł idiota...
- Mam parę! - krzyknęłam wreszcie, zamykając słoik.
Następnym i ostatnim przystankiem, było puszczanie wianków na wodę.
Mój był przeważnie biały, wrzuciłam tylko w środek kilka żółtych kwiatków. Najgorszy, trzeba przyznać, zrobił Nath - kupy się nie trzymał. Jednak ze względu na samego Sykes'a próbowałam się nie śmiać, gdy rzucał go na wodę i gdy się rozpadł.
Mój popłynął gdzieś daleko... daleko... A życzeniem, które pomyślałam, było: "Żebym nigdy nie straciła tej bandy idiotów, którzy tutaj są".
W nocy znów nie zasnęłam. Musiało być po północy, kiedy brzęczenie świetlików zaczęło mnie tak strasznie denerwować, że je wypuściłam. Wyszłam z namiotu i usiadłam na pomoście.
Jeżeli było po północy, to właśnie teraz zaczęły się moje urodziny. Miałam mieć właśnie 22 lata, a wcale nie czułam, że jestem już o rok starsza. Wcale.
Boże, jestem taka stara! I na dodatek nie mam nawet chłopaka. Do niczego nie doszłam w życiu...
Usłyszałam coś. Trzask, bulgot? Czy w tym jeziorze mogą żyć krokodyle, piranie, albo coś w tym stylu?
- Co tu robisz?
O mało nie wpadłam do wody. Czyjeś mocne ramiona uratowały mnie przed zatopieniem.
- Chciałeś mnie utopić? - spytałam głośnym szeptem.
- Gdybym chciał, to bym cię nie złapał - westchnął Jay.
Usiadł obok mnie, a zza pleców wyjął swój słoik ze świetlikami. Podsunął mi go pod nos.
- Wszystkiego najlepszego, Orchard - odezwał się.
Podniosłam na niego wzrok i wzięłam słoik. W tym słabym świetle wydawanym od robaczków wyglądał przystojnie. Jak zawsze. Podobał mi się.
O nie. Nie, nie, nie! Cofam to. On mi się wcale nie podoba. Jest wredny, denerwujący, zabawny, przystojny... Ugh! Ale przede wszystkim wredny. I może to mi się w nim podoba?
Nie pogrążam się więcej, nic już o nim nie wspomnę.
- Dziękuję, McGuinnes - odpowiedziałam, odstawiając słoik z drugiej strony.
Kiedy z powrotem się do niego odwróciłam, nasze nosy prawie się stykały. Poczułam jego oddech, jego dotyk, jego zapach... Uległam tej chwili. Serce zdecydowanie przyspieszyło. To on objął swoimi wargami moje. Jego dłoń, która początkowo dotykała mojego policzka, zeszła do szyi, przysparzając mi dreszczy. Nasze usta tarły się o siebie, tworząc dobraną parę. Przyciągnęłam go bliżej za kołnierz jego koszuli. Zamknęliśmy oczy, korzystając z tej chwili do ostatniej kropli przyjemności.
W pewnym momencie jego wargi przestały dotykać moich. Otworzyłam oczy i wróciło do mnie uczucie wstydu. Znów się zaczerwieniłam.
Na ułamek sekundy zerknął w moje oczy, a potem szybko odwrócił twarz w kierunku jeziora.
- Przepraszam... Nie, to nie powinno się wydarzyć.
A potem odszedł, zostawiając mnie samą ze świetlikami, w moje urodziny.
Hello everyone!
Było dziewięć komentarzy, ale już nie mogłam się doczekać, żeby pokazać Wam TO!
Duuuużo Fray'a, aż za dużo... Będziecie się złościć, bo wszystkie prawie wolicie Frathan, no ale cóż... Francessa ma inne upodobania, tak sądzę. :D
Tak sobie myślę, czy nie zrobić zakładki z imaginami.. Chciałybyście, żebym je dodawała na bloga?
Dzisiaj to będzie na tyle. Maksymalnie krótko, jak tylko mogłam.
10 KOMENTARZY = KOLEJNY ROZDZIAŁ.
P.S. Podczas zbierania kwiatków, Fran dostała udaru słonecznego i błędnie wypowiedziała się na temat 'mięśni' i loczków Jay'a w scenie z jeziorem.
... chociaż?