- Panno Orchard, będę szczery...
Poprawiłam się na siedzeniu, ściskając w dłoni brzeg spódnicy. Niepewnie spojrzałam na dosyć dumną i postawną sylwetkę Marka Baines'a, który prawdopodobnie mógł zostać moim szefem.
- Panny cv nie jest olśniewające, jednak najlepsze wśród wszystkich kandydatów. Czeka panią dużo pracy i kursów, ale o tym później - tutaj odchrząknął. - Pozwoliłem sobie sprawdzić panią, jako że Jo poleciła pani kandydaturę...
Mężyczyzna usiadł na swoim miejscu, naprzeciwko mnie. Miał krótko ostrzyżone, brązowe włosy ułożone w niedbałego irokeza. Ubrany był za to w różową marynarkę, beżowe spodnie z opuszczonym krokiem, białą koszulę i czerwoną muszkę. Wyglądał w tym bardzo dobrze, chyba nawet nie był wiele starszy ode mnie.
Przede mną wylądowała gazeta, jakiś brukowiec. Na pierwszej stronie zobaczyłam dosyć spore zdjęcie swojej kamienicy, do której wchodziło 4/5 The Wanted. To była ta scena, gdy Max przepuścił mnie w drzwiach i uśmiechnęliśmy się do siebie.
Wielki nagłówek głosił: "Nowa wybranka Max'a z TW?!".
- Nie mam pojęcia, czemu tak mnie atakują... Przyjaźnię się z nimi, owszem, ale nic więcej - powiedziałam szybko.
- Chciałbym zatrudnić osobę elokwentną, miłą, dobrze się prezentującą... Pani taką jest, jednak nie podoba mi się to, że również staje się pani sławna.
- Sławna przez przyjaźń z chłopakami? - zaśmiałam się. - Oni szukają sensacji.
- To nie zmienia faktu, że teraz panią ostrzegam. Nie chcę znów zobaczyć czegoś takiego w gazecie, rozumie pani? - uniósł brew.
Zagotowało się we mnie. Niby kim on był, żeby prawić mi kazania? To moje PRYWATNE życie! Snob jeden.
- Rozumiem.
- Świetnie, więc przejdźmy do spraw bardziej oficjalnych...
`~`~`
Wychodząc z budynku, trochę podminowana, zobaczyłam czyjąś ciemną sylwetkę. Wysoki chłopak opierał się o latarnię, stojąc tyłem do mnie. Chyba przeglądał coś w telefonie. Lewą rękę nonszalancko trzymał w kieszeni, potem krótko poprawił swój fullcap na głowie.
- Nathan? Co tu robisz? - spytałam.
Obrócił się szybko i uśmiechnął szeroko. To spowodowało, że ja też się wyszczerzyłam. Podeszliśmy do siebie, przywitaliśmy.
- Postanowiłem cię odebrać - wyprężył się dumnie.
- Pewnie... A czy to nie ma związku z tymi fotografami z wczoraj? - uniosłam brew.
Przeszliśmy przez ulicę i weszliśmy do parku.
- No dobra, nie będę oszukiwał. Rozgryzłaś nas - westchnął.
- Macie dziwne rozumowanie. Skoro oni na was czyhają, to chyba lepiej żeby dopadli mnie samą, a nie z tobą, albo z kimkolwiek z zespołu.
- Posłuchaj, tu już nie chodzi tylko o zdjęcia - zatrzymał się. - Oni mogą cię nękać pytaniami, wywiadami... Przy mnie się nie odważą.
- Och, proszę cię. Poradziłabym sobie.
Wybuchnął śmiechem. Zmrużyłam oczy niczym żmija, i wyciągnęłam oskarżycielsko palec w jego stronę.
- Jak śmiesz!
- Przecież ty jesteś za słaba! Ja jestem twardzielem - poruszył brwiami.
I wtedy - jakby Bóg wiedział, że chcę ośmieszyć Sykesa - w krzakach coś się poruszyło. Drgnęłam, przysparzając Nath'owi jeszcze więcej śmiechu. Podeszłam do tamtego krzaka.
- Nathan! Spójrz tylko!
Kiedy Sykes wreszcie zdążył podbiec, zaczęliśmy przyglądać się małej, brązowej kulce leżącej na ziemi. Brązowo-ruda sierść była brudna i zlepiona w wielu miejscach, jaśniejszego koloru powieki mocno zaciśnięte. Całość potwornie się trzęsła.
- Jaki śliczny - szepnął.
- A może to ona?
- Jakie ono śliczne!
Uśmiechnęłam się.
- Pewnie się zgubił... Może ktoś po niego wróci - wzruszyłam ramionami i podniosłam się.
- Żartujesz! - oburzył się Nathan. - Nie możemy go tutaj zostawić!
- Albo jej...
- Nie możemy tu zostawić tego szczeniaka! - przypominał trochę małe dziecko.
- Nath, przecież nie możemy go wziąć - odparłam. - A jeśli ktoś go teraz szuka?
- Ten pies leży tu już od wczoraj - odezwał się jakiś zapijaczony mężczyzna z ławki obok. - Nawet go chciałem wziąć, ale... Warunków ni ma.
Kiwnęłam głową, maskując śmiech. Za to Sykes nadal był przerażony.
- Przecież i tak nie weźmiesz go do was - pokręciłam głową.
- Ja nie, ale... Przecież ty masz takie duże mieszkanie!
`~`~`
- Postaw to tutaj, będzie lepiej.
- Ale tu już prawie nie ma miejsca! Tam będzie najlepiej.
- Albo tutaj, albo wcale.
- Może być wcale!
Nathan odetchnął głęboko, policzył do dziesięciu, i powiedział:
- Dobrze, w salonie.
I podniósł to nieszczęsne legowisko, kierując się do salonu. Uśmiechnęłam się tryumfalnie, przytulając do siebie tamtego szczeniaczka owiniętego w ręcznik. Mycie go było wysoce stresujące.
Najpierw oczywiście nam nie ufał. Dopiero jak daliśmy mu coś do jedzenia, to dał się jakoś udobruchać. Potem bał się wody, ochlapał mnie i Nathana... Ale jakoś dotarliśmy do finału.
Niestety okazało się, że to jednak on, chłopak.
- Zadowolona?
- Bardzo - zaśmiałam się.
- Nasz mały Stanley nadal się trzęsie? - zapytał, uśmiechając się do brązowego pyszczka.
- Stanley? Chyba kpisz!
- A jak mu dasz? Może Franek?
- A może Nathaniel?
- Niegłupio... - zamyślił się.
- Idiota - prychnęłam.
Sykes, jakby czytając w moich myślach, nalał do miseczki mleka i postawił ją na blacie w kuchni. Ostrożnie postawiłam na nim też psa, który łapczywie zaczął pić. Podpierając się na łokciach, patrzyliśmy na niego w ciszy.
- Może Ben? Albo Ludwik? - zaczął Nathan.
- To może Eustachy? Albo lepiej: Polikarp - odezwałam się.
- Poli-co? - uniósł brwi.
- Nieważne - zaśmiałam się.
- Musi być jakieś dobre imię...
- Może Twardziel? - zaproponowałam, uśmiechając się kpiąco.
- Dobra, dobra... Już nie cwaniakuj - pogroził.
W tej chwili usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Dreszcz mnie przeszedł, gdy nawiedziła mnie myśl, że to reszta The Wanted.
- Ja otworzę - wyrwał się Nath i po chwili już był w przedpokoju.
Świetnie - pomyślałam. Niech Sykes czuje się u mnie, jak u siebie.
Usłyszałam śmiechy i krzyki. Jednak gwar był mniejszy, i rozpoznałam też kobiecy głos. Zaraz po tym do kuchni wszedł Nathan, a za nim Siva i Nareesha.
- Seev, Ree! Wreszcie - krzyknęłam, rzucając im się na szyję.
Chwilę się podusiliśmy, a potem ich puściłam.
- I jak wesele?
- Nareesha wyglądała oszałamiająco w tej pomarańczowej suknii druhny - odpowiedział Seev ochoczo.
- Nie naśmiewaj się ze mnie! - oburzyła się. - Suknie były okropne, takie wielkie... Z bufkami - zrobiła zdegustowaną minę.
Nathan zarechotał.
- To mieszkanie wygląda genialnie, wiesz? - zagadnęła Ree. - Masz talent, dziewczyno.
- Przez grzeczność nie zaprzeczę - ruszyłam brwiami.
- Urządzasz tutaj schronisko? - spytał Siva.
Obróciłam się i zobaczyłam przesłodki widok - Nathan dał psiakowi do gryzienia swój palec, i sam przy tym robił komiczne miny. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- To Nathan. Gdybyśmy go tam zostawili, zapewne nienawidziłby mnie do końca życia - wzruszyłam ramionami.
- Pewnie masz nam duużo do opowiadania, co? - szturchnęła mnie w ramię. - Cieszę się, że się z nimi zaprzyjaźniłaś.
- A czy to nie ty mówiłaś, że jesteśmy głupi? - powiedział Seev, unosząc brwi.
Szybko położyła palec na ustach i wskazała na Sykes'a. Ten jednak nadal bawił się z psem, i nawet nie zwracał na nas najmniejszej uwagi.
- Mniejsza z tym - machnął ręką Seev. - Fran, mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia!
I wtedy Nath się odwrócił.
`~`~`
Kiedy już się wykąpałam i przebrałam w piżamę, chciałam dać psiakowi jeść. Jednak okazało się, że pośród tony kupionych przez nas szamponów dla psów, szczotek, obroży i legowisk, nie było ani jednej paczki karmy!
" Nathan, jesteśmy głupi. Zapomnieliśmy o karmie! ~ Fran & Pies "
I usiadłam na kanapie w salonie. Szczeniak nawet nie wychylił nosa z legowiska - jak go tam włożyłam, tak leżał. Dalej się strasznie trząsł, i nawet nie zaczął gryźć smakołyków w kształcie kostek.
Włączyłam telewizor. Przez kwadrans skakałam po kanałach, ale oprócz listy hitów w UK i meczu, nic nie było. Spowrotem go wyłączyłam.
Ciszę rozdarło donośne pukanie do drzwi. Pies szczeknął raz, a donośnie. Otworzyłam oczy ze zdumienia i uśmiechnęłam się do siebie. A potem przypomniałam sobie o gościu, więc pobiegłam do przedpokoju i otworzyłam.
Zobaczyłam wielką, żółtą paczkę z suchą karmą dla psów, i jeszcze siatkę z kilkoma puszkami mokrej. Gdzieś pomiędzy tym była głowa Nathana.
- Zwariowałeś? - zaśmiałam się, wpuszczając go do środka.
- Gerard! Nazwijmy go Gerard - powiedział z podekscytowaniem.
- I wlokłeś się przez ten kawał Londynu tylko po to, by mi to powiedzieć? - zapytałam, unosząc wysoko brwi.
- I po karmę.
Westchnęłam głośno. Sykes postawił to wszystko na blacie i wydawał się bardzo zadowolony. Podczas gdy on napełniał różnorodnymi karmami miskę psiaka, ja sięgnęłam po torebkę i portfel.
- To ile mam ci oddać? - spytałam.
- Chyba nie masz mnie za takiego. Nie będę brał od ciebie pieniędzy - odparł. - I tak zwaliłem ci na głowę kłopot z tym psem.
- Daj spokój, to akurat wcale nie był taki zły pomysł - machnęłam ręką, chowając portfel spowrotem.
- Ha! A widzisz? - wyprostował się dumnie.
- Gerard! - zawołałam, a potem gwizdnęłam przeciągle.
Nathan od razu się wyszczerzył, co puściłam mimo wzroku. Pies jednak nie przyszedł.
- Kurde, nadal się boi - ziewnęłam.
- Ech, chodźmy.
Powlokłam się za Sykes'em, i usiedliśmy na dywanie przed legowiskiem. Postawił miskę niedaleko brązowego pyszczka. Po chwili wyłoniły się też łapki z beżowymi skarpetami, brązowo-rudy tułów i czarno zakończony ogonek. Duże, szare oczy spojrzały najpierw na nas, a potem na miskę. Uszy się podniosły, a Gerard zaczął jeść.
- Czemu Gerard? - spytałam w końcu.
- Nie wiem... Natchnęło mnie, gdy kupowałem karmę - odpowiedział.
- Mogliśmy iść z nim do weterynarza.
- Jeszcze pójdziemy... Chyba wszystko z nim w porządku, nie?
Kiwnęłam głową i odwróciłam się do Nathana. I to był błąd. Nasze ramiona się stykały, a jego twarz była strasznie blisko mojej. Zerknęłam tylko w te jego dziwne, ale zarazem śliczne oczy, i znów skupiłam wzrok na psie.
Zaczął machać ogonem, co było wielkim postępem. Wylizał do końca miskę, a potem niepewnie podniósł wzrok na Nathana.
- On się mnie boi? - zapytał zawiedziony.
- Ciebie nie można się bać - zaśmiałam się.
I wtedy, stało się. Gerard podszedł do Sykes'a i położył mu malutki łebek na kolanach. I nadal machał ogonem.
Nath uśmiechnął się szeroko, pogłaskał go i cofnął rękę. Wtedy pies zawarczał słodko, i żeby zwrócić na siebie uwagę, szczeknął kilka razy.
Sykes'a nie mogłam się pozbyć do północy. Wtedy chyba już się wybawił z psem, przytulił mnie krótko i nareszcie wyszedł.
A ja z ulgą położyłam się w łóżku. Otwarta torba w kolorze ciemnozielonym leżała przy szafie, czekając na jutrzejsze pakowanie. Bo właśnie tego dotyczyła propozycja Sivy.
Usłyszałam jakieś głośne chlipnięcie, i coś upadło na podłogę. Zapaliłam lampkę na szafce nocnej i zobaczyłam Gerarda, który usiłował wdrapać się na łóżko.
- No dobra, dzisiaj możesz spać ze mną - powiedziałam do niego, uchylając kołdrę.
Jednak to i tak mu nie pomogło, był za mały. Wzięłam go na ręce i ułożyłam obok mnie. Zgasiłam lampkę, a Gerard zasnął na moim brzuchu.
`~`~`
Gerard przespał spokojnie całą noc i jeszcze rano trudno było go dobudzić. Leżał rozwalony na połowie łóżka i sama się zdziwiłam, że takie maleństwo może zajmować tyle miejsca.
Wyjęłam torbę na wierzch i wtedy przypomniałam sobie, że przecież kompletnie nie wiem, co mam spakować! Dodatkowo, gdzie zostawię Gerarda? Dobrze chociaż, że zaczynam pracować jeszcze za tydzień.
Siva zaprosił mnie w imieniu swoim i całego zespołu pod namioty nad jeziorem. Podobno jeżdżą tam co roku na weekend, w noc świętojańską. Dzisiaj jest 22 czerwca, więc skoro mamy wyjeżdżać koło 15, to wyjedziemy dopiero 24.
Akurat w moje urodziny.
Tylko co z Gerardem? Pan Bartoli odpada. David czy Jo?
Zdecydowanie Anthony!
Przecież gdybym zostawiła psa u Davida, to odzyskałabym jakiegoś pajacyka ubranego na różowo z różową smyczą i z kagańcem do kompletu.
Najpierw postanowiłam jednak się spakować. Wrzuciłam dwie dosyć ciepłe bluzy, trzy T-shirty, jedne długie spodnie i jedne szorty. Spakowałam też jedną dodatkową parę adidasów. I spray odstraszający komary. I latarkę, w razie czego. I ręcznik i parę kosmetyków. Trudno, jeżeli o czymś zapomniałam, to mogę jeszcze dopakować.
Razem z Gerardem poszliśmy do kuchni. Wsypałam mu suchą karmę do schrupania, i wtedy dostrzegłam na paczce napis "Firma Gerard for Dogs". Mimowolnie parsknęłam śmiechem.
Uświadomiłam sobie, że Nathan jest dla mnie ważny. Tak samo, jak Jay, Tom i Max (o Sivie i Ree chyba nie muszę wspominać). I że zupełnie nie wiem, co bym teraz robiła, gdybym ich nie poznała.
- Fran! Miło cię widzieć - zawołał Anthony, otwierając drzwi swojego mieszkania.
- Ciebie również - uśmiechnęłam się. - Miałabym prośbę. Zostajecie na weekend u siebie?
- Tak. Mamy podlewać kwiatki? - zmarszczył czoło.
- Nie, zaopiekować się psem - wypaliłam szybko. - Proszę?
Jego mina była bezcenna. A potem pojawiła się Jo, i gdy zobaczyła Gerarda na smyczy, od razu zapiszczała:
- Jeju, jaki śliczny! Zawsze chciałam mieć takiego pieska!
I wtedy los Thony'eho został przesądzony.
Wyszłam jeszcze z Młodym na spacer. Przelecieliśmy przez cały mini-park, pospolicie nazywany wychodkiem dla psów. Zmęczyło mnie to, nie powiem. Jednak ta ulga, gdy byliśmy już na swojej ulicy była świetnym uczuciem.
Gerard zerwał się ze smyczy i poleciał przed siebie, do czarnego wysokiego samochodu. Po chwili rzucił się na wysiadającego Nathan'a, który przywitał go okrzykiem:
- Cześć, Gerardzisko!
Zrobiłam wielkie oczy. Gerardzisko? Czy temu Sykes'owi zupełnie już się pomieszało?
- Jezu, co to jest? - zapytał Jay, którego dopiero wtedy zauważyłam.
- Pies, nie widzisz? Mój i Fran - odparł Nath, jakby z wyższością.
- Już jesteście? Myślałam, że trochę później przyjedziecie - odezwałam się.
- Wiem, też tak myśleliśmy. Mała zmiana planów - uśmiechnął się do mnie Sykes.
- Seev z Nareeshą już są w drodze. Oni mieli po ciebie przyjechać, ale wypadło na nas - dopowiedział McGuiness.
- Czyli jedziemy w trójkę?
Tylko kiwnęli głowami.
- No to... Chodźcie na górę. Oddam Gerarda sąsiadom, wezmę torbę i możemy jechać.
Gdy tylko dotarliśmy do mieszkania, zaczęłam pakować rzeczy dla Jo, żeby mogła opiekować się Młodym. Jay z Maleństwem polubili się chyba z wzajemnością, bo potem razem z Nath'em bawili się całą trójką. Jak dzieci - pomyślałam, wrzucając już ostatnią rzecz.
- To ty sprawdź, czy wszystko masz, a my pójdziemy odstawić psiaka - zadeklarował James.
- No... dobrze - zająknęłam się.
Wzięłam z pokoju torbę, i nawet nie sprawdzałam, czy wszystko mam. Miałam pełną baterię w telefonie, choć i tak mi nie starczy na całe 2 dni i trochę. Przysiadłam na kanapie i wpatrywałam się w czarny ekran telewizora. Męczyło mnie tylko jedno pytanie - dlaczego akurat oni? Nie mogłam jechać z Max'em lub z Tom'em? Coś czuję, że Kaneswaran'owi mocno się oberwie.
- Już jesteśmy, Orchard. Możemy jechać - usłyszałam z przedpokoju.
Powiedziałabym McGuiness'owi, że nie mówi się po nazwisku... Racja, w końcu ja też ciągle tak mówię.
James bez wahania wziął ode mnie torbę, a Nathan przepuścił w drzwiach. Zamknęłam je na klucz, a potem skierowałam się prosto do ich czarnego jeep'a.
Hello everyone!
Nowy rozdział, cieszycie się tak jak ja?
Obarczyłam Was 13 komentarzami, a tu nawet 10 nie było.. Może chociaż tym razem? Bo mam wrażenie, że tylko garstka ludzi to czyta i że się nie podoba. : \
A więc, w przyszłym rozdziale namioty! I nie ukrywam, bardzo się z tego powodu cieszę. Dwa następne rozdziały wniosą dużo śmiechu, ale też zupełnie zmienią bieg wydarzeń..
Spokojnie, nikt nie umrze ani nikogo nie ugryzie jadowita żmija. ;D
Spokojnie, nikt nie umrze ani nikogo nie ugryzie jadowita żmija. ;D
W tym rozdziale znów Frathan, ale chyba go lubicie. W sumie to nasza Franka, jak to by ujął Tom, nie ma dużego wyboru - albo Nath, albo Jay. Ewentualnie Max.
Dobra, ale tak poważnie - jak można zdrobnić imię Gerard? Da się w ogóle? :D
Więc 10 KOMENTARZY poproszę, a się uwinę i napiszę kolejny.
That's all. Dzięki, że jesteście i czytacie. ♥ (Robię się sentymentalna, starość...)
Świetny!
OdpowiedzUsuńMasz taki talent , że popadam w kompleksy , bo nie potrafię tak pisać! :'(
Ale , cóż... Kwestia człowieka nie? :D
Ten blog jest jednym z najlepszych jakie czytam.
Co do rozdziału... :
No powalił mnie na kolana ;)
Jest dużo "Frathana" z czego się cieszę :D
Ach... Nie pozostaje mi nic do napisania , prócz tego , że czekam na kolejny no i weny :**
Jak możesz myśleć,że to cudo a mianowicie Twój blog się nie podoba?!O.o
OdpowiedzUsuńNo jak?Nie ogarniam!:D
Masz taki talent,że powinnam Ci tu pokłony oddawać za możliwość czytania tego boskiego oowiadania;D
Co do rozdziału to omomom*.*
Brak mi słów,żeby opisać jak bardzo mi się podoba♥
Czekam już na następny bo naprawde warto!;)
Ps.Myśle(co rzadko się zdarza:D),że można zdrobnić imię Gerard na Gerek-tak mówili na mojego znajomego;p
Pozdrawiam Anonimeczka;D
Huhu. Namioty - zapowiada się ciekawie. ;D
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o ten rozdział to w nim najbardziej wielbię... Tym razem oczywiście Gerarda. Witaj Gerardzie. ♥
Merlinie, tak w ogóle to trochę dziwny jest ten 'szef'. ;]
Kocham Cię, za to, że jesteś i za to jak piszesz, wiesz? Cześć. ;3
jej, nawet nie wiesz jak czekałam, aż coś dodasz.
OdpowiedzUsuńFrathan jest wspaniałe <3
kontynuuj. ;)
em, em nie musze pisać, ze wspaniały rozdział bo to wiesz.
więc tego, szybko nn chcemy.
Pod namiotami. <3
Ja nie mogę po prostu :)
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział i pisz jak będą następne :)
Świetny :)
OdpowiedzUsuńKocham to <3
Ja nie mogę się po prostu doczekać następnego xD
Pisz szybko :*
bardzo bardzo bardzo się podoba! jeszcze masz wątpliwości.. <3 pisać szybko! ;*
OdpowiedzUsuńFrathan ! <3 koniecznie chce Frathan <3 a co do rozdziału mega genialny , dobrze , że wróciłaś !
OdpowiedzUsuńhej haj heloł :D
OdpowiedzUsuńto ja! .. no.
i jak zwykle przygotuj się na kilka lizów-słówek.
moja :
genialna
świetna
inteligentna
bystra
szczera
uzdolniona
obdarzona talentami
piękna koleżanko Karolino.
znajdę(choćby nie wiem co) tego 10 komentatora i przywlokę go tutaj za kudły, bo wiem, że jestem numerem 9 w tej chwili.
No, a tak btw... świetne to jest i wielbię twój talent.
wymierzam ci ostrego kopa.. w .. no.. kopa pełnego inspiracji, motywacji i czego tam tylko chcesz.. no po prostu - pisz dalej ! :D
Jak dla mnie świetny rozdział xDD
OdpowiedzUsuńI jestem 1o więc mam nadzieje że niedługo będzie następny xD
A teraz pisz, pisz, pisz i publikuj xD ;**