Było
już po ósmej, gdy się obudziłam. Słońce bezczelnie
wpadało do pokoju, prosto na moją twarz. Dodatkowo ptak, który
próbował wpaść do mojego pokoju przez zamknięte drzwi
balkonowe spowodował, że chcąc nie chcąc – musiałam wstać.
Ubrałam
na siebie przewiewną koszulę bez rękawów, koloru brudnej
bieli. Wcisnęłam się jeszcze w kanarkowożółte szorty z
tamtego roku z wysokim stanem, których nie wyrzuciłam z
sentymentu. Koszulę lekko wpuściłam w spodenki, tak by swobodnie
zwisała. Włosy były na tyle niesforne, że nie mogłam zrobić z
nimi nic innego, prócz wysokiego kucyka. Ten bordowy kolor nie
był aż taki zły, chyba się przyzwyczaiłam...
Usłyszałam
z ulicy pokrzykiwania i gwar. Automatycznie zarzuciłam na nogi szare
conversy, a usta przejechałam szminką od Megan. Porwałam z kuchni
lnianą torbę ekologiczną, i uprzednio zamykając drzwi na klucz,
zbiegłam na dół.
Oślepiło
mnie słońce – pierwszy powód wczesnej pobudki. Nie chciało
mi się już wracać po okulary przeciwsłoneczne, więc jedyną
ochroną była ręka na czole. Ulica wyglądała teraz zupełnie jak
wyjęta z Manchesteru. Na skraju naszej ulicy też rozstawiano targ,
gdzie codziennie rano biegłam po świeże warzywa. A teraz? Mam to
pod samiutkim nosem.
Ludzie
przepychali się, ograniczeni niewielką przestrzenią w przejściach.
Stoiska migotały w słońcu, pokryte jeszcze wczorajszą rosą.
Powoli zbliżałam się w tamtym kierunku, bo mnie nigdzie się nie
spieszyło.
-
Fran! Co tak rano wstałaś?
Rozpoznałam
ten głos, mimo że słyszałam go dwa razy w życiu. Zaczęłam się
rozglądać w poszukiwaniu potężnej postaci Anthony'ego, którą
wydawałoby się – można było tak łatwo znaleźć.
-
Jakoś tak wyszło. Normalnie śpię do południa – uśmiechnęłam
się nieśmiało, podchodząc do chłopaka po udanych poszukiwaniach.
-
Dzisiaj nauczę cię, jak kupować i nie zgłupieć. Ten targ to
prawdziwy tor przeszkód – westchnął, gdy szliśmy ramię w
ramię. - Jeżeli chcesz kupić dobre warzywa, zawsze przychodź do
tej kobiety. Uprawia je sama, zero chemii – mówił,
wskazując na staruszkę, rozkładającą paprykę.
Kiwnęłam
głową i szłam za nim dalej. Pokazywał mi każdy zakątek tego
targu, jakbym była jego siostrą i teraz przyjechałam w odwiedziny.
Urzekła mnie jego postawa wobec mnie, zwykłej obcej z Buxton.
Do
mieszkania wróciłam z torbą pełną świeżych owoców,
jajek i nieszkodliwymi warzywami. Kupiłam też niewielką paczuszkę
świeżej ziemi, bo od wczoraj nie posadziłam kaktusów.
Kilka
razy, te małe potwory z kolcami, mocno mnie skaleczyły. Marzyłam o
tym, żeby nikt nie przyszedł i mnie nie uciszył. Po kwadransie
walki, zupełnie wykończona zaczęłam wylewać połowę wody
utlenionej na dłoń, jakbym miała umrzeć od paru zadrapań...
Żałosne.
Znowu
usłyszałam pukanie i poczułam mrowienie w podbrzuszu. Czy to
możliwe, że chłopcy przyszli tak wcześnie?
Otworzenie
drzwi przyniosło mi więcej szoku, niż ktokolwiek mógłby
przypuszczać. Jo, tym razem w lazurowej kurtce (pieszczotliwie
nazywanej przeze mnie siatką na komary), stała na moim progu z
twarzą wykrzywioną w dziwnym grymasie. Chyba próbowała się
uśmiechnąć.
-
Jo! Wejdziesz? - udawanie zdziwienia nie przyniosło mi żadnych
trudności.
-
Ja tylko na chwilkę – powiedziała jakimś cieplejszym głosem i
wstąpiła do przedpokoju.
-
Chodź do salonu, siadaj – odparłam, zamykając drzwi.
-
Nie, nie... Tylko chciałam jakoś się usprawiedliwić... Nie chcę,
żebyś wzięła mnie za snobkę. Po prostu nie jestem taka otwarta
jak Anthony – mówiła, zerkając co chwila na podłogę. -
Wczoraj byłam niemiła, ale to chyba cecha dziennikarek.
-
Ale nie ma sprawy, nie przejęłam się tym – wtrąciłam szybko,
ale zaraz uświadomiłam sobie sens, który nie był wcale
miły. - Znaczy, nie przekreślałam naszej znajomości tak od razu –
wydusiłam, ostrożnie dobierając słowa.
-
O 12 idę robić pranie. Skoro mój chłopak już pokazał ci,
jak obsługiwać się na targu, to ja... Pomyślałam, że...
-
Chętnie dołączę – odpowiedziałam, a ona odetchnęła.
Nie
można oceniać ludzi po pozorach – to stwierdzenie trafiło do
mnie tak samo, jak do Jo. Co prawda, nie stałyśmy się od razu
najlepszymi przyjaciółkami, ale sporo rozmawiałyśmy. A ja
pierwszy raz ujrzałam pralnię na oczy i pozbyłam się czerwonej
plamy po czerwonym winie na koszulce w paski. Pralnia wyposażona
była w trzy pralki i dwa, duże metalowe stoły do prasowania lub
składania ciuchów. Sam pan Giuseppe denerwował się, że
zostawił tutaj swoje prywatne żelazko, a potem stało się rzeczą
publiczną, bo wszyscy zaczęli z niego korzystać. Po niecałych
trzydziestu minutach znów znalazłam się w domu, tym razem z
wyznaczonym celem. Musiałam przygotować coś do jedzenia na dziś.
Wstawiłam
jabłecznik do piekarnika, a w międzyczasie zrobiłam masę
koreczków i różnego rodzaju kanapek. W moim zwyczaju,
wygodniejsza byłaby kolacja z krwi i kości – jakaś zupa, drugie
danie i deser. Nareesha odradziła mi tego przez telefon i
powiedziała, co lepiej się sprzedaje w Londynie. Dlatego też do
lodówki zapakowałam już trzy tacki zimnych przekąsek,
biorąc się za sałatkę z gotowanym kurczakiem – na wypadek gdyby
ktoś zgłodniał, a byłby na diecie.
Wyłożyłam
miskę sałatą i właśnie wrzuciłam na wierzch lekko parujące
kawałki białego kurczaka, gdy usłyszałam pukanie. Chyba powinni
tu założyć domofon, albo ja chociaż dzwonek do drzwi...
-
Chwila! - krzyknęłam, prawie parząc sobie ręce garnkiem z gorącą
wodą.
Odłożyłam
go przez ścierkę na kuchenkę i wytarłam szybko ręce. Przebiegłam
przez kuchnię z rozwianymi włosami i w ciągu paru sekund
otworzyłam drzwi. Nie stał tam spodziewany listonosz, ale Max, Tom,
Nathan i Jay. Chyba już powoli zaczynam się przyzwyczajać, że The
Wanted codziennie do mnie wpadają.
-
Cześć – uprzedził mnie Nath, wymijając i wchodząc do
mieszkania.
-
Nie myślałam, że będziecie tak wcześnie – odezwałam się,
zamykając drzwi za Tomem.
-
My też nie, ale nie mieliśmy co robić – wyszczerzył się Max.
-
Siadajcie w salonie, ja muszę dokończyć sałatkę – mruknęłam,
drapiąc się po karku.
-
Gotowanie? Mogę ci pomóc? - zapytał Nathan z
podekscytowaniem.
-
Niech będzie...
Wchodząc
do kuchni usłyszałam dźwięk włączanego telewizora i kłótnię
o program. Zaraz po tym w całym mieszkaniu bębnił głos prezentera
sportowego z jakiegoś meczu.
Sykes
wyglądał dzisiaj całkiem dobrze, a nawet lepiej. Lubiłam go z
podniesioną grzywką i bez prześmiewczego uśmiechu na twarzy.
Ubrany był w T-shirt z Kaczorem Donaldem (trochę to dziwne, jak na
dorosłego mężczyznę) i dżinsy z lekko opuszczonym krokiem.
-
To tylko sałatka, nie ma co tutaj robić – odparłam, dochodząc
do deski z umytymi pomidorami.
-
Mogę zrobić sos – zauważył, unosząc jedną brew. - Nie jestem
w tym aż taki zły.
Nie
byłam przekonana, tak samo jak on przekonywający. W końcu jednak
uległam i powiedziałam, że wszystko co jest w lodówce, jest
do jego dyspozycji.
-
Mogę o coś zapytać? - zaczął, szperając w lodówce.
-
Już to zrobiłeś, ale niech będzie – westchnęłam,
rozdrabniając pomidora na kostki.
-
Masz duże mieszkanie, dużą lodówkę, łazienkę dla
dwojga... Albo jesteś bardzo bogata, albo kogoś masz – mówił,
lekko ochrypłym głosem.
-
Chyba miałam – chrząknęłam, wpatrując się w pomidora. - Skoro
już musisz wiedzieć, to nie jest moje mieszkanie. Nie tylko moje –
zawahałam się. - Miałam tu zamieszkać z narzeczonym.
-
Z narzeczonym? - zakrztusił się lekko, aż chłopaki z salonu
musieli go uciszyć. - Nic nie mówiłaś.
-
Bo nikt nie pytał – odpowiedziałam wymijająco, obserwując go
uważnie.
-
Ogólnie, mało o tobie wiemy... Powinnaś nam przedstawić
tego narzeczonego. To dziwne, że jeszcze go nie spotkaliśmy –
ciągnął, mieszając coś w miseczce.
-
Nie mówiłam, że z nim mieszkam – prychnęłam, biorąc się
za ogórki. - Rozstaliśmy się, a mieszkanie zostało dla
mnie. Tylko tyle – wzruszyłam ramionami.
Kiwnął
głową, pokazując że rozumie. Na jego dokładnie ogolonej twarzy
pojawił się wątły uśmiech. Pewnie pomyślał, że nikt nie umie
ze mną wytrzymać dłużej i dlatego się rozstaliśmy. Widząc, jak
usiłuje coś powiedzieć, uprzedziłam go.
-
To ja zerwałam, bo mnie zdra... bo zakochał się w innej –
powiedziałam cicho, krojąc ogórka.
-
Chciałem tylko spytać, gdzie masz przyprawy...
Odskoczyłam
od deski i wydałam z siebie nieokreślony jęk. Włożyłam do ust
krwawiącego palca, a Nath zareagował natychmiastowo. Oszczędził
sobie głupich pytań, co się stało. Podszedł, złapał mnie za
rękę i włożył ją pod kran, puszczając zimną wodę. Przez
kilka sekund obydwoje wpatrywaliśmy się w spływającą krew, która
w niemałych ilościach wirowała w odpływie. Potem chłopak
spojrzał na mnie, upewniając się, że wszystko w porządku.
Poczułam jakieś dziwne onieśmielenie.
-
Od rana nie mogę się skupić... Cały czas robię sobie krzywdę –
szepnęłam zgodnie z prawdą.
Najpierw
kaktusy, potem poparzenie... Zawsze byłam fajtłapą.
-
Dlatego lepiej ja skończę te ogórki, a ty zobacz, co z
sosem, okej? - zapytał, uśmiechając się kącikiem ust.
Robota
w kuchni poszła błyskawicznie po zamianie ról. A ja nawet
zaczęłam się przekonywać do Nathana, chociaż proste było, że
razem z Jayem będzie zupełnie taki, jak wcześniej. Na palcu
została mi już tylko mała ranka, którą zakleiłam
plastrem. Sałatka została przykryta folią, a my wróciliśmy
do salonu.
-
Właśnie miałem po was iść – odezwał się Tom, nie odrywając
wzroku od telewizora.
-
Widzę – burknęłam, słysząc kolejne pukanie.
Tym
razem, za drzwiami stał mój wyczekiwany gość – listonosz.
Krzyknęłam, że zaraz wrócę i pobiegłam za mężczyzną na
dół.
-
O mój Boże – wydusiłam, widząc przesyłkę.
Na
wybrukowanej ulicy stał czarny fortepian z domu dziadka, zaklejony
jakąś dziwną folią. Ślicznie świecił w czerwcowym słońcu.
Ma
pani szczęście, że dostaje takie przesyłki – skwitował starszy
listonosz. - Niech pani tylko podpisze.
Podsunął
mi pod nos kartkę papieru z drukowanymi napisami, których
nawet nie czytałam. Nabazgrałam swój podpis, który
był mało czytelny. Czym prędzej podeszłam do instrumentu, z
czułością gładząc go po klapie. Tyle czasu spędzonego na
graniu, tyle ułożonych melodii...
-
Wow – usłyszałam za plecami zachrypnięty głos Toma.
-
Od kogo to? - dołączył się Max, wskakując na plecy przyjaciela.
-
Od dziadka – odparłam z dumą.
-
Chłopaki, to robota dla prawdziwych mężczyzn – odchrząknął
Jay, przepychając się na przód.
Nawet
nie zauważyłam, kiedy pojawił się obok mnie i zaczął uważnie
oglądać każdy bok fortepianu. Po tym, podniósł głowę i
spojrzał na mnie z uśmiechem. O ile w ogóle mógł na
mnie spojrzeć bez uśmiechu.
-
Solidna robota, naprawdę – pokręcił głową. - Tylko nie wiem,
jak to wniesiemy.
-
Ale poradzicie sobie? Bo jeżeli nie, to...
-
Spoko loko! Damy radę – machnął ręką Max, biorąc pod ramię
Jaythana.
-
Muszę lecieć jeszcze do sklepu, bo nie jestem pewna, czy kawa
dzisiaj wystarczy – powiedziałam, kiedy oni przymierzali się do
fortepianu.
-
Tom z tobą pójdzie, prawda? - rzucił Max, jako przodownik
pracy.
-
Chętnie! - zawołał, obejmując mnie ramieniem bez przeszkód.
-
Nie rozpędzaj się, kowboju – zaśmiałam się, zdejmując jego
rękę. - Muszę jeszcze iść po pieniądze.
Szliśmy
prawie ramię w ramię. Tom nie czuł się ani troszkę skrępowany
(przynajmniej on) i zdjął swoją koszulkę na środku ulicy. Wiem,
mi też dokuczało słońce, no ale... Dobra, tak naprawdę to
przyjemnie było popatrzeć na jego tors w rzeczywistości.
-
Kelsey to bardzo fajna dziewczyna... Powinnyście się poznać i
chyba będzie okazja – mówił, gdy spytałam go o jego
dziewczynę.
-
Zazwyczaj inaczej się odpowiada... Na przykład: „Kocham ją, jest
nam bardzo dobrze razem” - zmarszczyłam czoło.
-
Nie lubię brać rzeczy na poważnie – odparł szybko, że ledwo go
zrozumiałam. - Ona jest moją dziewczyną, ale przede wszystkim
przyjaciółką.
-
Dlaczego powinnam ją poznać? W końcu nie jestem nikim ważnym –
uniosłam brew, po raz kolejny podczas tej rozmowy.
-
Widzę, że lubisz szukać dziury w całym – zaśmiał się głośno.
- Teraz jesteś naszą znajomą i przyjaciółką Sivy i
Nareeshy... Chyba że nie chcesz należeć do naszego towarzystwa, to
wystarczy słowo – odpowiedział, nadal lekko się śmiejąc.
-
Nie mam nic przeciwko – podniosłam ręce. - Im więcej przyjaciół,
tym lepiej, prawda?
-
Otóż to, Młoda! Podoba mi się twój tok rozumowania –
poklepał mnie po głowie.
Zastanawiałam
się chwilę, czy to Seev sprzedał mu ten patent, ale właśnie
weszliśmy do sklepu.
-
Hej, Tom. O jakiej okazji mówiłeś? - zapytałam, podążając
do regału z alkoholami.
-
Siva ci nie mówił? - zdziwił się szczerze.
-
Chyba nie – sięgnęłam po butelkę białego wina wytrawnego.
Więc
nie będę psuł niespodzianki – podsumował, wyraźnie zadowolony.
Lubicie
mnie denerwować, prawda?
Nie
odpowiedział, bo właśnie zbierał parę piw. Miałam już coś
powiedzieć, ale odpuściłam. Może są na świecie ludzie, którzy
kochają piwo tak, jak ja go nie lubię.
-
Widzisz, Edward? Takie młode, a już pijaki – zapiszczała
staruszka, patrząc na nas z obrzydzeniem.
Za
to „Edward”, ciągnięty przez nią za rękę, pochwalił nasz
wybór skinieniem głowy. Gdy odeszli, zaczęliśmy się
histerycznie śmiać, co bardzo nie spodobało się kilku osobom. A
dokładnie trzem kasjerkom i reszcie osób w markecie.
Rozbawieni
wpadliśmy do mieszkania, nie napotykając kolegów na ulicy.
To oznaczało jedno – udało im się wtargać na górę
fortepian, albo go sprzedali. Osobiście zostałam mianowana przez
Toma nową koleżanką do odpałów. Nie brzmiało to bardzo
wyniośle, ale obiecująco.
Parker
zabrał ode mnie torbę z trunkami, a ja sama weszłam do salonu.
Teraz, w najlepiej oświetlonym kącie, stał fortepian. Jay położył
się na górze, Nathan siedział na stołku obitym białym
materiałem, a Max niczym hostessa prezentował instrument. Bardzo
się starałam, żeby nie wybuchnąć śmiechem, bo robili przy tym
co najmniej głupie miny. Pewnie by mi się udało, gdyby do salonu
nie wszedł Tom i zaczął rechotać, a po nim Jay, Max, Nathan i
oczywiście ja.
-
Tom, przestań – powiedziałam, nadal się śmiejąc. - Chyba
należą im się brawa.
-
Dokładnie! - zawołał i zaczął klaskać w dłonie tak szybko i
tak uparcie, że przypominał mi sąsiada Davida.
It's Wanted Wednesday, więc powitajmy też nowy rozdział!
Wiem, że spodziewaliście się już parapetówki i przepraszam. Jednak spokojnie, w następnym już będzie, a nawet w całym szóstym rozdziale. : )
Hmm... Niezła rywalizacja, co? Teraz prowadzenie objął Jay, co mi wcale nie przeszkadza, bo odrobinę dużo tych blogów o Nathanie... No ale kto wie, może jeszcze Tom lub Max wygrają?
Chcelibyście, bym zrobiła podstronę z bohaterami? Teraz przy piątym rozdziale chyba się nie opłaca, ale chcę znać Wasze zdanie. ; )
No i już przedostatnia sprawa. Jak nazywałyby się paringi w tym opowiadaniu? Fray, Frathan, Frax, From... Raczej nie. Co Wy o tym sądzicie? ;]
No i ostatnia, najostatniejsza sprawa! Komentarze. Ostatnio dobiliśmy do 11, ale czy dało by się to jeszcze przebić?
Już nie męczę, niech The Wanted będą z Wami!