środa, 29 sierpnia 2012

Rozdział piąty


 Było już po ósmej, gdy się obudziłam. Słońce bezczelnie wpadało do pokoju, prosto na moją twarz. Dodatkowo ptak, który próbował wpaść do mojego pokoju przez zamknięte drzwi balkonowe spowodował, że chcąc nie chcąc – musiałam wstać.
Ubrałam na siebie przewiewną koszulę bez rękawów, koloru brudnej bieli. Wcisnęłam się jeszcze w kanarkowożółte szorty z tamtego roku z wysokim stanem, których nie wyrzuciłam z sentymentu. Koszulę lekko wpuściłam w spodenki, tak by swobodnie zwisała. Włosy były na tyle niesforne, że nie mogłam zrobić z nimi nic innego, prócz wysokiego kucyka. Ten bordowy kolor nie był aż taki zły, chyba się przyzwyczaiłam...
Usłyszałam z ulicy pokrzykiwania i gwar. Automatycznie zarzuciłam na nogi szare conversy, a usta przejechałam szminką od Megan. Porwałam z kuchni lnianą torbę ekologiczną, i uprzednio zamykając drzwi na klucz, zbiegłam na dół.
Oślepiło mnie słońce – pierwszy powód wczesnej pobudki. Nie chciało mi się już wracać po okulary przeciwsłoneczne, więc jedyną ochroną była ręka na czole. Ulica wyglądała teraz zupełnie jak wyjęta z Manchesteru. Na skraju naszej ulicy też rozstawiano targ, gdzie codziennie rano biegłam po świeże warzywa. A teraz? Mam to pod samiutkim nosem.
Ludzie przepychali się, ograniczeni niewielką przestrzenią w przejściach. Stoiska migotały w słońcu, pokryte jeszcze wczorajszą rosą. Powoli zbliżałam się w tamtym kierunku, bo mnie nigdzie się nie spieszyło.
- Fran! Co tak rano wstałaś?
Rozpoznałam ten głos, mimo że słyszałam go dwa razy w życiu. Zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu potężnej postaci Anthony'ego, którą wydawałoby się – można było tak łatwo znaleźć.
- Jakoś tak wyszło. Normalnie śpię do południa – uśmiechnęłam się nieśmiało, podchodząc do chłopaka po udanych poszukiwaniach.
- Dzisiaj nauczę cię, jak kupować i nie zgłupieć. Ten targ to prawdziwy tor przeszkód – westchnął, gdy szliśmy ramię w ramię. - Jeżeli chcesz kupić dobre warzywa, zawsze przychodź do tej kobiety. Uprawia je sama, zero chemii – mówił, wskazując na staruszkę, rozkładającą paprykę.
Kiwnęłam głową i szłam za nim dalej. Pokazywał mi każdy zakątek tego targu, jakbym była jego siostrą i teraz przyjechałam w odwiedziny. Urzekła mnie jego postawa wobec mnie, zwykłej obcej z Buxton.

Do mieszkania wróciłam z torbą pełną świeżych owoców, jajek i nieszkodliwymi warzywami. Kupiłam też niewielką paczuszkę świeżej ziemi, bo od wczoraj nie posadziłam kaktusów.
Kilka razy, te małe potwory z kolcami, mocno mnie skaleczyły. Marzyłam o tym, żeby nikt nie przyszedł i mnie nie uciszył. Po kwadransie walki, zupełnie wykończona zaczęłam wylewać połowę wody utlenionej na dłoń, jakbym miała umrzeć od paru zadrapań... Żałosne.
Znowu usłyszałam pukanie i poczułam mrowienie w podbrzuszu. Czy to możliwe, że chłopcy przyszli tak wcześnie?
Otworzenie drzwi przyniosło mi więcej szoku, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Jo, tym razem w lazurowej kurtce (pieszczotliwie nazywanej przeze mnie siatką na komary), stała na moim progu z twarzą wykrzywioną w dziwnym grymasie. Chyba próbowała się uśmiechnąć.
- Jo! Wejdziesz? - udawanie zdziwienia nie przyniosło mi żadnych trudności.
- Ja tylko na chwilkę – powiedziała jakimś cieplejszym głosem i wstąpiła do przedpokoju.
- Chodź do salonu, siadaj – odparłam, zamykając drzwi.
- Nie, nie... Tylko chciałam jakoś się usprawiedliwić... Nie chcę, żebyś wzięła mnie za snobkę. Po prostu nie jestem taka otwarta jak Anthony – mówiła, zerkając co chwila na podłogę. - Wczoraj byłam niemiła, ale to chyba cecha dziennikarek.
- Ale nie ma sprawy, nie przejęłam się tym – wtrąciłam szybko, ale zaraz uświadomiłam sobie sens, który nie był wcale miły. - Znaczy, nie przekreślałam naszej znajomości tak od razu – wydusiłam, ostrożnie dobierając słowa.
- O 12 idę robić pranie. Skoro mój chłopak już pokazał ci, jak obsługiwać się na targu, to ja... Pomyślałam, że...
- Chętnie dołączę – odpowiedziałam, a ona odetchnęła.

Nie można oceniać ludzi po pozorach – to stwierdzenie trafiło do mnie tak samo, jak do Jo. Co prawda, nie stałyśmy się od razu najlepszymi przyjaciółkami, ale sporo rozmawiałyśmy. A ja pierwszy raz ujrzałam pralnię na oczy i pozbyłam się czerwonej plamy po czerwonym winie na koszulce w paski. Pralnia wyposażona była w trzy pralki i dwa, duże metalowe stoły do prasowania lub składania ciuchów. Sam pan Giuseppe denerwował się, że zostawił tutaj swoje prywatne żelazko, a potem stało się rzeczą publiczną, bo wszyscy zaczęli z niego korzystać. Po niecałych trzydziestu minutach znów znalazłam się w domu, tym razem z wyznaczonym celem. Musiałam przygotować coś do jedzenia na dziś.
Wstawiłam jabłecznik do piekarnika, a w międzyczasie zrobiłam masę koreczków i różnego rodzaju kanapek. W moim zwyczaju, wygodniejsza byłaby kolacja z krwi i kości – jakaś zupa, drugie danie i deser. Nareesha odradziła mi tego przez telefon i powiedziała, co lepiej się sprzedaje w Londynie. Dlatego też do lodówki zapakowałam już trzy tacki zimnych przekąsek, biorąc się za sałatkę z gotowanym kurczakiem – na wypadek gdyby ktoś zgłodniał, a byłby na diecie.
Wyłożyłam miskę sałatą i właśnie wrzuciłam na wierzch lekko parujące kawałki białego kurczaka, gdy usłyszałam pukanie. Chyba powinni tu założyć domofon, albo ja chociaż dzwonek do drzwi...
- Chwila! - krzyknęłam, prawie parząc sobie ręce garnkiem z gorącą wodą.
Odłożyłam go przez ścierkę na kuchenkę i wytarłam szybko ręce. Przebiegłam przez kuchnię z rozwianymi włosami i w ciągu paru sekund otworzyłam drzwi. Nie stał tam spodziewany listonosz, ale Max, Tom, Nathan i Jay. Chyba już powoli zaczynam się przyzwyczajać, że The Wanted codziennie do mnie wpadają.
- Cześć – uprzedził mnie Nath, wymijając i wchodząc do mieszkania.
- Nie myślałam, że będziecie tak wcześnie – odezwałam się, zamykając drzwi za Tomem.
- My też nie, ale nie mieliśmy co robić – wyszczerzył się Max.
- Siadajcie w salonie, ja muszę dokończyć sałatkę – mruknęłam, drapiąc się po karku.
- Gotowanie? Mogę ci pomóc? - zapytał Nathan z podekscytowaniem.
- Niech będzie...
Wchodząc do kuchni usłyszałam dźwięk włączanego telewizora i kłótnię o program. Zaraz po tym w całym mieszkaniu bębnił głos prezentera sportowego z jakiegoś meczu.
Sykes wyglądał dzisiaj całkiem dobrze, a nawet lepiej. Lubiłam go z podniesioną grzywką i bez prześmiewczego uśmiechu na twarzy. Ubrany był w T-shirt z Kaczorem Donaldem (trochę to dziwne, jak na dorosłego mężczyznę) i dżinsy z lekko opuszczonym krokiem.
- To tylko sałatka, nie ma co tutaj robić – odparłam, dochodząc do deski z umytymi pomidorami.
- Mogę zrobić sos – zauważył, unosząc jedną brew. - Nie jestem w tym aż taki zły.
Nie byłam przekonana, tak samo jak on przekonywający. W końcu jednak uległam i powiedziałam, że wszystko co jest w lodówce, jest do jego dyspozycji.
- Mogę o coś zapytać? - zaczął, szperając w lodówce.
- Już to zrobiłeś, ale niech będzie – westchnęłam, rozdrabniając pomidora na kostki.
- Masz duże mieszkanie, dużą lodówkę, łazienkę dla dwojga... Albo jesteś bardzo bogata, albo kogoś masz – mówił, lekko ochrypłym głosem.
- Chyba miałam – chrząknęłam, wpatrując się w pomidora. - Skoro już musisz wiedzieć, to nie jest moje mieszkanie. Nie tylko moje – zawahałam się. - Miałam tu zamieszkać z narzeczonym.
- Z narzeczonym? - zakrztusił się lekko, aż chłopaki z salonu musieli go uciszyć. - Nic nie mówiłaś.
- Bo nikt nie pytał – odpowiedziałam wymijająco, obserwując go uważnie.
- Ogólnie, mało o tobie wiemy... Powinnaś nam przedstawić tego narzeczonego. To dziwne, że jeszcze go nie spotkaliśmy – ciągnął, mieszając coś w miseczce.
- Nie mówiłam, że z nim mieszkam – prychnęłam, biorąc się za ogórki. - Rozstaliśmy się, a mieszkanie zostało dla mnie. Tylko tyle – wzruszyłam ramionami.
Kiwnął głową, pokazując że rozumie. Na jego dokładnie ogolonej twarzy pojawił się wątły uśmiech. Pewnie pomyślał, że nikt nie umie ze mną wytrzymać dłużej i dlatego się rozstaliśmy. Widząc, jak usiłuje coś powiedzieć, uprzedziłam go.
- To ja zerwałam, bo mnie zdra... bo zakochał się w innej – powiedziałam cicho, krojąc ogórka.
- Chciałem tylko spytać, gdzie masz przyprawy...
Odskoczyłam od deski i wydałam z siebie nieokreślony jęk. Włożyłam do ust krwawiącego palca, a Nath zareagował natychmiastowo. Oszczędził sobie głupich pytań, co się stało. Podszedł, złapał mnie za rękę i włożył ją pod kran, puszczając zimną wodę. Przez kilka sekund obydwoje wpatrywaliśmy się w spływającą krew, która w niemałych ilościach wirowała w odpływie. Potem chłopak spojrzał na mnie, upewniając się, że wszystko w porządku. Poczułam jakieś dziwne onieśmielenie.
- Od rana nie mogę się skupić... Cały czas robię sobie krzywdę – szepnęłam zgodnie z prawdą.
Najpierw kaktusy, potem poparzenie... Zawsze byłam fajtłapą.
- Dlatego lepiej ja skończę te ogórki, a ty zobacz, co z sosem, okej? - zapytał, uśmiechając się kącikiem ust.
Robota w kuchni poszła błyskawicznie po zamianie ról. A ja nawet zaczęłam się przekonywać do Nathana, chociaż proste było, że razem z Jayem będzie zupełnie taki, jak wcześniej. Na palcu została mi już tylko mała ranka, którą zakleiłam plastrem. Sałatka została przykryta folią, a my wróciliśmy do salonu.
- Właśnie miałem po was iść – odezwał się Tom, nie odrywając wzroku od telewizora.
- Widzę – burknęłam, słysząc kolejne pukanie.
Tym razem, za drzwiami stał mój wyczekiwany gość – listonosz. Krzyknęłam, że zaraz wrócę i pobiegłam za mężczyzną na dół.
- O mój Boże – wydusiłam, widząc przesyłkę.
Na wybrukowanej ulicy stał czarny fortepian z domu dziadka, zaklejony jakąś dziwną folią. Ślicznie świecił w czerwcowym słońcu.
Ma pani szczęście, że dostaje takie przesyłki – skwitował starszy listonosz. - Niech pani tylko podpisze.
Podsunął mi pod nos kartkę papieru z drukowanymi napisami, których nawet nie czytałam. Nabazgrałam swój podpis, który był mało czytelny. Czym prędzej podeszłam do instrumentu, z czułością gładząc go po klapie. Tyle czasu spędzonego na graniu, tyle ułożonych melodii...
- Wow – usłyszałam za plecami zachrypnięty głos Toma.
- Od kogo to? - dołączył się Max, wskakując na plecy przyjaciela.
- Od dziadka – odparłam z dumą.
- Chłopaki, to robota dla prawdziwych mężczyzn – odchrząknął Jay, przepychając się na przód.
Nawet nie zauważyłam, kiedy pojawił się obok mnie i zaczął uważnie oglądać każdy bok fortepianu. Po tym, podniósł głowę i spojrzał na mnie z uśmiechem. O ile w ogóle mógł na mnie spojrzeć bez uśmiechu.
- Solidna robota, naprawdę – pokręcił głową. - Tylko nie wiem, jak to wniesiemy.
- Ale poradzicie sobie? Bo jeżeli nie, to...
- Spoko loko! Damy radę – machnął ręką Max, biorąc pod ramię Jaythana.
- Muszę lecieć jeszcze do sklepu, bo nie jestem pewna, czy kawa dzisiaj wystarczy – powiedziałam, kiedy oni przymierzali się do fortepianu.
- Tom z tobą pójdzie, prawda? - rzucił Max, jako przodownik pracy.
- Chętnie! - zawołał, obejmując mnie ramieniem bez przeszkód.
- Nie rozpędzaj się, kowboju – zaśmiałam się, zdejmując jego rękę. - Muszę jeszcze iść po pieniądze.

Szliśmy prawie ramię w ramię. Tom nie czuł się ani troszkę skrępowany (przynajmniej on) i zdjął swoją koszulkę na środku ulicy. Wiem, mi też dokuczało słońce, no ale... Dobra, tak naprawdę to przyjemnie było popatrzeć na jego tors w rzeczywistości.
- Kelsey to bardzo fajna dziewczyna... Powinnyście się poznać i chyba będzie okazja – mówił, gdy spytałam go o jego dziewczynę.
- Zazwyczaj inaczej się odpowiada... Na przykład: „Kocham ją, jest nam bardzo dobrze razem” - zmarszczyłam czoło.
- Nie lubię brać rzeczy na poważnie – odparł szybko, że ledwo go zrozumiałam. - Ona jest moją dziewczyną, ale przede wszystkim przyjaciółką.
- Dlaczego powinnam ją poznać? W końcu nie jestem nikim ważnym – uniosłam brew, po raz kolejny podczas tej rozmowy.
- Widzę, że lubisz szukać dziury w całym – zaśmiał się głośno. - Teraz jesteś naszą znajomą i przyjaciółką Sivy i Nareeshy... Chyba że nie chcesz należeć do naszego towarzystwa, to wystarczy słowo – odpowiedział, nadal lekko się śmiejąc.
- Nie mam nic przeciwko – podniosłam ręce. - Im więcej przyjaciół, tym lepiej, prawda?
- Otóż to, Młoda! Podoba mi się twój tok rozumowania – poklepał mnie po głowie.
Zastanawiałam się chwilę, czy to Seev sprzedał mu ten patent, ale właśnie weszliśmy do sklepu.
- Hej, Tom. O jakiej okazji mówiłeś? - zapytałam, podążając do regału z alkoholami.
- Siva ci nie mówił? - zdziwił się szczerze.
- Chyba nie – sięgnęłam po butelkę białego wina wytrawnego.
Więc nie będę psuł niespodzianki – podsumował, wyraźnie zadowolony.
Lubicie mnie denerwować, prawda?
Nie odpowiedział, bo właśnie zbierał parę piw. Miałam już coś powiedzieć, ale odpuściłam. Może są na świecie ludzie, którzy kochają piwo tak, jak ja go nie lubię.
- Widzisz, Edward? Takie młode, a już pijaki – zapiszczała staruszka, patrząc na nas z obrzydzeniem.
Za to „Edward”, ciągnięty przez nią za rękę, pochwalił nasz wybór skinieniem głowy. Gdy odeszli, zaczęliśmy się histerycznie śmiać, co bardzo nie spodobało się kilku osobom. A dokładnie trzem kasjerkom i reszcie osób w markecie.

Rozbawieni wpadliśmy do mieszkania, nie napotykając kolegów na ulicy. To oznaczało jedno – udało im się wtargać na górę fortepian, albo go sprzedali. Osobiście zostałam mianowana przez Toma nową koleżanką do odpałów. Nie brzmiało to bardzo wyniośle, ale obiecująco.
Parker zabrał ode mnie torbę z trunkami, a ja sama weszłam do salonu. Teraz, w najlepiej oświetlonym kącie, stał fortepian. Jay położył się na górze, Nathan siedział na stołku obitym białym materiałem, a Max niczym hostessa prezentował instrument. Bardzo się starałam, żeby nie wybuchnąć śmiechem, bo robili przy tym co najmniej głupie miny. Pewnie by mi się udało, gdyby do salonu nie wszedł Tom i zaczął rechotać, a po nim Jay, Max, Nathan i oczywiście ja.
- Tom, przestań – powiedziałam, nadal się śmiejąc. - Chyba należą im się brawa.
- Dokładnie! - zawołał i zaczął klaskać w dłonie tak szybko i tak uparcie, że przypominał mi sąsiada Davida.


It's Wanted Wednesday, więc powitajmy też nowy rozdział! 
Wiem, że spodziewaliście się już parapetówki i przepraszam. Jednak spokojnie, w następnym już będzie, a nawet w całym szóstym rozdziale. : )
Hmm... Niezła rywalizacja, co? Teraz prowadzenie objął Jay, co mi wcale nie przeszkadza, bo odrobinę dużo tych blogów o Nathanie... No ale kto wie, może jeszcze Tom lub Max wygrają?
Chcelibyście, bym zrobiła podstronę z bohaterami? Teraz przy piątym rozdziale chyba się nie opłaca, ale chcę znać Wasze zdanie. ; )
No i już przedostatnia sprawa. Jak nazywałyby się paringi w tym opowiadaniu? Fray, Frathan, Frax, From... Raczej nie. Co Wy o tym sądzicie? ;]
No i ostatnia, najostatniejsza sprawa! Komentarze. Ostatnio dobiliśmy do 11, ale czy dało by się to jeszcze przebić?
Już nie męczę, niech The Wanted będą z Wami!



13 komentarzy:

  1. Świetny rozdział!
    Wiem że wcześniej nie komentowałam, ale wiedz że każdy czytałam.
    Czekam niecierpliwie na więcej i życzę Ci dużo weny bo masz świetny i niepowtarzalny talent, jakiego ja nie posiadam, a chciałabym :D

    Zapraszam:
    http://music-is-my-weakness.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowny !
    Osobiście jestem za Fray'em, bo serio za dużo tych blogów z Nathem na czele...
    Kocham go, no ale.. Mam ciut inny tok rozumowania, a on naprawdę jest wszędzie !
    Chyba, że ktoś udowodni, że się mylę, dając mi jakieś opowiadanie, gdzie będzie SAM.
    Wtedy będę czciła go na klęczkach :D

    Martha ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Uwielbiam czytać Twoje opowiadanie, strasznie wciąga ! Mam tyle do powiedzenia, ale nie wiem jak to obrać w słowa, więc napiszę, że nie mogę się doczekać następnego rozdziału :) Masz talent do pisania, a ja nie czytam byle jakich opowiadań. :) Buziaki xxxx

    OdpowiedzUsuń
  4. Wspaniały rozdział :***
    Ja bym chciała zobaczyć Frax :D
    Już nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów :)
    Piszesz Cudownie :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Też jestem za Jayem i Fran.
    Wszystkie blogi o TW są z Nathem..
    Mam nadzieję, że ten będzie inny ^^

    A rozdział boski <3

    N.

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny rozdział <3
    Bardzo mi się podoba jak piszesz :)
    Mam nadzieje że szybko pojawi się następny :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Cudny rozdział.
    Czekam na dalsze.
    Jestem za Fray'em

    OdpowiedzUsuń
  8. Boski <3
    Weny, czekam na nexta <33
    Fray ! ♥

    OdpowiedzUsuń
  9. Czadowy rozdział :D
    Edward rozwala system :D
    Weny życzę.
    Na kolejne czekam.
    Popieram - Fray !

    OdpowiedzUsuń
  10. Jest dużo historii o Nathanie wiec opowiadanie o Jay'u byloby mila odmiana, tym bardziej, ze fajnie piszesz. :D Bardzo podoba mi sie twoje opowiadanie i czekam na kolejne rozdzialy :D

    OdpowiedzUsuń
  11. Głosowałam na Jay'a wiec mam nadzieje, że wygra, a po drugie Fray fajnie brzmi : D
    Czekam na kolejne rozdziały :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Muszę przyznać, że podoba mi się tutaj :)) Nie przesładzasz z tą historią, czytając czuję że nawet mogłaby być prawdziwa, lubię to. Ja natomiast jestem za Frathan. Wiem, że sporo już jest tego o Nathanie, ale kurczę, uwielbiam wątki "kto się czubi ten się lubi" :DD
    Czekam na nast. rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Zgodzę się z poprzedniczką:P też jestem za Frathan,choć rzeczywiście muszę przyznać że było juz dużo blogów o Nathanie ale żaden nie był tak świetnie i realnie pisany jak Twój;)
    Dziweczyno dodaj szybko następny bo ja z ciekawości skonam;p
    Pozdrawiam i czekam niecierpliwie;)

    OdpowiedzUsuń