Zaraz
po otworzeniu oczu ujrzałam biały sufit w swoim pokoju. To było całkiem dziwne,
tym bardziej że wczoraj przesadziłam odrobinę z alkoholem i nie pamiętałam
ostatnich godzin imprezy. Wiedziałam jedno – na pewno nie wróciłam do domu o
własnych siłach.
Podniosłam się na łokcie, co chwilę
później poskutkowało silnym bólem w okolicach skroni i... całej głowy. Jakim
cudem mogłam tyle wypić? Kiedyś bywałam na imprezach, bardzo często. Ale to
było kiedyś i myślałam, że już dawno minęło. Nie mogłam dzisiaj odpoczywać, tym
bardziej że zegar na ścianie wskazywał 8.
Zacisnęłam pięści i wstałam z łóżka.
Zgarnęłam ubrania z krańca łóżka i wbiegłam do łazienki. Wzięłam zimny
prysznic, który pomógł mi w częściowym dotarciu do siebie. Ubrałam się w
przygotowany wczoraj zestaw – zwykłe dżinsy, szarą bokserkę i turkusową bluzę z
kapturem. Zrezygnowałam z makijażu, bo i tak nie miałam czasu. W drodze do
kuchni, zajęłam się wiązaniem włosów.
– Miałem cię
właśnie budzić – odezwał się głosem z chrypą mój dziadek. - Matt i Megan już
przyjechali.
Obróciłam
się na pięcie i pobiegłam do przedpokoju, otwierając im. Zaprosiłam ich gestem
do środka.
– Nie mówcie
nic o wczorajszym. Chyba nie chce nic wiedzieć – westchnęłam, prowadząc ich do
pokoju.
– To prawda,
troszkę przesadziłaś z alkoholem – odparła Meg.
– Ale nie
martw się, ja odstawiłem cię do domu. No i... Przebrałem – wyszczerzył się
zwycięsko Collins.
– Pozwoliłaś
mu? Myślałam, że jesteśmy przyjaciółkami – żachnęłam się, otwierając kolejne
drzwi, tym razem do mojego pokoju.
Wskazałam
im stertę pudeł z moimi rzeczami (dokładnie 3 pudła, ale sterta lepiej brzmi).
Matt teatralnie podkasał rękawy i zaczął dźwigać po kilka kartonów naraz (po
dwa, niech się cieszy sławą mięśniaka). Megan poklepała mnie po ramieniu i
odezwała się cichym i spokojnym głosem:
– Przepraszam,
że cię wczoraj na niego skazałam. Kto jak kto, ale ja wiem do czego jest zdolny
– zaczęła. - Teraz będę taka kochana i pozwolę ci się czegoś napić, bez
targania rzeczy.
Bezgłośnie
wypowiedziałam 'dzięki' i pobiegłam do kuchni. Nie zdążyłam nawet się
zastanowić, skąd ona niby wie, do czego Matt jest zdolny.
Szarpnęłam za butelkę z wodą
gazowaną i wypiłam połowę naraz.
– Teraz widzę,
że to ja powinienem wspomnieć ci coś o alkoholu – mruknął dziadek znad
żółciutkiej jajecznicy własnej roboty.
– Nie
dramatyzuj – zaśmiałam się. - Powiedz lepiej, kiedy przychodzi ta twoja –
ruszyłam brwiami.
– Niby kto? -
oburzył się dla śmiechu.
– Amelia,
Dziadziu – uśmiechnęłam się z satysfakcją.
Pani
Amelia była naszą sąsiadką z naprzeciwka. Miała o 20 lat mniej od dziadka
(chociaż w ich wieku to naprawdę bez znaczenia), chętnie zgodziła się go
doglądać po moim wyjeździe. Lubiłam ją, była bardzo miłą i ciepłą kobietą.
– Mam pewne
podejrzenia, co do niej – zamyśliłam się.
– Mówisz o
tych kotach? One uciekły, nie otruła ich – machnął ręką.
– Nie mówię o
kotach! - prychnęłam. - Myślę, że ona czuje do ciebie miętę...
Dziadek
Stephen zakrztusił się jajecznicą na pokaz, a przerwał mu krzyk Matta, że
właśnie skończyli. Wniosłam palec wskazujący do góry i odparłam poważnie:
– Przemyśl to.
Inna kobieta nie przynosiłaby nam babeczek z czekoladą co niedziela,
bezinteresownie.
Wcisnęłam
na nogi swoje ulubione, granatowe trampki. Potem Megan i Steph usiedli z tyłu
rang rovera Matta, a ja obok niego z przodu. Uwielbiałam tą jego zdecydowaną i
dumną minę, gdy odpalał silnik. Jego pierwszą i jedyną miłością były samochody,
a największym uczuciem darzył właśnie tego rang rovera, którego pieszczotliwie
nazywał Pocahontas.
Droga na stację kolejową zajęła nam
20 minut. W budynku stanęłam dokładnie o 8.55, co oznaczało jeszcze 15 minut na
załatwienie formalności. Zostawiłam ich przy ogromnej kolumnie z czerwonej
cegły, a ja sama poszłam w sprawie biletu do kasy. Czekała mnie cudowna,
czterogodzinna podróż do Londynu. Brzmi nudno, co?
Czekałam w kolejce przez 5 minut, i
gdy już pewnie trzymałam kawałek papieru z napisem 'Manchester – London',
szybko wróciłam do przyjaciół(inaczej ludzi za którymi będę tęskniła
najbardziej; w skrócie LZKBTN).
– Masz,
Skarbie – odezwał się mój dziadek. - Pani Amelia przygotowała ci coś na drogę,
bo wie, że nic nie zjesz w pociągu – uśmiechnął się.
Chwyciłam
białe plastikowe pudełko, które Stephen trzymał w dłoni. Puściłam do niego
oczko, lecz udał że tego nie widzi.
– Ode mnie
dostaniesz to – zaczęła Meg.
Wyciągnęła
zza pleców coś, kształtem przypominającego szminkę. A dokładnie brązowy odcień,
numer 56, o którą pokłóciłyśmy się w sklepie. Byłam na tyle wspaniałomyślna, że
oddałam ją Meg.
– Tobie
bardziej się przyda. Ja nie nałożyłam jej ani razu – uniosła brew i wręczyła mi
szminkę.
– Moje jest
najlepsze! - wyrwał się Matt. - Nie chciałem ci jej pożyczyć, to teraz ci ją
daję. Trzymaj.
Włożył
mi na głowę swojego full capa, zielonoszarego. Nie mogłam powstrzymać
zadowolenia, które wpełzło na moją twarz, i po prostu go przytuliłam. Potem
uściskałam też Meg i dziadka. Matt pochwalił się na koniec, że wszystkie moje
rzeczy już przeniósł do pociągu i nie muszę się martwić. Kiwnęłam głową i
obdarowałam ich ostatnimi uśmiechami przed odwróceniem się i skierowaniem do
pociągu, a następnie do pustego przedziału.
Usiadłam przy oknie. Dzięki Bogu,
nie miałam towarzystwa – jak się okazało to przez całą drogę. Nie dużo osób
wybierało się w stronę stolicy.
Przypięłam słuchawki do telefonu, a
potem umieściłam je w uszach. Puściłam stworzoną przez siebie playlistę
ulubionych piosenek w pomieszanym szyku. Potem zaczęłam esemesować z Nareeshą i
Megan. Przyjaciele muszą kosztować, przynajmniej cenę czterogodzinnej konwersacji
przez smsy.
Podczas dłuższych przerw, myślałam
nad nowym tatuażem. Zaczynam nowe życie w Londynie, więc może to będzie
pamiątka? To byłby już czwarty. Tak, znam ten stereotyp, że kobieta nie powinna
się tatuować, tak jak palić i pić. Ale ja nie jestem staroświecka i według mnie
to brednie, które starsi próbują wciągnąć do naszego świata. Sprytne, ale
nieefektywne.
Wracając, mam aktualnie trzy
tatuaże: napis 'Stay Strong' na boku palca wskazującego prawej ręki,
uśmiechniętą buźkę na zewnętrznej stronie lewej dłoni (którą uwielbiam, bo
poprawia mi humor) i pionowo wytatuowany kawałek tekstu 'Golden' The Wanted
(„And we rise like Phoenix from the flames”).
Sięgnęłam do torebki i upewniając
się, że nikogo nie ma na korytarzu, przesunęłam szybkę, wpuszczając świeże
powietrze. Potem wyjęłam smukłego, długiego papierosa z niebieskim paskiem i
żółtą zapalniczkę. Zazwyczaj nie wiedziałam, skąd mam zapalniczki. Po prostu
dziwnym trafem znajdowały się w mojej torebce, zapewne podczas imprez. Tak też
raczej było i z tą. Podpaliłam koniec papierosa i włożyłam go do ust, brązową
stroną. Nie miałam czasu na rozkoszowanie się nikotyną, wypełniającą moje
płuca. Mój przedział okazał się przedziałem dla niepalących. Po 5 sporych
zaciągnięciach, wyrzuciłam peta przez otwór. Wywietrzyłam wnętrze i z powrotem
zasunęłam szybkę.
Wyjazd do Londynu był wielkim
ryzykiem.
Po pierwsze, musiałam znaleźć pracę.
Miałam swoje fundusze, ale większość z nich szła na remont mieszkania. Udało mi
się cokolwiek zarobić w aptece, a moi rodzice i dziadek – dzięki Bogu! - nie
byli wcale skąpi.
Po drugie... Miałam zamieszkać w
apartamencie, który kupił mój narzeczony, Arthur. A tak właściwie mój były
narzeczony. Boję się tej lawiny wspomnień, która nie ominie mnie, mimo że to
mieszkanie wyremontuje zupełnie na nowo. Nadal nie mogę uwierzyć w te dwa
słowa, usłyszane z jego ust... „Zakochałem się”. W przeddzień naszej rocznicy.
I po trzecie – czy w Londynie uda mi
się zapomnieć o tym wszystkim, czego doświadczyłam w Manchesterze? Czy uda mi
się oszukać samą siebie, że jestem teraz na odpowiednim stanowisku? Możecie, że
mogę zapomnieć o kimś, kto zrujnował mi życie, skoro cały czas słyszę TO
nazwisko w radiu? Moja historia jest prosta, chociaż pełna zawiłości. To
historia, w której świetnie opisane jest, jak niepostrzeżenie można zrujnować
Ci całą przyszłość, o której tak cholernie marzyłeś.
Wyszłam z pociągu, i znając mojego
pecha, dostałam w twarz od faceta wypychającego się na przód. To musiało
znaczyć, że pobyt w stolicy będzie dla mnie szczęśliwy!
Poczęłam rozglądać się za Nareeshą.
Nie musiałam długo szukać – stała sama, z wielką, niebieską kartką. Napis
głosił „Francessa Orchard proszona do mnie”. Uśmiechnęłam się pod nosem i
pobiegłam w jej kierunku. Odrzuciła kartkę i wyciągnęła w moim kierunku ręce,
bym mogła szybko się w nią wtulić. Wyglądała kwitnąco – wskazywały na to
świecące się oczy i nieukrywany uśmiech. Seev wie, co robi z moją przyjaciółką.
– Jak ja cię
dawno nie widziałam! Wydajesz się taka... Wysoka i chuda – zaśmiała się,
gniotąc moją szyję rękami.
– Za to ty
wypiękniałaś – ruszyłam brwiami, kiedy się od siebie oderwałyśmy. - To zasługa
Sivy?
Szturchnęła
mnie, jednak po chwili uśmiechnęła się szeroko. To była jednoznaczna odpowiedź.
– A gdzie on
jest? Pewnie nie chciał przyjechać – odparłam z mniejszym entuzjazmem.
– Właśnie
idzie z twoimi rzeczami. Odrobinę mu odbija i wszędzie chce wypróbować swoją
sławę – pokręciła głową z dezaprobatą.
No
i faktycznie: ujrzałam wysokiego, przystojnego bruneta ze szczerzem na twarzy i
grzywką postawioną w górę. Dźwigał moje trzy pudełka i torbę, którą zarzucił na
ramię.
– No, no,
no... Kaneswaran. Znowu się widzimy – odezwałam się niskim głosem, troszkę
naśladując jego irlandzki akcent.
– Orchard... Mogę
powiedzieć to samo – zawtórował mi, z powagą na twarzy.
Postawił
wszystko na podłodze obok Nareeshy, a potem bez pytania (ani ostrzeżenia!)
złapał mnie w talii i podniósł lekko w górę. Nie miałam nawet czasu zastanowić
się, czy nie ważę zbyt dużo. Po prostu oparłam podbródek o jego bark i dla
pewności, gdyby w razie czego miał mnie zrzucić, oplotłam jego szyję rękami.
– Możesz mnie
już puścić, Durniu – westchnęłam.
– Zgadzam się.
Zaczynam być zazdrosna – prychnęła Nareesha.
Zwykle
tak robiła, co często mnie doprowadzało do śmiechu, a Sivę do jeszcze większej
pewności siebie. W każdym bądź razie, Irlandczyk postawił mnie wreszcie na
ziemi uśmiechając się szeroko.
– No...
Przyznaj, że tęskniłaś – zaczął, mówiąc swoim śmiesznym głosem.
W
międzyczasie podniósł już moje rzeczy, lekko stękając. Kierowaliśmy się, jak
mniemam, w stronę wyjścia.
– No... A skąd
ta pewność? - zaświergotałam, pchnąwszy ciężkie szklane drzwi.
– Nasz Siva
uważa, że za nim nie da się nie tęsknić – podsumowała Ree, otaczając mnie ramieniem
z dziarską miną.
– Jeszcze
słowo na temat mojej domniemanej próżności, a biegniecie za samochodem –
oburzył się chłopak.
– Zapomniałeś,
że ja prowadzę? – zmarszczyła czoło McCaffrey.
– Prześpisz
się parę nocy u mnie, nie ma problemu. Wiesz, że Seev mieszka z zespołem –
machnęła ręką Ree. - Przecież masz jeszcze mnóstwo do załatwienia w nowym
starym mieszkaniu.
– To fakt.
Postaram się wyrobić jak najszybciej. Kilka napiwków i dobrych ludzi, a skończę
za cztery dni – powiedziałam, jakby się usprawiedliwiając.
– A na czym
stanęłaś? Może my z chłopakami, byśmy... - zaczął Siva.
– Nie ufaj im.
To banda popaprańców – przerwała brunetka, zatrzymując się na światłach.
Parsknęłam
lekkim śmiechem, ale nie spodobało to się Irlandczykowi. Opanowałam się.
– To kiedy
mnie z nimi poznasz? Tyle lat się przyjaźnimy, a ja nigdy na żywo nie widziałam
reszty The Wanted – odezwałam się na pocieszenie.
– Mieszkasz
teraz w Londynie, Kochana! Na pewno was poznam. W końcu jesteś naszą fanką
numer jeden – ożywił się.
– Nie
zawstydzaj mnie – burknęłam. - Wracając do mieszkania, to zostały mi już tylko
meble. Kiedy byłam tutaj ostatnio, miesiąc temu, przypilnowałam ekipę. Założyli
panele i malowali + płytki. Teraz to już z górki – opowiedziałam.
– A wszystkie
instalacje są spoko?
– Sprawdzałam
je jeszcze z Arthurem... Powinny być okej – mruknęłam cicho.
Nareesha
zatrzymała się przed blokiem, w którym mieszkała. Ona i Siva zanieśli moje
rzeczy, bo niby ja byłam zmęczona podróżą. Wiedziałam, że pewnie go zrugała za
to, że musiałam wspomnieć o swoim ex.
Gdy wrócili, Seev musiał się z nami
pożegnać. Przygotowywali się dzisiaj do jakiejś sesji zdjęciowej, więc mnie
pocałował krótko w czoło (uwielbiałam te jego braterskie odruchy), a Ree
dostała całusa w usta. Ograniczali się ze względu na mnie.
Z McCaffrey przegadałam całą drogę
do mojego mieszkania. Musiałam w końcu przeprowadzić inspekcję. Z Ree nigdy nie
brakowało mi tematów. Gdyby nie to, że wyjechała tutaj by się uczyć, ja nigdy
nie zdołałabym podjąć decyzji o przeprowadzce. Dzisiaj obgadywałyśmy Sivę.
Opowiadała mi, jak to jest być z nim w związku. Tworzyli naprawdę genialną
parę.
Zaparkowała auto przed niską,
stylową kamienicą na Weymouth Street. Miała dwa piętra, a z zewnątrz zachwycała
lekko niebieskim tynkiem. Szerokie, trzy schodki prowadziły do granatowych
drzwi, wychodzących na klatkę schodową. Prowadził do nich wybrukowany chodnik,
a obok – codziennie rano rozstawiano targ. Uwielbiałam też niebieskie okiennice
i balkony, otoczone fikuśnymi żeliwnymi płotkami. Wymarzone miejsce do palenia.
Dozorca zafundował sobie też sporo pracy przy dwóch wielkich donicach z
różnobarwnymi kwiatami na zewnątrz, co przy angielskiej pogodzie było bardzo
ryzykowne.
– Dziewczyno...
Jak ja bym chciała tu mieszkać zamiast ciebie – wydukała dziewczyna, opierając
się o samochód.
– Kiedy
wejdziesz do mojego mieszkania, to mocno się zdziwisz – posłałam jej tajemnicze
spojrzenie.
Klatka
schodowa wyglądała mniej atrakcyjnie. Na parterze znajdowało się zejście do
piwnicy (gdzie zresztą była kotłownia i wreszcie – wspólna pralnia!) i
mieszkanie dozorcy. Był 50. mężczyzną, lekko przerażającym, ale do
rozgryzienia. A nazywał się Giuseppe Bartoli i był Włochem. Mieszkał sam,
podobno czasem odwiedzał go siostrzeniec. Zatrzymał nas chwilę, bo schodził z
góry. Przywitał się z ciepłym (jak na Włocha) uśmiechem i odszedł do siebie.
Schody wyżej, czyli na pierwszym
(moim) piętrze, znajdowały się dwa mieszkania – moje i jakiegoś chłopaka. Nie
znałam go, ale miał zajmować to mieszkanie ze swoją dziewczyną. Lokum na górze,
pieszczotliwie nazywane „penthouse”, należało do kolejnego faceta w tym gronie.
Okno na pierwszym piętrze wychodziło na dachy innych, różnych domów.
Wyjęłam z torebki klucze, ozdobione
breloczkiem z Big Benem, i umieściłam w otworze pod srebrną klamką. Z wielką
satysfakcją i ukojeniem, przekręciłam je w zamku, obserwując niecierpliwość
Nareeshy.
Cześć! Z tej strony Karoline.
Oto pierwszy rozdział, który jest strasznie nudny. Reszta chyba nie będzie ciekawsza, ale to tylko ja - amatorka z kiepskim poczuciem humoru. W każdym razie, dziękuję za ponad 300 wejść w 4 dni i 6 komentarzy, chociaż szczerze to miałam nadzieję na więcej.
Byłabym wdzięczna gdyby więcej osób wykazało swoją opinię pod tym rozdziałem, bo nie wiem czy jest sens pisać.
I dodatkowo, mam takie pytanie... Z kim powinna być Fran? Ktoś z The Wanted (kto?), czy może przypadkowy bohater? Piszcie. :)
To tyle na dziś, dzięki jeszcze raz za wspieranie mnie. Marzę o tym, by ten blog był popularny, a tylko Wy możecie pomóc.
Super rozdział i świetny blog!
OdpowiedzUsuńCzekam niecierpliwie i powodzenia w pisaniu.
Weny ;* ;*
Tez zaczęłam pisać... Przeczytasz??
http://my-story-with-the-wanted.blogspot.com/
Przepraszam za spam ;)
Dziewczyno to opo ma dopiero jeden rozdział a mnie już się strasznie podoba :)
OdpowiedzUsuńCzekam na olejne rozdziały :D
Powinna być z.. NATHANEM ! <3
OdpowiedzUsuńOgólnie rozdział świetny, wcale nie nudny !
Naprawdę świetnie piszesz i zazdroszczę Ci talentu.
Mam nadzieję, że niedługo dodasz nowy :)
Buziaki xxxx
Ej, no - JOJOJO! ;D
OdpowiedzUsuńWcale nie jest taki 'nudny'! ;P
W szczególności podoba mi się to, jak wykreowałaś tutaj postać Sivy, ach, no i te tatuaże. ;3
Ach! No i nie ma tu dużo o pani Amelii, ale już ją lubię. ;D
Z kim, z kim...
Wiadomo, na pewno z TW. Nie, nie przypadkowy - błagam Cię. ;D
A dokładniej to...
No nie wiem, nie wiemm....
Rozdział jest super ^^ Zaczęłam czytać dopiero teraz, ale mnie wciągnęło. Mam nadzieję, że będą kolejne rozdziały ^^
OdpowiedzUsuńMoże niech będzie z Jayem ? Fajnie by było ^^
Martha ♥