piątek, 3 sierpnia 2012

Rozdział pierwszy


            Zaraz po otworzeniu oczu ujrzałam biały sufit w swoim pokoju. To było całkiem dziwne, tym bardziej że wczoraj przesadziłam odrobinę z alkoholem i nie pamiętałam ostatnich godzin imprezy. Wiedziałam jedno – na pewno nie wróciłam do domu o własnych siłach.
            Podniosłam się na łokcie, co chwilę później poskutkowało silnym bólem w okolicach skroni i... całej głowy. Jakim cudem mogłam tyle wypić? Kiedyś bywałam na imprezach, bardzo często. Ale to było kiedyś i myślałam, że już dawno minęło. Nie mogłam dzisiaj odpoczywać, tym bardziej że zegar na ścianie wskazywał 8.
            Zacisnęłam pięści i wstałam z łóżka. Zgarnęłam ubrania z krańca łóżka i wbiegłam do łazienki. Wzięłam zimny prysznic, który pomógł mi w częściowym dotarciu do siebie. Ubrałam się w przygotowany wczoraj zestaw – zwykłe dżinsy, szarą bokserkę i turkusową bluzę z kapturem. Zrezygnowałam z makijażu, bo i tak nie miałam czasu. W drodze do kuchni, zajęłam się wiązaniem włosów.
–      Miałem cię właśnie budzić – odezwał się głosem z chrypą mój dziadek. - Matt i Megan już przyjechali.
            Obróciłam się na pięcie i pobiegłam do przedpokoju, otwierając im. Zaprosiłam ich gestem do środka.
–      Nie mówcie nic o wczorajszym. Chyba nie chce nic wiedzieć – westchnęłam, prowadząc ich do pokoju.
–      To prawda, troszkę przesadziłaś z alkoholem – odparła Meg.
–      Ale nie martw się, ja odstawiłem cię do domu. No i... Przebrałem – wyszczerzył się zwycięsko Collins.
–      Pozwoliłaś mu? Myślałam, że jesteśmy przyjaciółkami – żachnęłam się, otwierając kolejne drzwi, tym razem do mojego pokoju.
            Wskazałam im stertę pudeł z moimi rzeczami (dokładnie 3 pudła, ale sterta lepiej brzmi). Matt teatralnie podkasał rękawy i zaczął dźwigać po kilka kartonów naraz (po dwa, niech się cieszy sławą mięśniaka). Megan poklepała mnie po ramieniu i odezwała się cichym i spokojnym głosem:
–      Przepraszam, że cię wczoraj na niego skazałam. Kto jak kto, ale ja wiem do czego jest zdolny – zaczęła. - Teraz będę taka kochana i pozwolę ci się czegoś napić, bez targania rzeczy.
            Bezgłośnie wypowiedziałam 'dzięki' i pobiegłam do kuchni. Nie zdążyłam nawet się zastanowić, skąd ona niby wie, do czego Matt jest zdolny.
            Szarpnęłam za butelkę z wodą gazowaną i wypiłam połowę naraz.
–      Teraz widzę, że to ja powinienem wspomnieć ci coś o alkoholu – mruknął dziadek znad żółciutkiej jajecznicy własnej roboty.
–      Nie dramatyzuj – zaśmiałam się. - Powiedz lepiej, kiedy przychodzi ta twoja – ruszyłam brwiami.
–      Niby kto? - oburzył się dla śmiechu.
–      Amelia, Dziadziu – uśmiechnęłam się z satysfakcją.
            Pani Amelia była naszą sąsiadką z naprzeciwka. Miała o 20 lat mniej od dziadka (chociaż w ich wieku to naprawdę bez znaczenia), chętnie zgodziła się go doglądać po moim wyjeździe. Lubiłam ją, była bardzo miłą i ciepłą kobietą.
–      Mam pewne podejrzenia, co do niej – zamyśliłam się.
–      Mówisz o tych kotach? One uciekły, nie otruła ich – machnął ręką.
–      Nie mówię o kotach! - prychnęłam. - Myślę, że ona czuje do ciebie miętę...
            Dziadek Stephen zakrztusił się jajecznicą na pokaz, a przerwał mu krzyk Matta, że właśnie skończyli. Wniosłam palec wskazujący do góry i odparłam poważnie:
–      Przemyśl to. Inna kobieta nie przynosiłaby nam babeczek z czekoladą co niedziela, bezinteresownie.
            Wcisnęłam na nogi swoje ulubione, granatowe trampki. Potem Megan i Steph usiedli z tyłu rang rovera Matta, a ja obok niego z przodu. Uwielbiałam tą jego zdecydowaną i dumną minę, gdy odpalał silnik. Jego pierwszą i jedyną miłością były samochody, a największym uczuciem darzył właśnie tego rang rovera, którego pieszczotliwie nazywał Pocahontas.

            Droga na stację kolejową zajęła nam 20 minut. W budynku stanęłam dokładnie o 8.55, co oznaczało jeszcze 15 minut na załatwienie formalności. Zostawiłam ich przy ogromnej kolumnie z czerwonej cegły, a ja sama poszłam w sprawie biletu do kasy. Czekała mnie cudowna, czterogodzinna podróż do Londynu. Brzmi nudno, co?
            Czekałam w kolejce przez 5 minut, i gdy już pewnie trzymałam kawałek papieru z napisem 'Manchester – London', szybko wróciłam do przyjaciół(inaczej ludzi za którymi będę tęskniła najbardziej; w skrócie LZKBTN).
–      Masz, Skarbie – odezwał się mój dziadek. - Pani Amelia przygotowała ci coś na drogę, bo wie, że nic nie zjesz w pociągu – uśmiechnął się.
            Chwyciłam białe plastikowe pudełko, które Stephen trzymał w dłoni. Puściłam do niego oczko, lecz udał że tego nie widzi.
–      Ode mnie dostaniesz to – zaczęła Meg.
            Wyciągnęła zza pleców coś, kształtem przypominającego szminkę. A dokładnie brązowy odcień, numer 56, o którą pokłóciłyśmy się w sklepie. Byłam na tyle wspaniałomyślna, że oddałam ją Meg.
–      Tobie bardziej się przyda. Ja nie nałożyłam jej ani razu – uniosła brew i wręczyła mi szminkę.
–      Moje jest najlepsze! - wyrwał się Matt. - Nie chciałem ci jej pożyczyć, to teraz ci ją daję. Trzymaj.
            Włożył mi na głowę swojego full capa, zielonoszarego. Nie mogłam powstrzymać zadowolenia, które wpełzło na moją twarz, i po prostu go przytuliłam. Potem uściskałam też Meg i dziadka. Matt pochwalił się na koniec, że wszystkie moje rzeczy już przeniósł do pociągu i nie muszę się martwić. Kiwnęłam głową i obdarowałam ich ostatnimi uśmiechami przed odwróceniem się i skierowaniem do pociągu, a następnie do pustego przedziału.
            Usiadłam przy oknie. Dzięki Bogu, nie miałam towarzystwa – jak się okazało to przez całą drogę. Nie dużo osób wybierało się w stronę stolicy.
            Przypięłam słuchawki do telefonu, a potem umieściłam je w uszach. Puściłam stworzoną przez siebie playlistę ulubionych piosenek w pomieszanym szyku. Potem zaczęłam esemesować z Nareeshą i Megan. Przyjaciele muszą kosztować, przynajmniej cenę czterogodzinnej konwersacji przez smsy.
            Podczas dłuższych przerw, myślałam nad nowym tatuażem. Zaczynam nowe życie w Londynie, więc może to będzie pamiątka? To byłby już czwarty. Tak, znam ten stereotyp, że kobieta nie powinna się tatuować, tak jak palić i pić. Ale ja nie jestem staroświecka i według mnie to brednie, które starsi próbują wciągnąć do naszego świata. Sprytne, ale nieefektywne.
            Wracając, mam aktualnie trzy tatuaże: napis 'Stay Strong' na boku palca wskazującego prawej ręki, uśmiechniętą buźkę na zewnętrznej stronie lewej dłoni (którą uwielbiam, bo poprawia mi humor) i pionowo wytatuowany kawałek tekstu 'Golden' The Wanted („And we rise like Phoenix from the flames”).
            Sięgnęłam do torebki i upewniając się, że nikogo nie ma na korytarzu, przesunęłam szybkę, wpuszczając świeże powietrze. Potem wyjęłam smukłego, długiego papierosa z niebieskim paskiem i żółtą zapalniczkę. Zazwyczaj nie wiedziałam, skąd mam zapalniczki. Po prostu dziwnym trafem znajdowały się w mojej torebce, zapewne podczas imprez. Tak też raczej było i z tą. Podpaliłam koniec papierosa i włożyłam go do ust, brązową stroną. Nie miałam czasu na rozkoszowanie się nikotyną, wypełniającą moje płuca. Mój przedział okazał się przedziałem dla niepalących. Po 5 sporych zaciągnięciach, wyrzuciłam peta przez otwór. Wywietrzyłam wnętrze i z powrotem zasunęłam szybkę.
            Wyjazd do Londynu był wielkim ryzykiem.
            Po pierwsze, musiałam znaleźć pracę. Miałam swoje fundusze, ale większość z nich szła na remont mieszkania. Udało mi się cokolwiek zarobić w aptece, a moi rodzice i dziadek – dzięki Bogu! - nie byli wcale skąpi.
            Po drugie... Miałam zamieszkać w apartamencie, który kupił mój narzeczony, Arthur. A tak właściwie mój były narzeczony. Boję się tej lawiny wspomnień, która nie ominie mnie, mimo że to mieszkanie wyremontuje zupełnie na nowo. Nadal nie mogę uwierzyć w te dwa słowa, usłyszane z jego ust... „Zakochałem się”. W przeddzień naszej rocznicy.
            I po trzecie – czy w Londynie uda mi się zapomnieć o tym wszystkim, czego doświadczyłam w Manchesterze? Czy uda mi się oszukać samą siebie, że jestem teraz na odpowiednim stanowisku? Możecie, że mogę zapomnieć o kimś, kto zrujnował mi życie, skoro cały czas słyszę TO nazwisko w radiu? Moja historia jest prosta, chociaż pełna zawiłości. To historia, w której świetnie opisane jest, jak niepostrzeżenie można zrujnować Ci całą przyszłość, o której tak cholernie marzyłeś.

            Wyszłam z pociągu, i znając mojego pecha, dostałam w twarz od faceta wypychającego się na przód. To musiało znaczyć, że pobyt w stolicy będzie dla mnie szczęśliwy!
            Poczęłam rozglądać się za Nareeshą. Nie musiałam długo szukać – stała sama, z wielką, niebieską kartką. Napis głosił „Francessa Orchard proszona do mnie”. Uśmiechnęłam się pod nosem i pobiegłam w jej kierunku. Odrzuciła kartkę i wyciągnęła w moim kierunku ręce, bym mogła szybko się w nią wtulić. Wyglądała kwitnąco – wskazywały na to świecące się oczy i nieukrywany uśmiech. Seev wie, co robi z moją przyjaciółką.
–      Jak ja cię dawno nie widziałam! Wydajesz się taka... Wysoka i chuda – zaśmiała się, gniotąc moją szyję rękami.
–      Za to ty wypiękniałaś – ruszyłam brwiami, kiedy się od siebie oderwałyśmy. - To zasługa Sivy?
            Szturchnęła mnie, jednak po chwili uśmiechnęła się szeroko. To była jednoznaczna odpowiedź.
–      A gdzie on jest? Pewnie nie chciał przyjechać – odparłam z mniejszym entuzjazmem.
–      Właśnie idzie z twoimi rzeczami. Odrobinę mu odbija i wszędzie chce wypróbować swoją sławę – pokręciła głową z dezaprobatą.
            No i faktycznie: ujrzałam wysokiego, przystojnego bruneta ze szczerzem na twarzy i grzywką postawioną w górę. Dźwigał moje trzy pudełka i torbę, którą zarzucił na ramię.
–      No, no, no... Kaneswaran. Znowu się widzimy – odezwałam się niskim głosem, troszkę naśladując jego irlandzki akcent.
–      Orchard... Mogę powiedzieć to samo – zawtórował mi, z powagą na twarzy.
            Postawił wszystko na podłodze obok Nareeshy, a potem bez pytania (ani ostrzeżenia!) złapał mnie w talii i podniósł lekko w górę. Nie miałam nawet czasu zastanowić się, czy nie ważę zbyt dużo. Po prostu oparłam podbródek o jego bark i dla pewności, gdyby w razie czego miał mnie zrzucić, oplotłam jego szyję rękami.
–      Możesz mnie już puścić, Durniu – westchnęłam.
–      Zgadzam się. Zaczynam być zazdrosna – prychnęła Nareesha.
            Zwykle tak robiła, co często mnie doprowadzało do śmiechu, a Sivę do jeszcze większej pewności siebie. W każdym bądź razie, Irlandczyk postawił mnie wreszcie na ziemi uśmiechając się szeroko.
–      No... Przyznaj, że tęskniłaś – zaczął, mówiąc swoim śmiesznym głosem.
            W międzyczasie podniósł już moje rzeczy, lekko stękając. Kierowaliśmy się, jak mniemam, w stronę wyjścia.
–      No... A skąd ta pewność? - zaświergotałam, pchnąwszy ciężkie szklane drzwi.
–      Nasz Siva uważa, że za nim nie da się nie tęsknić – podsumowała Ree, otaczając mnie ramieniem z dziarską miną.
–      Jeszcze słowo na temat mojej domniemanej próżności, a biegniecie za samochodem – oburzył się chłopak.
–      Zapomniałeś, że ja prowadzę? – zmarszczyła czoło McCaffrey.

–      Prześpisz się parę nocy u mnie, nie ma problemu. Wiesz, że Seev mieszka z zespołem – machnęła ręką Ree. - Przecież masz jeszcze mnóstwo do załatwienia w nowym starym mieszkaniu.
–      To fakt. Postaram się wyrobić jak najszybciej. Kilka napiwków i dobrych ludzi, a skończę za cztery dni – powiedziałam, jakby się usprawiedliwiając.
–      A na czym stanęłaś? Może my z chłopakami, byśmy... - zaczął Siva.
–      Nie ufaj im. To banda popaprańców – przerwała brunetka, zatrzymując się na światłach.
            Parsknęłam lekkim śmiechem, ale nie spodobało to się Irlandczykowi. Opanowałam się.
–      To kiedy mnie z nimi poznasz? Tyle lat się przyjaźnimy, a ja nigdy na żywo nie widziałam reszty The Wanted – odezwałam się na pocieszenie.
–      Mieszkasz teraz w Londynie, Kochana! Na pewno was poznam. W końcu jesteś naszą fanką numer jeden – ożywił się.
–      Nie zawstydzaj mnie – burknęłam. - Wracając do mieszkania, to zostały mi już tylko meble. Kiedy byłam tutaj ostatnio, miesiąc temu, przypilnowałam ekipę. Założyli panele i malowali + płytki. Teraz to już z górki – opowiedziałam.
–      A wszystkie instalacje są spoko?
–      Sprawdzałam je jeszcze z Arthurem... Powinny być okej – mruknęłam cicho.
            Nareesha zatrzymała się przed blokiem, w którym mieszkała. Ona i Siva zanieśli moje rzeczy, bo niby ja byłam zmęczona podróżą. Wiedziałam, że pewnie go zrugała za to, że musiałam wspomnieć o swoim ex.
            Gdy wrócili, Seev musiał się z nami pożegnać. Przygotowywali się dzisiaj do jakiejś sesji zdjęciowej, więc mnie pocałował krótko w czoło (uwielbiałam te jego braterskie odruchy), a Ree dostała całusa w usta. Ograniczali się ze względu na mnie.
            Z McCaffrey przegadałam całą drogę do mojego mieszkania. Musiałam w końcu przeprowadzić inspekcję. Z Ree nigdy nie brakowało mi tematów. Gdyby nie to, że wyjechała tutaj by się uczyć, ja nigdy nie zdołałabym podjąć decyzji o przeprowadzce. Dzisiaj obgadywałyśmy Sivę. Opowiadała mi, jak to jest być z nim w związku. Tworzyli naprawdę genialną parę.
            Zaparkowała auto przed niską, stylową kamienicą na Weymouth Street. Miała dwa piętra, a z zewnątrz zachwycała lekko niebieskim tynkiem. Szerokie, trzy schodki prowadziły do granatowych drzwi, wychodzących na klatkę schodową. Prowadził do nich wybrukowany chodnik, a obok – codziennie rano rozstawiano targ. Uwielbiałam też niebieskie okiennice i balkony, otoczone fikuśnymi żeliwnymi płotkami. Wymarzone miejsce do palenia. Dozorca zafundował sobie też sporo pracy przy dwóch wielkich donicach z różnobarwnymi kwiatami na zewnątrz, co przy angielskiej pogodzie było bardzo ryzykowne.
–      Dziewczyno... Jak ja bym chciała tu mieszkać zamiast ciebie – wydukała dziewczyna, opierając się o samochód.
–      Kiedy wejdziesz do mojego mieszkania, to mocno się zdziwisz – posłałam jej tajemnicze spojrzenie.
            Klatka schodowa wyglądała mniej atrakcyjnie. Na parterze znajdowało się zejście do piwnicy (gdzie zresztą była kotłownia i wreszcie – wspólna pralnia!) i mieszkanie dozorcy. Był 50. mężczyzną, lekko przerażającym, ale do rozgryzienia. A nazywał się Giuseppe Bartoli i był Włochem. Mieszkał sam, podobno czasem odwiedzał go siostrzeniec. Zatrzymał nas chwilę, bo schodził z góry. Przywitał się z ciepłym (jak na Włocha) uśmiechem i odszedł do siebie.
            Schody wyżej, czyli na pierwszym (moim) piętrze, znajdowały się dwa mieszkania – moje i jakiegoś chłopaka. Nie znałam go, ale miał zajmować to mieszkanie ze swoją dziewczyną. Lokum na górze, pieszczotliwie nazywane „penthouse”, należało do kolejnego faceta w tym gronie. Okno na pierwszym piętrze wychodziło na dachy innych, różnych domów.
            Wyjęłam z torebki klucze, ozdobione breloczkiem z Big Benem, i umieściłam w otworze pod srebrną klamką. Z wielką satysfakcją i ukojeniem, przekręciłam je w zamku, obserwując niecierpliwość Nareeshy.


Cześć! Z tej strony Karoline.
Oto pierwszy rozdział, który jest strasznie nudny. Reszta chyba nie będzie ciekawsza, ale to tylko ja - amatorka z kiepskim poczuciem humoru. W każdym razie, dziękuję za ponad 300 wejść w 4 dni i 6 komentarzy, chociaż szczerze to miałam nadzieję na więcej.
Byłabym wdzięczna gdyby więcej osób wykazało swoją opinię pod tym rozdziałem, bo nie wiem czy jest sens pisać. 
I dodatkowo, mam takie pytanie... Z kim powinna być Fran? Ktoś z The Wanted (kto?), czy może przypadkowy bohater? Piszcie. :)
To tyle na dziś, dzięki jeszcze raz za wspieranie mnie. Marzę o tym, by ten blog był popularny, a tylko Wy możecie pomóc.


5 komentarzy:

  1. Super rozdział i świetny blog!
    Czekam niecierpliwie i powodzenia w pisaniu.
    Weny ;* ;*
    Tez zaczęłam pisać... Przeczytasz??

    http://my-story-with-the-wanted.blogspot.com/

    Przepraszam za spam ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziewczyno to opo ma dopiero jeden rozdział a mnie już się strasznie podoba :)
    Czekam na olejne rozdziały :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Powinna być z.. NATHANEM ! <3
    Ogólnie rozdział świetny, wcale nie nudny !
    Naprawdę świetnie piszesz i zazdroszczę Ci talentu.
    Mam nadzieję, że niedługo dodasz nowy :)
    Buziaki xxxx

    OdpowiedzUsuń
  4. Ej, no - JOJOJO! ;D
    Wcale nie jest taki 'nudny'! ;P
    W szczególności podoba mi się to, jak wykreowałaś tutaj postać Sivy, ach, no i te tatuaże. ;3
    Ach! No i nie ma tu dużo o pani Amelii, ale już ją lubię. ;D

    Z kim, z kim...
    Wiadomo, na pewno z TW. Nie, nie przypadkowy - błagam Cię. ;D
    A dokładniej to...
    No nie wiem, nie wiemm....

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział jest super ^^ Zaczęłam czytać dopiero teraz, ale mnie wciągnęło. Mam nadzieję, że będą kolejne rozdziały ^^

    Może niech będzie z Jayem ? Fajnie by było ^^

    Martha ♥

    OdpowiedzUsuń